poniedziałek, 11 lipca 2011

Rozdział 23



W objęciach Morfeusza
Dla highwaytohell, bo jest cudowna. I będziemy uczyć się w jednym mieście. <3

And so it is – just like you said it would be;
life goes easy on me
Damien Rice

Nie mogę oderwać wzroku od zbliżającego się samochodu. Jest niewielki, purpurowy i nadjeżdża jakby w zwolnionym tempie. Wszystkie dźwięki wokół mnie są przytłumione, kolory poszarzałe, blade, bez wyrazu. Purpura dominuje w tym bezbarwnym obrazie, skupia na sobie całą uwagę, zdaje się swoją wyrazistością przyćmiewać wszystko inne.
Za kierownicą siedzi młoda kobieta. Ma krótkie blond włosy, upięte w luźny kok, a jej małe usta uformowały się w kształtną literę O. Widzi mnie wyraźnie, widzi, że stoję spokojnie na pasach w momencie, w którym nie powinno mnie tam być, a jednak nie zwalnia. Chyba już nie zdąży. Mogłaby próbować, ale to niczego nie zmieni. Ja wciąż tam stoję, wciąż bez ruchu, wciąż jak zaklęta.
Purpura jest nagle tak blisko, że widzę ją pod powiekami.
A potem otwieram oczy i odkrywam, że ze świata uciekły kolory. Ani śladu purpurowej pędzącej plamy, wszystko wokół jest sterylnie białe. I puste. Jednowymiarowe, jakby płaskie. Zaszła jednak jeszcze inna zmiana – nie jest już tak cicho. W mojej głowie słyszę wyraźnie jednostajny i przenikliwy dźwięk, pulsujący niemile w uszach. Zamykam oczy i robi się ciemno.

@

Kiedy po raz kolejny uchyliłam powieki, z ulgą stwierdziłam, że nie widzę już żadnych kolorowych plam, a małe fioletowe samochody nie latają już wokół mojej głowy niczym gwiazdki na kreskówkach. Mogłam też wreszcie poczuć swoje ciało – tak naprawdę je poczuć i uzmysłowić sobie, że nie jestem jedynie mieszaniną delirycznych myśli, wirujących pod purpurowym nieboskłonem przy dźwiękach muzyki Beethovena. Zorientowałam się, że leżę w łóżku i coś nie bardzo mogę się poruszyć.
- Leż spokojnie – dotarł do mych uszu czyjś cichy głos.
Powierciłam się na łóżku.
- Nic nie dociera – powiedział ktoś smutno. Usłyszałam westchnienie, a potem odgłos kroków. Przymknęłam oczy i popatrzyłam spod przymrużonych powiek na postać stojącą przy moim łóżku. Dziewczyna miała tak zmartwioną minę, że ze wszystkich sił pragnęłam ją jakoś pocieszyć.
- Widzę rudego anioła – powiedziałam. Właściwie to mój głos był zaledwie bardzo chrapliwym szeptem, jakby zardzewiałym od długiego nieużywania. Jednak mimo to rudowłosa dziewczyna zdawała się słyszeć i rozumieć moje słowa, bo nagle wytrzeszczyła na mnie oczy, pisnęła, podskoczyła i pochyliła się nade mną.
- Czy jestem w niebie? – wykrztusiłam, wpatrując się w anielski uśmiech dziewczyny. Ta zaśmiała się krótko i dźwięcznie, potrząsając głową i dotykając drobną dłonią mojej twarzy.
- Na szczęście nie – powiedziała, wciąż się śmiejąc, choć jej oczy dziwnie się zaszkliły. – Jak się czujesz? Nie masz już gorączki?
- Nie mam pojęcia – odparłam, kaszląc.
- Ale halucynacji już nie masz, prawda?
- A miałam? – zdziwiłam się. – Ach, tak. Rzeczywiście. Przedtem wydawało mi się, że wpadłam pod samochód. Purpurowy.
Dziewczyna wyprostowała się. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Nie wydawało ci się to – oznajmiła. Nie odrywałam od niej wzroku. – Choć samochód nie był purpurowy. Nie wiem nawet, jakiego był koloru.
- Ach – mruknęłam. – A kto go prowadził?
- Jakiś starszy mężczyzna – odpowiedziała rudowłosa, patrząc na mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy. – Dlaczego pytasz?
- W mojej głowie była to młoda blondynka. Nie zapięła pasów. Nic jej nie jest?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Cam, samochód prowadził starszy pan. Wszystko z nim w porządku, z tego, co wiem.
- Jak mnie nazwałaś? – zainteresowałam się.
Rudowłosa wbiła we mnie przerażone spojrzenie.
- Ja… Cam. Cameron – wykrztusiła. – Cam, nie wygłupiaj się. Nawet sobie tak nie żartuj! – Rzuciła się w moją stronę i chwyciła mocno za ramiona. – Cam, ty wiesz, kim jestem, prawda? Powiedz, że tak! Powiedz, że mnie poznajesz!
Zamrugałam, zdziwiona jej nagłym wybuchem.
- Tak – odparłam spokojnie. Kiedy dziewczyna wbiła we mnie rozpalone spojrzenie, dodałam: – Jesteś pięknym aniołem. Tylko gdzie są twoje skrzydła?
Rudowłosa odskoczyła ode mnie jak oparzona.
- Wciąż masz halucynacje. Tym razem jeszcze gorsze – powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. – Halucynacje. Tylko halucynacje.
- Nie – szepnęłam, nagle dziwnie smutna. Coś ściskało mnie w gardle. – Nie mam. Nie znam cię. Nie jesteś aniołem. Nie wiem, kim jesteś. I kim ja jestem.
Poczułam pieczenie w oczach.
- Kim jesteś? – zapytałam zrozpaczonym głosem. – Dlaczego ty mnie znasz, a ja ciebie nie?
Dziewczyna znów pojawiła się u mojego boku i chwyciła mnie za rękę.
- Cameron! To ja, to ja, znasz mnie! – wykrzyknęłam. – Miałaś wypadek, ale znasz mnie!
- Nie znam – zaprzeczyłam, czując narastającą panikę.
- Znasz mnie! Znasz mnie! – powtarzała rudowłosa, mocniej ściskając moją dłoń. – Znasz mnie! To ja!
- Nie znam cię! – krzyknęłam. – Nie wiem, kim jesteś.
Wiesz!
- Nie, nieprawda! – Słowa tłukły się po mojej głowie, ale nie mogłam zrozumieć ich sensu. – Nic nie wiem! O Boże, co się dzieje!
To ja! Pamiętasz mnie dobrze!
- Nic już nie pamiętam!
Dziewczyna wróciła na swój fotel pod oknem, zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać. Ja usiadłam na łóżku i zaczęłam na nią wrzeszczeć.
- Powiedz mi! Kim jesteś! Powiedz! Ja nie pamiętam! Słyszysz?!
Pamiętasz. Znasz mnie!
Znasz ją! Oczywiście, że ją znasz. Wszystko pamiętasz. Wszystko bardzo dobrze pamiętasz. Znasz jej imię, Cameron.
- Ja nawet nie wiem, kto to jest Cameron!
Znasz jej imię.
Miałam w głowie jedno jedyne słowo. Jedno imię. Poczułam łzy spływające po policzkach. Dziewczyna wciąż płakała w kącie pokoju, a ja płakałam jeszcze bardziej, bo imienia, które słyszałam w głowie, za nic w świecie nie mogłam wypowiedzieć na głos i uznać za prawdziwe.
- Nie…
Znasz to imię.
Wypowiedz je.
Wypowiedz je teraz.
Tylko jej imię.
- Nie…
Imię!
- LILY!

@

Obudził mnie dotyk czyichś zimnych dłoni na czole. Natychmiast otworzyłam oczy, uświadamiając sobie, że zanoszę się szlochem. Nade mną pochylał się jasnowłosy chłopak. Zacisnęłam powieki.
- Lily! – wyjąkałam, wciąż płacząc głośno. – To była Lily! Ja już wszystko wiem, wróć…!
- Cii, Cam, spokojnie, to tylko sen.
Znów otworzyłam oczy.
- Remus – wyszeptałam, wpatrując się w miodowe oczy przyjaciela. – Remus. Pamiętam cię.
- Oczywiście, że mnie pamiętasz – odpowiedział łagodnie Remus, delikatnym ruchem odgarniając mi włosy z czoła. – To był tylko sen.
- Halucynacje – wykrztusiłam. – Lily. Lily. Remus – powtarzałam uparcie, mając wrażenie, że słowa te tracą powoli swój sens.
- Cii – uspokoił mnie Remus.
- Lily. Nie pamiętałam tego. Nie pamiętałam siebie. To było strasznie – mamrotałam. – Straszne. Sy… Syriusz.
Zauważając nową postać stojącą w drzwiach, znów poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Chciałam się podnieść, ale Remus położył mi rękę na ramieniu, opadłam więc na poduszki; Syriusz tymczasem podszedł do mnie, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
- Syriusz – zaszlochałam, wpatrując się w niego i mrugając zawzięcie, chcąc odgonić niechciane łzy, które rozmazywały mi widok.
Syriusz stał przez chwilę bez ruchu, a potem pochylił się nade mną i wziął mnie w ramiona, unosząc nieco do góry i siadając na moim łóżku. Zanim zdążyłam po raz kolejny wypowiedzieć jego imię, przytulił mnie mocno do siebie, aż poczułam ból w całym ciele; mimo to sama też odwzajemniłam uścisk, całkowicie się rozklejając.
Remus najprawdopodobniej coś mówił, ale nagle jego głos przestał dla mnie istnieć. Ściskałam mocno ramię Syriusza i wypłakiwałam się w jego koszulę, a on siedział tam tylko i głaskał mnie po włosach, co jakiś czas szepcząc coś kojącego. Jedynym, co miałam w głowie była myśl o tym, że mogłabym go zapomnieć. Że mogłabym zapomnieć jego imię. A przecież to imię było takie piękne; tak piękne i znajome, że powtarzałam je wciąż na nowo, pociągając nosem.
- Skończyłaś? – Usta Syriusza delikatnie musnęły moje ucho, gdy wypowiadał to słowo. Zacisnęłam palce na jego koszuli i westchnęłam głęboko.
Minęło jeszcze trochę czasu, a potem Syriusz oparł dłonie na moich ramionach i odsunął mnie delikatnie od siebie. Nie mówiąc ani słowa, przyglądał się mojej twarzy, a potem pochylił się i pocałował mnie w policzek, nadal mokry od łez. Wciąż zaciskałam pięści na jego koszuli, zapewne mnąc ją niemiłosiernie. Spostrzegłam, że Remusa nie ma w pokoju. Syriusz musnął wargami mój drugi policzek, a potem przybliżył usta do moich ust, ale nie dotknął ich. Szukałam czegoś, co mogłabym powiedzieć, ale czułam, że mam w głowie kompletną pustkę. Co więcej, moja twarz zaczęła chyba powoli przybierać barwę purpurowego samochodu z moich wyobrażeń.
Wciąż milcząc, Syriusz wyprostował się, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku. Dotknął moich dłoni, a kiedy bezwiednie puściłam jego koszulę, wstał, obrócił się i wyszedł.
Leżałam na łóżku (szpitalnym, jak się okazało) i gapiłam się pustym wzrokiem w biały sufit, kiedy wrócił Remus. Obszedł łóżko i usiadł ostrożnie w jego nogach, przyglądając mi się z kamienną twarzą.
- Napędziłaś nam niezłego stracha – odezwał się w końcu.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Wiem – odparłam. – Nie tylko wam. Zresztą byłeś świadkiem mojego ataku paniki.
- Nie mówię tylko o utracie pamięci. – Remus uśmiechnął się lekko. – Zostaliśmy zapewnieni, że nic takiego nie powinno mieć miejsca. Co prawda mogły nastąpić jakieś powikłania, choć ryzyko było niewielkie, stąd też pewnie długa utrata przytomności. Ale, na szczęście, pomijając te lekkie zadrapania, wszystko jest w porządku.
Uniosłam rękę do twarzy.
- Co mi jest, tak właściwie? – zapytałam cicho, bojąc się dotknąć twarzy. Dotąd nie czułam żadnego bólu, dlatego nie spodziewałam się, że coś poważnego mi się stało.
- To tylko płytka rana – uspokoił mnie Remus, kiwając głową w stronę mojej twarzy. Dotknęłam jednym palcem skroni i jak na zawołanie poczułam piekący ból.
- Cholera. – Natychmiast oderwałam dłoń od twarzy. – Czy to… jest duże?
Remus posłał mi lekki uśmiech.
- Nie musisz się tym przejmować. Gorzej ma się twoja noga.
- Co…? Noga?
Musiałam być chyba wszystkim bardzo oszołomiona, żeby nie zauważyć, że moja prawa noga aż do wysokości kolana jest w grubym i ciężkim gipsie. Patrzyłam na nią, zdębiała, nie mogąc wykrztusić ani słowa.
- Złamana. Za kilka tygodni będzie jak nowa – oświadczył Remus spokojnym głosem.
- Kilka tygodni – powtórzyłam beznamiętnie. – O czym jeszcze chcesz mnie poinformować? – zapytałam nieco ironicznie. – Że nie mam ręki?
Remus odwrócił głowę, wyraźnie unikając mojego wzroku.
- Dagger – powiedział w końcu.
Wbiłam spojrzenie w tył jego głowy.
- Co z nim? – spytałam sucho.
- On, hm, nie bardzo przejął się twoim wypadkiem. Dupek – dodał Remus pod nosem, tak cicho, że ledwo go usłyszałam. – No i, cóż, stracił w końcu cierpliwość, gdy dowiedział się, że jeszcze przez jakiś czas nie wrócisz do redakcji…
- Zwolnił mnie – przerwałam mu pustym głosem.
Remus popatrzył na mnie i uśmiechnął się pocieszająco.
- Nie przejmuj się, Cam, znajdziesz inną pracę, na pewno – zapewnił.
Pokręciłam lekko głową.
- A co mi tam – powiedziałam. – Może i lepiej się stało. Dokąd poszedł Syriusz? – spytałam, przygryzając wargę.
Remus wstał i pogłaskał mnie po włosach; na jego ustach błąkał się lekki uśmiech.
- Jest na korytarzu. Na pewno zaraz tu wróci. Ja dzwoniłem przedtem do Rogacza, pewnie wkrótce przyjdzie tu razem z Lily.
- Ach – mruknęłam.
- Oni już tu byli, ale wciąż byłaś nieprzytomna, więc wrócili do domu.
- Ach.
- Syriusz był cały czas – dodał Remus konspiracyjnym szeptem, pochylając się ku mnie.
- Hm. – Poczułam, że się rumienię. – To… to miłe. A ty? Ty też byłeś. Dziękuję. – Nie chciałam się znowu rozczulać, więc przymknęłam oczy, odnalazłam dłoń Remusa i uścisnęłam ją. – I przepraszam, że napędziłam ci takiego stracha tym głupim wypadkiem. Mogłam się najpierw rozejrzeć, zanim weszłam na jezdnię.
- Fakt, mogłaś – powiedział James.
Otworzyłam gwałtownie oczy i ujrzałam, jak do sali wchodzą Potterowie, a za nimi Syriusz, niosący papierowe kubki z jakimiś parującymi płynami. Poczułam zapach herbaty.
- Cameron, ty niezdaro – wykrztusiła Lily, podbiegając i obejmując mnie. Przytuliłam się do niej mocno, usiłując odgonić sprzed oczu sen, w którym Lily płakała w kącie tego pokoju, a ja nie znałam jej imienia.
- To takie podobne do ciebie, wrócić do miasta i od razu wpaść pod samochód – rzucił wesoło James, również ściskając mnie ostrożnie.
- I stracić przy tym pracę – dodałam. Remus wymienił niepewne spojrzenie z Lily, ale uspokoiłam ich, machając lekceważąco ręką i uśmiechając się. – Pieprzyć Daggera. Mam nadzieję, że nie będzie mógł znaleźć nikogo lepszego na moje miejsce.
- A potem zadzwoni do ciebie i będzie cię błagał, żebyś wróciła – zaśmiał się James.
- A ty odmówisz – dodał Syriusz, przystając obok mnie i podając mi jeden z kubków. – Malinowa.
Uśmiechnęłam się do niego, upiłam łyk herbaty i opadłam z westchnieniem na poduszki.

@

Nie pamiętałam momentu, w którym zasnęłam, ale gdy potem otworzyłam oczy, za oknem panowały ciemności, a jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była mała lampka, stojąca przy łóżku. Musiałam zostać na noc w szpitalu na jakieś prześwietlenie, o którym żadne z moich przyjaciół nie mogło mi nic więcej powiedzieć.
Mój nieco zaspany wzrok padł na skuloną postać na fotelu w kącie pokoju. Natychmiast się rozbudziłam, rozpoznając Syriusza. Podwinął nogi pod siebie, oparł głowę na dłoni i spał bezgłośnie, prawie się nie poruszając. Rozejrzałam się po sali i dostrzegłam biały koc, który leżał w drugim rogu pomieszczenia, przy dużej szafie. Odrzuciłam kołdrę i podniosłam się do pozycji siedzącej. Moje łóżko zaskrzypiało głośno, zamarłam więc na moment, ale gdy Syriusz się nie poruszył, wstałam powoli i zaczęłam kuśtykać w stronę koca. Gips był nieznośnie ciężki i nieprzyjemnie stukał o podłogę, dlatego zerknęłam przez ramię, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie obudziłam mojego przyjaciela. Uspokojona, szłam powoli dalej. Noga nieco mnie bolała, więc starałam się jak najmniej ją obciążać; podpierałam się też o ścianę i szafę. W końcu dosięgnę łam koca, odwróciłam się i zaczęłam iść powoli w drugą stronę, lecz nie uszłam nawet dwóch kroków. Unosząc głowę, napotkałam spojrzenie Syriusza.
- Co ty robisz? – zapytał cicho, a w jego głosie słychać było nutki rozbawienia. Nie poruszył się ani o milimetr, a jedynie otworzył oczy.
Przystanęłam, trzymając w ramionach koc.
- Myślałam, że śpisz – powiedziałam.
- Spałem.
- W takim razie przepraszam, że cię obudziłam. Nie chciałam – szepnęłam, nagle uświadamiając sobie, że wokół panuje grobowa cisza. Cały szpital już pewnie spał.
- Nie powinnaś jeszcze chodzić – stwierdził Syriusz, wstając i zmierzając w moją stronę.
- Przecież nic mi nie jest – odparłam. – Mam gips. Swoją drogą, on waży chyba z tonę.
Syriusz stanął przede mną, odebrał ode mnie koc i przerzucił go sobie przez ramię, a potem złapał mnie w pasie, zarzucił moją rękę na swoją szyję i bez słowa zaczął prowadzić mnie w stronę łóżka.
- Dałabym sobie sama radę – bąknęłam, czerwieniąc się.
- Ale tak jest łatwiej. I nie zbudził całego oddziału tym swoim stukaniem. – Syriusz zaśmiał się cicho.
Dotarliśmy do łóżka. Przysiadłam na jego brzegu.
- Kładź się – polecił Syriusz. – Jest środek nocy.
- Ale mnie się nie chce spać – zaprotestowałam.
Chłopak posłał mi groźne spojrzenie, które ujrzałam wyraźnie w przytłumionym świetle lampki. Wzdychając, opadłam na poduszkę, a Syriusz przykrył mnie kołdrą po same uszy, po czym zdjął z ramienia koc.
- Nie. – Uniosłam rękę, żeby go powstrzymać. – To jest dla ciebie.
- Ja tego nie potrzebuję – odparł i zaczął rozkładać koc.
- Nie, Syriusz, naprawdę.
Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i zwinął koc w kłębek. Uśmiechnęłam się lekko i schowałam pod kołdra połowę twarzy. Syriusz wyciągnął rękę, zawahał się na chwilę, a potem poprawił niedbale moją poduszkę i odszedł do swojego fotela.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza; zerkałam co jakiś czas na mojego towarzysza, ale on siedział nieporuszenie, wpatrując się w jakiś punkt nad moim łóżkiem. Koc położył na oparciu fotela.
- Co tu właściwie robisz? – zapytałam w końcu.
Syriusz popatrzył na mnie.
- Siedzę – rzucił lekko.
Wywróciłam oczami.
 - Ale dlaczego nie wróciłeś do domu? Przecież ja już jutro wychodzę. No i nic mi nie jest – powiedziałam.
- Ktoś musiał zostać – stwierdził tylko chłopak, a potem znów zapadło chwilowe milczenie.
- Jutro rano mają wpaść twoi rodzice – odezwał się Syriusz. – Idź więc już lepiej spać.
- O mnie się nie martw – orzekłam. – Co im powiedzieliście?
- Że nic poważnego się nie stało; dlatego nie przyjechali od razu po telefonie Remusa.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Pokłóciłam się z nimi, może dlatego nie chcieli przyjechać.
- Chcieli, uwierz mi – zapewnił mnie Syriusz z uśmiechem.
Westchnęłam i wyjrzałam przez okno, a nie zobaczywszy tam niczego poza ciemnością nocy, przeniosłam wzrok na przyjaciela.
- Kto prowadził ten samochód? – zapytałam.
Syriusz zmarszczył czoło.
- Jakaś młoda babka. Pewnie niedawno dostała prawo jazdy – mruknął.
- A jaki był kolor tego auta? – spytałam, uśmiechając się pod nosem.
Syriusz uniósł jedną brew, ale odpowiedział ze wzruszeniem ramion:
- Jakiś fioletowy chyba.
Nie skomentowałam tego w żaden sposób, a kiedy parę minut później zerknęłam ukradkiem na Syriusza, zauważyłam, że odchylił głowę do tyłu, a na kolanach miał biały koc.

@

Ze snu wyrwał mnie głośny głos mamy i odgłosy zbliżających się kroków. Otworzyłam oczy i przetarłam je, pozwalając uciec resztkom snu. Zauważyłam, że siedzący na fotelu Syriusz właśnie podniósł głowę, równie nagle wyrwany ze snu i rozglądający się wokół ze zdezorientowaniem, jakby nie był do końca pewny, gdzie się znajduje. Napotkawszy mój wzrok, uśmiechnął się sennie.
- Mówiłem, że przyjdą wcześnie – mruknął i potargał dłonią swoje i tak już mocno rozczochrane ciemne włosy.
Ziewnęłam.
- Cameron. – Do pomieszczenia wpadła mama, a tuż za nią do środka wszedł tata, poluzowując owinięty wokół szyi szalik. – Cameron, kochanie, nawet nie wiesz, jak nas wystraszyłaś!
- Wyobrażam sobie – odparłam z lekkim uśmiechem. Rodzice przystanęli przy moim łóżku i objęli mnie.
- Nie przyjechaliśmy wcześniej, bo twój przyjaciel Remus powiedział, że nie ma takiej potrzeby – mówiła mama, otwierając torebkę i wyciągając z niej kolejno butelkę soku marchwiowego, mandarynki, tabliczkę czekolady i worek z kilkoma drożdżówkami. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale mama nie dopuściła mnie do słowa. – Ja mimo to chciałam jechać, ale twój ojciec powiedział, że dasz sobie radę i wytrzymasz bez nas przez jeden dzień.
- Tak, przeżyłam – wtrąciłam, uśmiechając się do milczącego taty, który stał za plecami mamy i robił śmieszne miny. – Nie musiałaś tego przywozić.
- Ależ musiałam – uparła się mama. – Musisz teraz jeść, bo na pewno jesteś osłabiona. Kiedy będziesz miała to prześwietlenie? I kiedy cię wypuszczą?
Westchnęłam. Mama zwykle się tak nie zachowywała, była raczej dość powściągliwa i na pewno tyle nie gadała, widocznie więc ten mój wypadek musiał nieco ją wstrząsnąć. Posłałam jej uspokajający uśmiech.
- Nie wiem, to się okaże – odpowiedziałam. – Przyjdą po mnie.
Tata popatrzył na gips, który wystawał spod kołdry.
- No to cię uziemiło – stwierdził.
- Ktoś będzie musiał się tobą zająć – powiedziała mama, przysiadając na kraju łóżka. – Czy twoje koleżanki…
- Hm, właśnie tu jest problem – odparłam. – One teraz wyjechały. Ale to nic, ja dam sobie radę sama.
- Nie ma mowy, wrócisz do domu.
- Mamo, przecież dopiero wczoraj stamtąd wyjechałam – zaprotestowałam. – Poza tym, to daleko. No i nie chcę wam siedzieć na głowie. Dziewczyny wrócą za parę dni, a do tej pory przecież nie umrę bez opieki.
- U nas jest wolny pokój – odezwał się milczący dotąd Syriusz, podnosząc się z fotela. Rodzice popatrzyli na niego tak, jakby właśnie spadł z nieba.
- O, nie zauważyliśmy cię – rzekł mój tata.
- Proszę wybaczyć, że się nie przywitałem – oświadczył grzecznie Syriusz. Uniosłam ze zdziwienia brwi, ale nie powiedziałam ani słowa. – Ale nie chciałem przeszkadzać. Jak już mówiłem, w mieszkaniu, które wynajmuję z Remusem, jest jeden wolny pokój po Jamesie, który teraz mieszka z Lily.
- Ach, tak – mruknęła mama. – Słyszeliśmy o tym. Ale nie sądzę, żeby było to…
- To żaden problem – przerwał gładko Syriusz, uśmiechając się uroczo. – My co prawda pracujemy, ale któryś z nas zawsze może wpadać do Cameron podczas lunchu, przynosić jakiś obiad, no i nie będzie sama całe popołudnia i wieczory.
I noce, dokończyłam w myślach i pochyliłam głowę, żeby włosy zakryły mój rumieniec.
-  Henry – mama zwróciła się do taty, marszcząc brwi – co o tym myślisz?
Tata podrapał się po policzku.
- Nalegam – dodał Syriusz, posyłając mi przelotne spojrzenie.
- W końcu nie jest już dzieckiem, prawda? – zapytał tata.
Mama westchnęła.
- No dobrze, myślę, że nie jest to taki zły pomysł. – Popatrzyła na mnie i dotknęła mojej dłoni. – Ale jeśli chcesz, możesz wrócić do domu.
- Przecież wy też pracujecie – powiedziałam. – Więc to właściwie na to samo wychodzi. Chyba nie ma sensu wracać do Newcastle, skoro dopiero co stamtąd wróciłam, co nie?
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, a potem mama wyszła, by dopytać się lekarza o moje prześwietlenie. Tata natomiast stwierdził, że pójdzie poszukać automatu do kawy.
- No to załatwione – odezwał się Syriusz.
- Mam nadzieję, że żartowałeś z tym przychodzeniem do mnie podczas każdej przerwy na lunch – rzuciłam, sięgając po czekoladę i rozpakowując ją. – Chyba bym oszalała, gdybym musiała was oglądać co pięć minut.
- Nie bądź taka cwana – zaśmiał się Syriusz, sięgając po duży kawałek czekolady i wsadzając go sobie do ust. – Powinnaś być nam wdzięczna, w końcu przygarniamy cię do siebie z własnej dobrej woli.
Pokręciłam ze śmiechem głową.
- A pytałeś Remusa? Co, jeśli on się na to nie zgadza?
- Oczywiście, że się zgadza – odparł Syriusz. – On sam to zaproponował.
- No tak, pewnie. – Połknęłam kolejny kawałek czekolady. Byłam w końcu bez śniadania i czułam, że zaraz zacznie burczeć mi w brzuchu. – Po co w ogóle pytałam. Mogłam się przecież domyślić, że tylko Remus tak się o mnie troszczy – zażartowałam.
Syriusz schylił się i wyrwał mi z rąk resztkę czekolady.
- Za karę nie dostaniesz już więcej – oświadczył, szczerząc się.
- Ej! Jestem bez śniadania! – oburzyłam się, wyciągając ręce w jego kierunku.
- Ty przynajmniej miałaś kolację – odgryzł się Syriusz. – Ja niczego nie dostałem.
- To była tylko jakaś niedobra kasza – skrzywiłam się, choć poczułam ukłucie wyrzutów sumienia. – Ale masz rację. Weź sobie drożdżówkę, a nawet dwie, jak chcesz. – Syriusz uśmiechnął się i chwycił opakowanie z pieczywem, a potem odszedł w stronę swojego fotela. – Hej, ale czekoladę mógłbyś oddać!

@

Yeaaaaaaah! Dostałam się, dostałam się, dostałam się na studiaaaaa! No tak, teraz głupie dziecko się cieszy, ale łiiiiiiiiiiii, to takie ekscytujące! Rany, ile ja się nerwów najadłam. Ale się udało. Z tej radości postanowiłam już dziś uraczyć  Was nowym rozdziałem. Teraz tylko napisać kolejny…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz