środa, 6 lipca 2011

Rozdział 22



Manewr
And she’s buying a stairway to heaven.
Led Zeppelin
Łazienkę wypełnił słodkawy aromat owoców egzotycznych, wydobywający się z otworzonej przeze mnie buteleczki płynu do kąpieli. Nalałam złocistej cieczy do wanny, przyglądając się, jak wypełnia się białą i strzelającą pianą, a potem, kiedy uznałam, że zużyłam już wystarczająco dużo wody, zakręciłam kurki i z przyjemnością zanurzyłam się w kąpieli. Zza drzwi dobiegały mnie lekko przytłumione dźwięki gramofonu, którego używał wylegujący się w salonie tata; uśmiechnęłam się pod nosem, rozpoznając ukochaną melodię „Yellow Submarine”.
- „So we sailed up to the sun till we found a sea of green” – zanuciłam, szczerząc zęby i rozchlapując wodę. – „And we lived beneath the waves…” – Nabrałam powietrza, zamknęłam oczy i całkowicie się zanurzyłam, delektując się ciepłem, jakie mnie ogarnęło. Po kilku sekundach wypłynęłam na powierzchnię, prychając i usiłując wytrzeć z oczu resztki piany. – „In our yellow submarine!” – dokończyłam, powstrzymując się od myśli na temat mojego wątpliwego zdrowia psychicznego.
Resztę kąpieli spędziłam na leniwym wylegiwaniu się w wannie, przyglądaniu się powoli znikającej pianie i rozmyślaniu o minionym dniu. A było o czym rozmyślać.
Spędziłam z przyjaciółmi prawie cały dzień, jako że wyjechali dopiero przed niecałą godziną; pomogli mi w porządkowaniu salonu, poszliśmy razem na spacer, piliśmy herbatę i… I właściwie to nie to zajmowało moje myśli. Wiedziałam, że dla własnego dobra nie powinnam odgrywać tego wciąż na nowo w mojej głowie, lecz, niestety, uporczywe napomnienia wcale nie pomagały.
Głównym problemem był Syriusz, oczywiście. Syriusz, który przez calutki dzień był pogodny, wyluzowany i przyjacielski. Nawet wobec mnie. Mogłoby się wydawać, że całkowicie zapomniał o dniu wczorajszym, o naszej wieczornej rozmowie, o tym, jak go odtrąciłam, i co najważniejsze – o tym, że kiedykolwiek były między nami jakieś nieporozumienia, jakieś spięcia. Co było naprawdę dziwne, bo przecież od zerwania praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy. Zdawał się nie zauważać mojej dezorientacji i zmieszania, kiedy nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić, gdy usiłował ze mną żartować. Miałam też wrażenie, że byłam jedyną osobą, dla której coś było nie tak, pomijając może Remusa, który raz po raz posyłał mi zamyślone spojrzenia; choć to pewnie wynikało z faktu, że niewiele osób tak naprawdę wiedziało o wszystkim, co się między nami wydarzyło w przeciągu ostatnich tygodni.
Co więcej, wciąż rumieniłam się na wspomnienie tej krótkiej wymiany zdań, jaka miała miejsce w kuchni, kiedy parzyłam herbatę dla zasiadających w salonie przyjaciół. Syriusz jak gdyby nigdy nic wkroczył do środka, niosąc kilka pustych szklanek, a potem zapytał, czy może dokroić jeszcze szarlotki. Nieco zakłopotana, kiwnęłam tylko głową i udałam, że jestem całkowicie pochłonięta spisem składników umieszczonym na pudełku herbaty.
- Zostało już tylko kilka kawałków – powiedział Syriusz, a ja zerknęłam na niego ukradkiem, przyglądając się, jak ostrożnie nakłada ciasto na talerz. Uniósł głowę i spojrzał na mnie, a ja błyskawicznie odwróciłam wzrok. – Ale to wina Rogacza – kontynuował chłopak jak gdyby nigdy nic. – Zawsze twierdziłem, że za dużo je.
Chrząknęłam, nie odrywając oczu od opakowania Earl Grey.
- Może trzeba powiedzieć Lily, żeby się tym zajęła – odparłam niepewnie. Zaryzykowałam spojrzenie w jego stronę; stał tylko, stukając czubkiem noża w blaszkę z ciastem i przyglądając mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zaklęłam w myślach. – Pewnie nie chciałaby, żeby doszło do tego, że jej mąż nie będzie w stanie sam podnieść się z łóżka. 
Syriusz uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam dziwną sensację w okolicach żołądka. Na szczęście w tym samym momencie rozległ się świst czajnika, zajęłam się więc rozlewaniem wody.
- Jesteśmy przyjaciółmi, prawda, Cammie? – zapytał nagle Syriusz, a mi z wrażenia zadrżała ręka i nieco wrzątku zamiast do szklanki trafiło na blat, a stamtąd na podłogę. Przeklęłam, odstawiłam czajnik na kuchenkę i sięgnęłam po ścierkę, jednak Syriusz zdążył mnie już uprzedzić.
- Ja to zrobię – zaoferował i schylił się, by zetrzeć wodę. Obserwowałam go bez słowa, a kiedy wyprostował się i popatrzył na mnie, zamrugałam i wymamrotałam jakieś podziękowanie. Syriusz chwycił za czajnik i dokończył rozlewanie wrzątku, a potem zwrócił ku mnie poważne spojrzenie. – To jak?
Wiedziałam dobrze, o co mu chodzi.
- T-tak, oczywiście – odpowiedziałam z lekkim wahaniem. – Jesteśmy.
Chłopak nie odrywał ode mnie wzroku.
- Tak jak kiedyś?
Usiłowałam odgadnąć co dokładnie ma na myśli, ale jego mina wyrażała tylko całkowity spokój z domieszką zaintrygowania. Nie miałam pojęcia, do czego zmierzał i nie byłam do końca pewna, czy chcę to wiedzieć.
- Pewnie – odmruknęłam tylko.
- To świetnie. – Twarz Syriusza rozjaśnił uśmiech. Postawił szklanki na tacy, zabrał ją i skierował się w stronę salonu, kiwając na mnie. Poszłam za nim z głową huczącą od nawału myśli.
Otrząsnęłam się ze wspomnień i zorientowałam się, że woda w wannie jest praktycznie całkiem zimna, po pianie nie zostało już ani śladu, a tata najwyraźniej skończył przesłuchiwanie Beatlesów i przerzucił się na Elvisa. Wypłukałam włosy i wyszłam z wanny, natychmiast okrywając się puchatym ręcznikiem. Moje nogi mimowolnie zaczęły poruszać się w rytm dobiegającej z salonu muzyki; odwiesiłam gruby szlafrok i przytuliłam się do niego, napawając się jego miękkością. Nie mogłam powstrzymać chichotu, kiedy przed oczami stanął mi kolejny obraz z dnia dzisiejszego.
Syriusz przytulił mnie tak nagle, bez uprzedzenia. Staliśmy wszyscy na korytarzu, Rachel wciąż wiązała swoje wysokie kozaki, a James narzekał na zbyt ciężki bagaż. Wtedy Syriusz rzucił coś w stylu: „No, to do zobaczenia wkrótce, Cammie”, a potem chwycił mnie w ramiona. Zbita z tropu, odruchowo objęłam go w pasie i pozwoliłam sobie wtulić twarz w jego kurtkę. Odsunął się ode mnie zbyt wcześnie i zbyt późno zarazem. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, czułam też, że moja twarz przybrała najbardziej możliwy z czerwonych odcieni. Wbiłam wzrok we własne stopy, bojąc się spojrzeć na kogokolwiek, a już zwłaszcza na Syriusza. Po chwili Rachel, która już uporała się z butami, również rzuciła się, by mnie uściskać, a potem cała reszta rozpoczęła swoje pożegnania.
Ściskając szlafrok w ramionach, wydałam wysoki nieartykułowany dźwięk i zatańczyłam w miejscu. Kiedy odsunęłam szlafrok od twarzy i spojrzałam w lustro, zauważyłam, że jestem niesamowicie zarumieniona. Czy prędzej wyszłam z łazienki; próbując nieco się uspokoić, co wbrew pozorom nie było wcale takie proste.
Po dzisiejszym dniu pełnym wrażeń chyba tylko jednego byłam pewna: Syriusz Black rozpoczął jakąś tylko sobie znaną grę i coś mi mówiło, że będę musiała bardzo uważać, jeśli cenię sobie swoje zdrowie psychiczne i równowag duchową.

@

Myśl o powrocie do redakcji nie dawała mi spokoju już od dłuższego czasu, choć usilnie starałam się ją stłumić, powtarzając sobie, że przecież nie po to uciekłam z Londynu, by już po chwili wracać tam z podkulonym ogonem. Zbyt uparta, nie chciałam przyznawać się do błędu, jaki popełniłam, wyjeżdżając. Ostatecznie, Londyn w końcu i tak przybył do mnie w osobie Huncwotów i chyba nawet nic złego się nie stało – pomijając fakt, że Syriusz zaczął coś kombinować. Coś jednak podpowiadało mi, że powinnam była się już do tego przyzwyczaić: Syriusz Black zawsze coś knuł, niezależnie od tego czy chodziło tylko o wykradnięcie z kuchni butelek Ognistej Whisky, czy może o to, w jaki sposób umilić życie Severusowi Snape’owi jeszcze podczas naszych szalonych hogwarckich lat.
Kolejnym znakiem na to, że powinnam wrócić do stolicy była moja dość ostra kłótnia z rodzicami. Stwierdzając, że nic nie robię cały dzień i że powinnam zmienić coś w swoim „pozbawionym sensu” życiu, tata sprawił, że zagotowałam się ze złości i mocno trzasnęłam drzwiami. Ojciec dodał, żebym nigdy więcej nie ważyła się tego robić, bo on nie będzie płacił za nowe szyby, a kiedy mama oznajmiła mi, żebym nie liczyła na to, że do starości będę żyła u biednych rodziców – jak najprędzej wypadłam z domu, w biegu porywając płaszcz i gruby szalik.
Przechadzając się po pustych uliczkach, z których powoli znikał późny marcowy śnieg, wciąż czułam gniew buzujący mi w żyłach. Tym, co zdenerwowało mnie najbardziej, było to, że rodzice – rzecz jasna – mieli rację. Przecież nie mogłam do końca życia siedzieć w jakiejś dziurze na utrzymaniu rodziców, zwłaszcza że w Londynie miałam porządną pracę, przyjaciół i całe swoje życie.
Kiedy więc zza jednego z zakrętów wyłonił się Chris, byłam już całkowicie zdecydowana i psychicznie gotowa do wyjazdu. Nie omieszkałam mu o tym powiedzieć.
- Kiedy? – zapytał, przystając.
Zmierzyłam go uważnym spojrzeniem. Był nieco przejęty, ale nie wyglądał na całkowicie zrozpaczonego, co bardzo mi odpowiadało, bo przecież nie chciałabym, hm, złamać mu serca. Jednak czułam, że w tej sprawie mogłam być kompletnie spokojna. Byłam przekonana, że Chris darzył mnie jedynie ciepłymi, przyjacielskimi uczuciami, które nie wykraczały poza bezpieczny rejon „tylko-przyjaźni”. Być może początkowo oboje mieliśmy złudną nadzieję, że coś z tego wyjdzie, lecz na szczęście pozostało to tylko w strefie pobożnych życzeń. Nie byłam odpowiednią osobą dla Chrisa, nie z moją niezdrową i nieuleczalną słabością do złych chłopców w stylu Syriusza Blacka.
- Jak najszybciej – odparłam więc po krótkiej chwili zamyślenia. – Myślę, że wyjadę jutro z samego rana.
- Masz ku temu jakiś szczególny powód czy po prostu chcesz ode mnie uciec? – zapytał Chris, uśmiechając się szeroko.
Odwzajemniłam uśmiech.
- Myślę, że czas wrócić już do pracy – powiedziałam tylko.
Podczas rozmowy doszliśmy pod drzwi mojego domu i Chris zdążył zaproponować, że jutro rano odprowadzi mnie na przystanek i pomoże nieść bagaże, których pewnie mam całą masę. Podziękowałam mu, przyjmując ofertę i w żaden sposób nie komentując uwagi na temat moich walizek. Zamiast tego zaprosiłam go na kubek herbaty.
Rodzice siedzieli w salonie i nie odezwali się do mnie ani słowem, więc zrobiłam herbatę i oboje udaliśmy się na górę do mojego pokoju. Chris wciąż śmiał się i żartował i przez chwilę wydawało mi się, że wieść o moim wyjeździe nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, ale potem chłopak nagle zamilkł i wbił wzrok w swoje dłonie.
- Jedna myśl nie daje mi spokoju – oświadczył, nie patrząc na mnie. – I nie chciałbym, żeby okazało się, że zmarnowałem taką szansę.
- O czym ty mówisz? – zapytałam, marszcząc brwi.
- Czy mógłbym czegoś spróbować? – odpowiedział pytaniem na pytanie, przyglądając mi się z powagą wypisaną na przystojnej twarzy.
Kiedy skinęłam lekko głową, niepewna, na co się zgadzam, Chris westchnął i odłożył swój pusty już kubek na nocny stolik. Siedzieliśmy na moim łóżku w pewnej odległości od siebie i serce zabiło mi mocniej, kiedy chłopak przysunął się bliżej, tak, że stykaliśmy się ramionami. Podniosłam na niego wzrok, wiedząc już, co ma się zaraz wydarzyć. Mocniej zacisnęłam palce na uchu kubka, a Chris pochylił się w moją stronę. W jego ciemnobłękitnych oczach ujrzałam nieme pytanie, więc tylko po raz drugi kiwnęłam  głową i zamknęłam oczy, gdy Chris przybliżył się jeszcze bardziej.
Nie wiedziałam nawet, ile czasu minęło, odkąd robiłam to po raz ostatni. Chris jedną dłonią dotknął mojego policzka, a jego usta delikatnie, jakby pytająco, musnęły moje. Zadziałałam instynktownie, przysuwając się bliżej i całując go nieśmiało, wciąż próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz całowałam się z Syriuszem. Musiało to być jeszcze przez zerwaniem, o tak, w jego mieszkaniu, na kanapie… Ile minęło czasu?
Po chwili Chris odsunął się trochę, opuszczając rękę i patrząc na mnie z uwagą.
- I… jak?
Przygryzłam wargę, myśląc intensywnie.
- Hm. To było… miłe – wykrztusiłam i natychmiast sklęłam się w myślach, widząc beznamiętną minę Chrisa. „Miłe”?! Takich rzeczy nie mówi się chłopakowi, z którym właśnie się całowałaś, idiotko!
Po chwili jednak poczułam wielką ulgę, gdyż Chris uśmiechnął się. I nie był to wcale wymuszony uśmiech, który miałby tylko sprawić, żebym nie czuła się głupio.
- Tak, masz rację. To było bardzo miłe – stwierdził spokojnie, wciąż się uśmiechając. – Zrobiłbym to jeszcze raz, ale coś czuję, że nie miałoby to większego sensu. To znaczy – dodał szybko, gdy posłałam mu spojrzenie spod uniesionych brwi – oprócz ego, że to miłe, chyba nic więcej nie można o tym powiedzieć, prawda?
- Może jeszcze to, że smakujesz herbatą – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Ale niczego nie poczułaś, tak? Zero iskry?
Oparłam się o ścianę, wzdychając.
- Bardzo chciałabym zaprzeczyć, naprawdę – odparłam, wbijając wzrok w sufit. – Ale, niestety, nie mogę. Masz rację.
- To dobrze – oświadczył łagodnie Chris. – Byłoby nam ciężko, gdyby któreś z nas coś jednak … no wiesz… poczuło. Sama rozumiesz.
- Rozumiem bardzo dobrze. – Spojrzałam na chłopaka, uśmiechając się lekko, po czym objęłam go za szyję. – Będzie mi ciebie brakowało.
- Mnie ciebie też – wymamrotał Chris, wtulając twarz w moje włosy. – I naszych herbacianych spotkań.
Zaśmiałam się cicho.
- Dokładnie. Musisz odwiedzić mnie kiedyś w Londynie – powiedziałam, odsuwając się.
- Odwiedzę – obiecał mój przyjaciel.
- Mary się ucieszy – dodałam z przebiegłym uśmiechem.
Chris zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- A to co niby miało znaczyć? – zapytał groźnie.
Tylko się roześmiałam.
- Cameron, czy ty usiłujesz swatać faceta, z którym właśnie się całowałaś? – Chris pogroził mi palcem.
- Ależ skąd, ja tylko naprowadzam cię na właściwy trop.
- Ja nie jestem psem myśliwskim! – roześmiał się Chris.
W tej samej chwili dobiegło mnie wołanie mamy, zeskoczyłam więc z łóżka i uchyliłam drzwi.
- Telefon do ciebie! – krzyknęła z dołu mama, więc oboje z Chrisem zeszliśmy po schodach.
- Ja już pójdę – powiedział cicho chłopak, machnął mi na pożegnanie i uciekł, a ja podniosłam słuchawkę.
Dzwonił Remus. Pytał czy i kiedy zamierzam wrócić do pracy, martwiąc się, że niedługo nie będę miała do czego wracać, jako że ostatnio Dagger wspominał coś o szukaniu nowej osoby na moje stanowisko. Podziękowałam mu, że tak się mną przejmował i uspokoiłam ze śmiechem, że postanowiłam wrócić już jutro, choć chciałam zrobić im wszystkim niespodziankę. Remus stwierdził, że niestety musi powiedzieć reszcie o moich planach, a już na pewno Rachel i Mary, której od jakiegoś czasu chcą wyjechać do swoich rodziców w Cardiff, więc bardzo ucieszą się z mojego powrotu. Zażartowałam, że to właśnie nazywa się teraz przyjaźnią – najbliżsi nam ludzie są niezwykle szczęśliwi, kiedy mogą wykorzystać nas do swoich własnych celów – a potem jeszcze raz podziękowałam mu za telefon i zapewniłam, że jutro koło południa pojawię się w Londynie. Remus obiecał, że wpadnie po mnie na dworzec, pożegnaliśmy się, po czym pognałam na górę, by jak najszybciej się spakować.

@

Stolica przywitała mnie deszczem i mgłą skraplającą się na włosach. Niebo zasnute było grubą powłoką szarych chmur, które zwiastowały jedynie jeszcze więcej deszczu. Dobrą stroną takiej pogody był fakt, iż śnieg został kompletnie wypłukany; jego brudne lodowe resztki zalegały już jedynie w najmniej dostępnych zaułkach i kątach. Stałam przy witrynie opuszczonego sklepu, rozkoszując się znajomym dźwiękiem kropli deszczu, rozpryskujących się o materiał parasola. Ludzie przechodzili obok mnie w pośpiechu, ani na chwilę się nie zatrzymując. Stary, dobry zatłoczony Londyn, pełny hałasu i deszczu. Westchnęłam radośnie.
Po krótkim czasie na dworcu pojawił się Remus. Szedł szybko, z rękami w kieszeniach i bez parasola. Czasem wydawało mi się, że zbyt częste przebywanie z Jamesem i Syriuszem sprawiło, że przejmował on ich nawyki. A może po prostu tak bardzo cieszył się z mojego powrotu, że w roztargnieniu zapomniał o parasolce.
Podbiegłam do niego i zarzuciłam mu jedno ramię na szyję, drugą ręką trzymając nad nami parasol. Remus objął mnie mocno w pasie, a ja z uśmiechem schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi. Pachniał deszczem i świeżymi bułeczkami.
- Musimy wyglądać bardzo romantycznie – usłyszałam głos Remusa tuż przy swoim uchu; chłopak śmiał się bezgłośnie.
Odsunęłam się trochę, tak, by wciąż ochronić jego już i tak przemoczoną postać przed zimnym deszczem.
- I bardzo dobrze, mój drogi – odparłam i pocałowałam go w policzek. Remus uśmiechnął się delikatnie. – Tworzymy przecież bardzo romantyczną parę.
- A twój bagaż wciąż moknie na tej ulewie – stwierdził chłopak i złapał mnie pod ramię.
- Dokładnie tak jak ty przed chwilą – powiedziałam. – Gdzie podział się twój parasol? – spytałam surowo.
Remus wywrócił oczami.
- Już zaczynasz się kłócić, kochanie? – westchnął. – Tak bardzo nie mogłem doczekać się twojego przyjazdu, że z tego wszystkiego zapomniałem, że angielska pogoda potrafi płatać paskudne figle.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pozwoliłam, by Remus chwycił mój bagaż i pociągnął go za nami. Dworzec znajdował się zaledwie kilka przecznic od mojego mieszkania (teraz pustego; jak twierdził Remus, dziewczyny dostały tylko cztery dni wolnego i nie chciały ich marnować, dlatego też nie zostały, by się ze mną przywitać). Ruszyliśmy więc piechotą, ostrożnie omijając kałuże i przechodniów korzystających, tak jak Remus, ze swojej przerwy na lunch. Właśnie bardzo rozentuzjazmowanym tonem opowiadałam przyjacielowi o tysiącach pomysłów na nowe artykuły, które kłębiły się w mojej głowie, kiedy zauważyłam, że Remus nagle zniknął. Spojrzałam przez ramię, zdziwiona, i poczułam, że palce chłopaka ześlizgują się z mojego ramienia. Dostrzegłam jeszcze wyraz jego oczu – bezgraniczne przerażenie i szok – a następnie coś z niesamowitą siłą uderzyło we mnie z prawej strony. Potem musiałam chyba stracić przytomność.
Albo umrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz