czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział 26


Szansa

Some call love a curse, 
some call love a thief
but he’s my home

Angus & Julia Stone

Byłam w swoim krótkim życiu na niewielu randkach. Właściwie do pewnego wieku nie byłam nawet pewna, co można nazywać “randką”, a do czego ta nazwa zupełnie nie pasuje. Na trzecim roku w Hogwarcie spotkałam w Hogsmeade Remusa i razem wypiliśmy po filiżance herbaty i pochłonęliśmy razem pół tarty dyniowej; nie znaliśmy się wtedy jeszcze aż tak dobrze i przez kilka tygodni żyłam w przekonaniu, że nasze spotkanie można by uznać za randkę. Pewnie twierdziłabym tak o wiele dłużej, gdyby jakiś czas później Syriusz nie wybrał mnie na powierniczkę swoich tajemnic i nie zaczął opowiadać o swoich randkach. Moje herbaciane randez-vous bledło w porównaniu z ekscesami trzynastoletniego Syriusza Blacka.
Mając lat prawie dwadzieścia nie byłam o wiele bardziej doświadczona w tych sprawach. Nawet podczas naszego ukrytego romansu nie zdarzało mi się wychodzić z Syriuszem na randki w pełnym tego słowa znaczeniu. Spotkań z całą grupą przyjaciół lub karnych wyjść na mecz nawet nie zamierzałam brać pod uwagę.
Tak więc mogłam bez wstydu przyznać, że byłam zdenerwowana.
Przerzucając w torbie ubrania, które przywiozłam ze sobą z własnego mieszkania, zastanawiałam się, co właściwie popchnęło Syriusza do tego, by gdziekolwiek mnie zabierać. Był środek kwietnia, nie zbliżało się żadne ważne święto, a Black i ja od jakiegoś czasu staraliśmy się pozostać na stopie czysto przyjacielskiej. Pomijając tę cała aferę z wspólnym spaniem. I mieszkaniem. I pocałunkami w policzek, albo czoło, albo skroń, no i poza przytulaniem, i…
Okej. Właściwie to musiałam przyznać, że pozostawaliśmy przyjaciółmi do mojego wypadku. Tuż po tym wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli. Syriusz jakby się uparł i nie pozwalał mi o sobie zapomnieć. Sadysta.
Nie, żebym narzekała.
Tylko ta cała „randka”. Jęknęłam, z każdej strony oglądając jedną ze starych bluzek. Nie miałam żadnych odpowiednich ubrań. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam nawet, jakie ubrania powinno nosić się na randkach. Co więcej, miałam nogę w gipsie! Nie mogłam nawet ubrać spódnicy. I jak będę wyglądać na tej naszej „randce”? Miałam nadzieję, że Syriusz zna mnie na tyle, że nie zabierze mnie na żadne tańce.
Co też mu strzeliło do głowy!
Sfrustrowana, odepchnęłam torbę z ubraniami w kąt pokoju i wyszłam do łazienki. Niech będzie, zacznę przygotowania od umycia włosów; dobre i to.
Kiedy wycierałam je ręcznikiem, usłyszałam trzaśnięcie drzwi i czyjeś donośnie głosy i śmiechy. Och, świetnie. Nie ma to jak być w trakcie przygotowywań i natknąć się na osobę, dla której te przygotowania się w ogóle odbywają. I wszystko dlatego, że razem mieszkaliśmy. To nie miało żadnego sensu.
Spuściłam głowę, zniechęcona, i wyszłam na korytarz ze zrezygnowanym wyrazem twarzy i rozczochranymi włosami. Nie nadawałam się do tego, chyba czas odwołać tę… randkę.
Jakież było moje zdumienie, kiedy zamiast Syriusza spostrzegłam stojących w korytarzu Remusa i młodych państwa Potterów. Musiałam wydać z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, bo stojąca najbliżej Lily odwróciła się nagle i z uśmiechem ruszyła w moją stronę.
- Cam! Cześć, kochana, nawet nie wiesz – zanim się obejrzałam, znalazłam się w jej ramionach – jak się cieszę! Wszyscy się cieszymy – dodała, odsuwając się i przyglądając mi się z zadowoleniem wypisanym na lekko zaokrąglonej twarzy. Szósty miesiąc ciąży sprawiał, że wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj.
Uśmiechnęłam się wbrew sobie. Rachel stwierdziła kiedyś z całym przekonaniem, że to będzie chłopiec. Kiedy razem z Mary zapytałyśmy, skąd wie, odparła, że Lily wygląda zbyt ładnie na dziewczynkę. Podobno dziewczynki kradną urodę matki podczas ciąży; chłopcy najwyraźniej tego nie potrzebują. Patrząc na jaśniejącą twarz Lily, otoczoną lśniącymi rudymi włosami, wyobraziłam sobie małego Pottera w jej ramionach i musiałam się uśmiechnąć.
- Ale… dlaczego? – wykrztusiłam w końcu, wyrywając się z rozmyślań. – Co się stało?
- No jak to! – Lilka usiadła z cichym stęknięciem na stołku przy wieszaku i pozwoliła, by James zdjął jej buty. Brzuch Rudej był już na tyle wydatny, że dziewczyna bez skrępowania mogła wysługiwać się mężem. – Słyszeliśmy o waszej dzisiejszej randce. Najwyższy czas, wiesz, Cam?
Jęknęłam.
- Remus, jak mogłeś się wygadać. – Z zawstydzenia zakryłam twarz dłońmi. – To nie ma sensu.
- Nie powiedziałem ani słowa – odparł Remus z lekkim uśmiechem, kierując się w stronę kuchni i zapraszając nas gestem.
- Nie musiał – oznajmił James, szczerząc zęby. – Łapa trąbi o tym od samego rana.
Przysięgam, szczęka mi opadła. Usiadłam ciężko na krześle przy stole, tuż obok Lily.
- …co? – zapytałam słabo.
Lily pogłaskała mnie po ramieniu.
- Chyba nie mógł utrzymać języka za zębami. Albo nie chciał.
- O, Merlinie – mruknęłam.
- A co w tym złego? – zapytał James, przysiadając po mojej drugiej stronie.
Nie odpowiedziałam, bo sama nie byłam pewna, czy powinnam się cieszyć czy może zacząć bać. Kto wie, co tak naprawdę działo się w głowie Blacka. Tak czy inaczej…
- Co tu w ogóle robicie? – zapytałam, patrząc na Potterów.
James wzruszył ramionami, spoglądając wymownie na żonę.
- Pomyślałam, że pomogę Ci w przygotowaniach. – Lily rozpłynęła się w uśmiechu.
- Ach. – Popatrzyłam na nią podejrzliwie, ale jej mina się nie zmieniła, więc odchrząknęłam. – Doceniam to, serio. Szału już dostaję, bo nie wiem, co mam na siebie włożyć i…
- Świetnie! – rozentuzjazmował się James i klepnął mnie przyjaźnie w plecy. – To wy, kobiety, zajmijcie się upiększaniem, a my tu z Lunatykiem… Hm, może coś zjemy? – Rogacz podszedł do lodówki, otworzył ją i wsadził do środka głowę. – Co my tu mamy… - dobiegło z wnętrza.
- Ręce do góry – odezwał się Remus, mierząc w niego drewnianą łyżką, którą właśnie wyjął z suszarki. – Jest pan aresztowany za naruszanie prywatnego mienia.
James zatrzasnął lodówkę i przywarł do ściany, robiąc przerażoną minę.
- Nie strzelaj pan! Ja mam rodzinę do wykarmienia! Moje dziecko głoduje – zawył, wykrzywiając twarz i udając, że błaga. Remus stał naprzeciwko, starając się utrzymać pokerową minę, ale razem z Lily widziałyśmy wyraźnie, że już zaczyna się śmiać.
- To nie jest żadne wytłumaczenie – powiedział Remus poważnym głosem. – Prawo to prawo.
- Bochen chleba, panie! Chociaż jeden bochen…!
W końcu stwierdziłyśmy z Lily, że czas zostawić chłopców samych i pozwolić im się dalej bawić, wymknęłyśmy się z kuchni i udały do pokoju, by dalej przeszukiwać torby z ubraniami.

@

Jak się dowiedziałam, Syriusz nie wrócił do mieszkania po pracy, gdyż „miał kilka spraw do załatwienia”. Dlatego też miałam czas do dziewiętnastej, by móc w spokoju przygotować się – zarówno fizycznie, jak i psychicznie – na jego przybycie i następującą po tym randkę.
Nie żeby to było takie proste.
Kiedy Syriusz w końcu pojawił się w drzwiach mieszkania, Lily właśnie kończyła robić mi loki, a ja dodawałam ostatnie pociągnięcia tuszem. Usłyszałyśmy donośnie głosy Huncwotów, dobiegające z salonu; Lily wstała powoli, opierając dłonie na lędźwiach, i spojrzała na mnie.
- Obróć się – zarządziła. Mruknęła z aprobatą, kiedy jej posłuchałam, przyglądając mi się z lekkim uśmiechem na ustach. – Okej, Cam. Myślę, że jesteś gotowa.
Spojrzałam niepewnie w niewielkie lusterko, wiszące przy drzwiach. Lily udało się tak połączyć moje ubrania, że wreszcie wyglądałam jak ktoś, kto wybiera się na randkę, pomimo nogi w gipsie. Wystarczyły ciemne dżinsy, tunika z głębokim dekoltem i jeden z moich wisiorków na szyję. Jednak najbardziej rewolucyjna była moja fryzura; przyzwyczajona do prostych włosów, ze zdziwieniem dotykałam teraz grubych loków, której Lily udało się wyczarować (dosłownie).
- Powalisz go na kolana – powiedziała z zachwytem Lily, pryskając we mnie perfumami.
Kaszlnęłam lekko, żeby ukryć zmieszanie.
- Oj, tego bym nie chciała. Wystarczy, że ja jestem kaleką – zażartowałam, wciąż wpatrując się w lustro. Przygryzłam wargę; w porządku, przyznaję, bardzo podobało mi się to, co zrobiła ze mną Lilka, byłam jej wręcz niewiarygodnie wdzięczna, mimo to wciąż nie czułam się całkiem na siłach, by wyjść gdzieś sam na sam z Syriuszem, tym bardziej, że w zamierzeniu miało być romantycznie…
Jęknęłam cicho.
- Lily, ja nie mogę. – Chciałam ukryć twarz w dłoniach, ale bałam się, że rozmażę makijaż, więc zamiast tego tylko zgarbiłam się lekko. – Co nam w ogóle odbiło…
- Cam. – Po tonie jej głosu poznałam, że czeka mnie pouczająca gadka. I nie myliłam się: Lily podeszła do mnie i odwróciła twarzą do siebie, kładąc mi dłonie na ramionach. – Znasz Syriusza bardzo długo, prawda?
Mruknęłam coś pod nosem.
- No właśnie. A jak długo coś do niego czujesz? – Lily uniosła jedną brew, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Zamilkłam, patrząc na nią z przerażeniem.
- Co… Ja… Och, Lily.
- Uznam to za: „długo” – powiedziała Lily z uśmiechem. – Cam, nie masz czego się obawiać. Znacie się oboje bardzo dobrze i na pewno będziecie się świetnie bawić.
- No ale… - zająknęłam się. – No bo, chodzi o to, że… A jak nic z tego nie będzie? – jęknęłam zrezygnowana.
Lily spojrzała na mnie bystro.
- Już przez to przechodziliście, czyż nie? I jakoś daliście radę wciąż się przyjaźnić.
Tym razem naprawdę ukryłam twarz w dłoniach, zapominając o makijażu.
A więc ona również wiedziała. Wszyscy wiedzieli. Jaka ja byłam głupia.
- Wybacz – wymamrotałam, czując, że palą mnie policzki. – Że nic nie powiedzieliśmy, znaczy się. To było idiotyczne.
- Najwidoczniej potrzebowaliście trochę czasu, żeby to tego dojrzeć, Cammie – powiedziała Lily miękko. – On, wiadomo, żeby przestać być Syriuszem Blackiem z dawnych lat. – Uśmiechnęłam się na te słowa. – Ty, żeby zrozumieć, na czym naprawdę polega miłość i jak to jest kochać.
Przysięgam, że w tym momencie miałam twarz czerwoną aż po cebulki zakręconych włosów.
- Ugh – wyrwało mi się. – Taa. Chyba masz rację.
- Cam, macie po dwadzieścia lat, nic dziwnego, że jeszcze nie do końca wiecie, jak to jest. Właśnie po to jest się młodym, żeby próbować i doświadczać nowych rzeczy. Wiecie już, co zrobiliście źle ostatnim razem i teraz powinno być wam łatwiej.
Lily Potter, z domu Evans, naprawdę umiała wprawiać ludzi w zakłopotanie.
- Okej – powiedziałam, żeby przerwać jej kazanie. Uśmiechnęła się iście huncwocko, jakby dokładnie zdając sobie sprawę z tego, że w tego typu rozmowach czułam się dość niekomfortowo. – Dzięki, Lilka… jesteś wspaniała. Ale chyba czas wreszcie iść. – Powachlowałam się gwałtownie dłońmi, wciąż czując gorąco na policzkach.
- Poczekaj tu jeszcze chwilę, ja pójdę i zobaczę, co robią chłopaki. Potem będzie kolej na twoje dramatyczne wejście. – Lily mrugnęła do mnie, pokazała zaciśnięte kciuki i wymknęła się z pokoju.
- Byle nie było zbyt dramatyczne – westchnęłam, sięgając po torebkę.
Wziąwszy jeszcze kilka głębszych oddechów, poprawiłam grzywkę i wyszłam na korytarz, w myślach nakazując sobie, by być pewną siebie, przyjaźnie nastawioną i czarującą.
Aha, jasne.
Przedpokój był pusty, kuchnia również; śmiechy i głosy dochodziły z salonu, więc stanęłam w drzwiach, zaciskając palce na pasku torebki. Dawno, bardzo dawno nie czułam się tak głupio.
Mój wzrok od razu padł na siedzącego na oparciu fotela Syriusza, odwróconego plecami do wejścia. Remus i James zajadali się spaghetti, które przygotowałam kilka godzin wcześniej, a Lily właśnie przysiadała się do nich i sięgała po talerz. Widząc mnie, uśmiechnęła się i pomachała radośnie.
Wszyscy w pokoju odwrócili się w moją stronę z zaciekawieniem, a ja znów spłonęłam rumieńcem.
Przez chwilę miałam ochotę zabić tego, kto wpadł na ten durny pomysł z randką. To znaczy, miałam ochotę zabić Syriusza.
Ale tylko przez chwilę.
Zauważając mnie, wstał szybko i obrócił się w moją stronę. Nie postąpił jednak ani kroku dalej, opierając się tylko biodrem o fotel i przyglądając mi się.
Przez chwilę obserwowałam, jak na jego usta wpływa powoli piękny, zalotny uśmiech; jeśli mój wygląd wywołał na nim jakiekolwiek wrażenie, nie zauważyłam tego, gdyż byłam zbyt zajęta podziwianiem jego osoby. Widząc się z nim na co dzień, zdarzało mi się zapominać, jak świetnie potrafił wyglądać. Mocniej zacisnęłam palce na torebce, przesuwając wzrokiem po jego przystojnej twarzy z zaledwie cieniem zarostu, jasnej koszuli z niezapiętym guzikiem tuż pod szyją i ciemnych dżinsach, luźno otaczających jego wąskie biodra i uda, i ciemnych włosach, zachodzących zawadiacko na oczy, i tych oczach, tak cudownie jasnoszarych, którymi wpatrywał się we mnie i…
- Wow, Cam! – wtrącił się James sprawiając, że otrząsnęłam się z zamyślenia i znów oblałam lekkim rumieńcem. – Co ty masz na głowie?
Automatycznie dotknęłam swoich loków, bojąc się, że być może uległy zniszczeniu przez te wszystkie silne emocje. Lily jednak pokręciła głową ze śmiechem, dźgając męża łokciem w bok.
- Bądź miły, kochanie – upomniała radośnie.
- Loki do ciebie pasują – powiedział Remus przyjaźnie, po czym dźgnął stojącego w miejscu Syriusza widelcem w udo. – Rusz się, nie stój jak kołek, Łapo.
- Auć! – Syriusz nie tylko się ruszył, a wręcz podskoczył w miejscu i spiorunował Remusa spojrzeniem. – Odbiło ci? To cholerstwo jest ostre, Luniak!
Remus tylko popatrzył na niego wymownie. Potterowie zachichotali bezceremonialnie.
Uniosłam brwi.
- Możemy iść? – Choć nie wiem, jakim cudem, udało mi się wydobyć z siebie głos i nie brzmieć nawet w połowie tak nerwowo, jak się czułam.
Syriusz wreszcie oderwał wzrok od Remusa i popatrzył na mnie, uśmiechając się uwodzicielsko. Czułam jednak, że w pewnym stopniu była to tylko poza i na tę myśl serce zabiło mi mocniej.
Być może nie ja jedna się denerwowałam.
- Oczywiście, Cammie – powiedział niskim głosem i ruszył powoli w moją stronę. – Cudownie wyglądasz.
Wiedziałam, że mówi tak tylko ze względu na naszą publiczność, ale i tak się uśmiechnęłam. Syriusz pochylił się i musnął ustami mój policzek. Na krótką chwilę straciłam poczucie rzeczywistości, czując obezwładniający zapach jego perfum, ale James gwizdnął głośno i potrząsnęłam lekko głową, znów posyłając Syriuszowi swój najlepszy uśmiech i rozluźniając się nieco. Jego zapach i bliskość były mi znajome i nagle poczułam, że może nie będzie aż tak źle.
Lily trzepnęła Jamesa poduszką w głowę, ale i tak śmiała się wesoło. Rzuciła „Miłej zabawy, kochani”, Remus dodał „Cam, masz wrócić o jedenastej” i uśmiechnął się zawadiacko, i już po chwili Syriusz popchnął mnie lekko i wyprowadził z salonu, na korytarz, gdzie podał mi płaszcz i czekał cierpliwie, aż włożę buta. Zaraz potem wyszliśmy z mieszkania, a potem z bloku, i stanęliśmy na zewnątrz, przywitani przez chłodny kwietniowy wiatr.
Syriusz skinął na mnie głową, więc podążyłam za nim w stronę parkingu, w każdej chwili spodziewając się ujrzeć jego potworny motor. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przystanęliśmy przed czarnym, błyszczącym samochodem. Nie znałam się na samochodach, ale był dość kanciasty i wyglądał na samochód, którym na pewno zachwycali się miłośnicy starych, klasycznych aut.
Chociaż, przyznaję, ja też się trochę zachwyciłam.
- Och – wyrwało mi się, kiedy podziwiałam samochód.
Syriusz zerknął na mnie z zawadiackim uśmiechem.
- Wiem, jak bardzo nie lubisz jeździć moim motorem. – Wzruszył ramionami. – A to auto jest prawie tak dobre jak motor, więc i ja nie narzekam.
- Czy ty… je kupiłeś? – zapytałam, zszokowana, pozwalając, by Syriusz otworzył mi drzwiczki po stronie pasażera i wsiadając do środka.
Chłopak już po chwili zajął miejsce za kierownicą i westchnął z zadowoleniem
- Niestety nie – odparł, posyłając mi kolejne huncwockie spojrzenie. – Jeszcze mnie na nie nie stać. Ale, kto wie, może kiedyś sobie takie sprawię. Co myślisz? – spytał, gładząc skórzaną kierownicę dłonią.
Zagapiłam się na jego palce.
- Ekhm. Nie no, jest… ładne. Podoba mi się. Naprawdę. – Zaraz potem dodałam: - Ale nie musiałeś. Jakoś bym przeżyła twój motor.
Syriusz zaśmiał się, krótko, uroczo.
- Miałbym naumyślnie zepsuć taką fryzurę? Niedoczekanie, kochanie – powiedział i mrugnął do mnie.
Zachichotałam pod nosem, czując się jak nastolatka.
- A tak na serio – odezwał się nagle, kiedy już miałam pytać, dlaczego nie ruszamy – naprawdę wyglądasz prześlicznie.
Nic na to nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie.

@

Syriusz zamówił butelkę słodkiego czerwonego wina o hiszpańsko brzmiącej nazwie. Siedząc na wygodnej mini kanapie w eleganckiej restauracji, usiłowałam rozejrzeć się dyskretnie wokół, podczas gdy Syriusz wciąż dopytywał się o różne potrawy z menu. Miejsce, do którego przyjechaliśmy, było właściwie stylowym połączeniem restauracji i wyrafinowanej kawiarenki, znajdującej się w starej kamienicy i zajmującej całe trzy piętra. Kelner poprowadził nas do małego stolika na piętrze, stojącego tuż przy oknie, z uroczą małą lampką na środku i niewielką sofą zamiast krzeseł. W duchu cieszyłam się, że nie jest to nasze pierwsze spotkanie i że znamy się dobrze; nie czułabym się zbyt komfortowo, siedząc w takim miejscu z obcą osobą.
Syriusz w końcu zdecydował się na któreś z dań i odwrócił w moją stronę, kiedy kelner odszedł.
- I co myślisz? – zapytał.
Przemknęło mi przez głowę, że już po raz drugi tego wieczoru chce znać moją opinię; uśmiechnęłam się szeroko.
- Tu jest cudownie. Gdzie znalazłeś to miejsce?
Syriusz wzruszył ramionami, błyskając w moją stronę szelmowskim uśmiechem.
- Mam swoje tajne sposoby – odparł. – Jak tam twoja noga?
Po jakimś czasie przyniesiono wino i Syriusz uparł się, by nalać mi od razu pełny kieliszek. Zaraz potem oboje zajęliśmy się kolacją (mimo że nie byłam bardzo głodna, Syriusz upierał się, że powinnam coś zjeść). Zanim się zorientowałam, wypiliśmy prawie całe wino, a ja właściwie nie poczułam żadnego efektu. Nawet, kiedy wstałam, żeby wyjść do łazienki, udało mi się nie zachwiać i nie wyglądać na pijaną po połowie butelki wina.
W łazience spojrzałam w lustro i przyłożyłam dłonie do rozgrzanych policzków. Jednak to nie alkohol czy restauracja sprawiała, że było mi tak przyjemnie ciepło; rozmowa z Syriuszem toczyła się bowiem tak gładko, że nawet nie zauważałam upływającego czasu. Dawno nie mieliśmy okazji tak długo porozmawiać, i to na każdy błahy temat, jaki tylko przyjdzie nam do głów, i cieszyłam się, że teraz mam szansę wykorzystać ten wieczór.
Kiedy wróciłam do stolika i zauważyłam, że Syriusz jest już ubrany i sięga po mój płaszcz, na mojej twarzy chyba musiało odbić się rozczarowanie, gdyż chłopak uśmiechnął się tajemniczo, a gdy pomagał mi się ubrać, szepnął:
- Cammie, noc jeszcze młoda, nie martw się.
Zaczerwieniłam się lekko, ale nic nie powiedziałam. Gdy wyszliśmy z restauracji i chłodny wiatr orzeźwił mnie nieco, pomyślałam o zaparkowanym niedaleko samochodzie i opróżnionej butelce po winie.
- Syriusz – odezwałam się – ale ty nie możesz prowadzić.
Syriusz nie odpowiedział, wciąż nie przestając uśmiechać się zagadkowo, a potem sięgnął po moją dłoń i pociągnął mnie delikatnie za sobą. Westchnęłam dyskretnie, dając się prowadzić ulicami nocnego Londynu i delektując się sposobem, w jaki palce Syriusza splatały się z moimi.
Miasto tętniło życiem, chłodny wiosenny wiatr najwyraźniej nie był nikomu straszny. Syriusz zatrzymał się na przejściu dla pieszych i przyciągnął mnie nieco bliżej do siebie.
- Żeby ci nie wpadło do głowy znowu wpadać pod samochód – wyjaśnił i uścisnął lekko moją dłoń. Oparłam się o jego ramię bez słowa, przyglądając się jego przystojnemu profilowi spod rzęs. – Już niedaleko – dodał, kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie ulicy.
- Dokąd idziemy? – zapytałam, choć tak naprawdę wcale mnie to nie obchodziło. Czułam, że Syriusz mógłby zaciągnąć mnie w sam środek piekła na ziemi, a ja tak poszłabym za nim niczym wierny szczeniak.
No dobra, miałam cichą nadzieję, że jednak nie zmierzaliśmy w stronę piekła.
- Zaraz się dowiesz – odparł, śmiejąc się cicho.
- Nie bądź taki tajemniczy – zażartowałam i pod wpływem impulsu ujęłam go pod rękę. Syriusz tylko na mnie popatrzył, tymi szarymi oczyma błyszczącymi w półmroku, z uśmiechem tańczącym na ustach.
Nagle skręciliśmy za róg ulicy i moich uszu dobiegła nieco przytłumiona, lecz wesoła i skoczna muzyka, a ciemne niebo rozświetlone było kolorowymi światłami. Wokół kręciło się mnóstwo ludzi, a także rodziców z młodszymi dziećmi. Zacisnęłam mocniej dłoń na ramieniu Syriusza.
- Chodźmy – powiedział ożywionym głosem, a ja uśmiechnęłam się mimo woli.
Po chwili stanęliśmy przed wielką bramą prowadzącą na wesołe miasteczko, które wyglądało jak wyjęte prosto z amerykańskich filmów. Fakt, że było już ciemno, robił jeszcze lepsze wrażenie, gdyż każda atrakcja wręcz lśniła fosforyzującymi barwami i wydawała z siebie najróżniejsze odgłosy i melodie, które, łącząc się z wszechobecnymi krzykami i śmiechami ludzi, tworzyły istną feerię zmysłów i zabawy.
Zaśmiałam się w głos, puszczając Syriusza i ruszając w stronę budki, gdzie sprzedawano bilety.
- Wpuszczą mnie? – zapytałam, myśląc o gipsie, kiedy stanęliśmy w krótkiej kolejce.
- A czemu by nie? Nie muszą wiedzieć. – Syriusz mrugnął do mnie huncwocko i już po chwili weszliśmy na teren wesołego miasteczka, rozglądając się w około w zachwytem.
Czułam się jak małe dziecko, które po raz pierwszy znalazło się w takim miejscu. Zaśmiałam się, widząc, że mina Syriusza była najprawdopodobniej podobna do mojej.
- Dziękuję – wymamrotałam nagle, nie będąc pewna, czy w ogóle mnie usłyszał, ale zamiast tego impulsywnie otaczając go ramionami w pasie i przytulając. Bardziej poczułam niż usłyszałam, że Syriusz śmieje się cicho, a potem lekko oddaje uścisk.
- Okej – powiedział, kiedy wreszcie się od niego odsunęłam. – Jak myślisz, Cammie? Od czego powinniśmy zacząć? – Błysnął w moją stronę rozradowanym uśmiechem.
- Och. Sama nie wiem – odparłam, rozglądając się wokół. Wszystko wyglądało wspaniale. – Mnie to obojętne, możesz wybrać.
- Będziemy wybierać na zmianę – oznajmił, chwycił moją dłoń i razem ruszyliśmy w stronę groźne wyglądającej karuzeli.
Automatycznie zatrzymałam się w miejscu, ściskając mocniej jego rękę.
- Nie, nie, nie, Syriusz, tylko nie to coś – jęknęłam.
Syriusz odwrócił się do mnie z przebiegłą miną.
- Nie marudź – wytknął wesoło. – Sama powiedziałaś, że mam coś wybrać.
- Ale nie takie coś! – naburmuszyłam się. – Nie chcę jeszcze umierać.
- Daj spokój, Cammie. – Syriusz znów pociągnął mnie za rękę, tym razem mocniej. Zaparłam się nogami, chichocząc. – Cammie. – Chłopak stanął tuż przy mnie. – Zmuszasz mnie, żebym cię tam zaciągnął siłą.
- Już to robisz – odgryzłam się z uśmiechem, lecz wciąż się nie ruszyłam.
Syriusz westchnął cierpiętniczo.
- W ogóle to skąd wiesz, o którą karuzelę mi chodzi? – zapytał.
Spojrzałam jeszcze raz. Obok giganta, który właśnie praktycznie wyrzucał ludzi w powietrze, stała jeszcze jedna, nieco mniejsza. Ochotnicy wsiadali właśnie do dużych, pustych w środku łabędzi, które za chwilę miały zacząć powoli unosić się do góry i obracać w kółko. Poczułam, że usta rozciągają mi się w szerokim uśmiechu, wspięłam się na palce i pocałowałam Syriusza w policzek, a potem ruszyłam w stronę karuzeli, wołając:
- Szybko, bo zaraz zabraknie miejsc!

@

Coś zawyło tuż obok mojego ucha, a kiedy odskoczyłam z cichym piskiem, jakaś lepka substancja dotknęła mojego policzka. Podskakując i machając rękami, puściłam się biegiem do przodu i wpadłam prosto na szerokie plecy Syriusza.
- Cammie, bo wystraszysz wszystkie potwory – zaśmiał się chłopak, odwracając się i łapiąc mnie za rękę. – A to nie one powinny się bać.
- Ja się boję! – zaprotestowałam, przyciskając się do jego boku. Kolejnym wspaniałym pomysłem Syriusza był, rzecz jasna, Dom Strachu, i tym razem na nic zdały się moje błagania. Drań pewnie zrobił to specjalnie: przez cała trasę praktycznie nie odsuwałam się od niego na krok, a jeśli już mi się to zdarzyło, po chwili wracałam z piskiem i dawałam się obejmować i uspokajać.
Okej, przyznaję, trochę udawałam. Ale tylko trochę.
- Najgorsze jest, jak coś wyskakuje tak… nagle. No wiesz. Ogólnie to tu nie jest strasznie. Tylko ciemno. A te pohukiwania… AAA!
Manekin z trupią czaszką pojawił się tuż przed moją twarzą, więc z wrzaskiem rzuciłam się w ramiona Syriusza. Ten, śmiejąc się, pociągnął mnie w jakiś kąt. Usiłowałam spiorunować go wzrokiem, ale zauważyłam, że na jego głowę opuszcza się wielki czarny pająk. Wrzasnęłam jeszcze głośniej, odskakując od niego i wołając coś w stylu: „uważaj, nad tobą, fuj, weź to paskudztwo, aaa, nie zbliżaj się do mnie, NIE, SYRIUSZ, JA NIENAWIDZĘ ROBALI!”.
W końcu praktycznie wytoczyliśmy się na zewnątrz, ja raz po raz otrzepując ubrania z niewidzialnych pajęczyn, a Syriusz zginając się w pół ze śmiechu. Uderzyłam go lekko w ramię.
- Jesteś urocza – powiedział i otoczył mnie ramionami w pasie.
Uniosłam twarz w jego stronę, zapominając o pająkach i kościotrupach. Syriusz nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja, przyglądając mu się, zauważyłam kawałek białego materiału w jego włosach. Sięgnęłam i strzepnęłam go, śmiejąc się cicho.
Nagle Syriusz pochylił się powoli, jakby z wahaniem, zatrzymując się zaledwie kilka milimetrów przed moją twarzą. Wciąż nie odrywałam od niego oczu, ale też nie poruszyłam się, czekając na jego następny ruch i jedynie uśmiechając się zachęcająco. Kiedy jego usta w końcu zetknęły się z moimi, zamknęłam oczy i delikatnie przycisnęłam wargi do jego, oddając pocałunek lekki niczym muśnięcie opuszków palców na policzku. Mimo że tak naprawdę nie raz całowałam Syriusza Blacka, teraz wydawało mi się, że jeszcze nigdy nie poznałam smaku jego ust tak dobrze. Już po chwili Syriusz odsunął się odrobinę, patrząc na mnie ciepłymi, szarymi oczami. Miałam wrażenie, że właśnie pocałowałam całkiem inną osobę niż tę, do której przywykłam kilka tygodni temu. Ja także byłam już kimś innym… być może nawet kimś lepszym i o wiele bardziej zasługującym na te pocałunki.
- Twoja kolej – szepnął Syriusz, owiewając mnie ciepłym oddechem.
Uśmiechnęłam się.
- Najpierw chodźmy po watę cukrową.

@

To jeszcze nie koniec – oznajmił Syriusz, kiedy wyszliśmy z Pałacu Luster, trzymając się za brzuchy z nadmiaru śmiechu. Otarłam łzy z kącików oczu i popatrzyłam na niego ze zdumieniem.
- Naprawdę? – zapytałam. – Co ty jeszcze kombinujesz, co? Naprawdę, nie musiałeś…
- Cicho bądź – zaśmiał się Syriusz, otoczył mnie ramieniem i poprowadził w stronę wyjścia z wesołego miasteczka. Po tak długiej zabawie na świeżym powietrzu alkohol zdążył już z nas wyparować, więc nie protestowałam, kiedy Syriusz otworzył dla mnie drzwiczki samochodu.
- Co jeszcze wymyśliłeś? – zapytałam, kiedy ruszyliśmy. Syriusz tylko się uśmiechnął.
Nie dość, że nie spodziewałam się tak dobrej zabawy na naszej randce, to jeszcze podejrzewałam, że Syriusz ograniczy się do obiadu i wina, nie przeciągając tego za długo. Na wesołym miasteczku stwierdziłam, że był to świetny pomysł na zakończenie dnia i naszego spotkania, i czułam się naprawdę świetnie, zwłaszcza, że chłopak nie odstępował mnie na krok i żadne z nas się nie nudziło. Nie miałam pojęcia, co wymyślił teraz.
Zaparkowaliśmy przed dziwnym niebieskim budynkiem, z którego dobiegała głośna muzyka. Popatrzyłam na Syriusza ze zmarszczonymi brwiami.
- Tylko nie mów mi, że to jest klub – powiedziałam.
- I to nie byle jaki klub! – stwierdził radośnie Syriusz i wysiadł z samochodu.
Przygryzając wargę, podążyłam jego śladem i już miałam zaprotestować – w końcu miałam nogę w gipsie, a poza tym na pewno wiedział, że nie lubiłam tańczyć – kiedy dostrzegłam napis na drzwiach.
- The Book Club*. Ale… Słyszałam o tym miejscu – wymamrotałam, nie opierając się, kiedy Syriusz popchnął mnie delikatnie w stronę drzwi. Tak naprawdę nie był to zwykły klub nocny, wręcz przeciwnie. Często odbywały się tu wystawy rożnych znanych i mniej znanych artystów, turnieje ping-ponga, a także wykłady literackie. Nazwa obiła mi się o uszy i zawsze chciałam tu wstąpić, ale jakoś nigdy nie miałam jeszcze okazji…
…aż do dziś.
W środku, ze względu na późną godzinę, było już dość tłocznie, ale jakoś udało nam się przecisnąć do baru. Barman podsunął nam menu i przejrzałam je szybko, śmiejąc się pod nosem z zabawnych nazw drinków. W końcu oboje zdecydowaliśmy się na „Just Peachy”, i po chwili Syriusz zaprowadził mnie w stronę schodów prowadzących na piętro niżej.
- O, mają nawet piwnicę – zdziwiłam się, ale Syriusz chyba mnie nie usłyszał.
Minęliśmy salę ze stołem pingpongowym, gdzie na ścianie wisiały czerwone i czarne paletki do gry. Uśmiechnęłam się pod nosem, przyglądając się wiszącym wokół zdjęciom i obrazom. W końcu weszliśmy do większej sali na samym końcu, na której suficie wisiało tysiące żarówek, choć tylko niektóre z nich się paliły. Wyglądało to, jakby ktoś przyczepił do sufitu małe białe baloniki. Większość stolików była zajęta, ale udało nam się przecisnąć do jednego, stojącego w kącie, z wazonem z kwiatami i otwartą książką na blacie. Rozejrzawszy się dokoła zauważyłam, że tu i ówdzie były rozłożone jakieś tomy lub luźne zapisane stronice. Uśmiechnęłam się szeroko do Syriusza i zerknęłam na tytuł książki. Moby-Dick.
- Czytałaś? – zapytał Syriusz, odsuwając dla mnie krzesło, a potem siadając naprzeciwko.
Skrzywiłam się lekko.
- Próbowałam. Polecam, jeśli jesteś wielbicielem wielorybów – odparłam.
Syriusz upił drinka i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- No ba. Kocham wieloryby. Jak ci się tu podoba?
Westchnęłam z radością.

@

Jak najciszej przekręciłam klucz w zamku i wsunęłam się do mieszkania, poganiając Syriusza, który tylko machnął lekceważąco ręką.
- Luniak ma mocny sen.
Po chwili stanęliśmy oboje naprzeciwko siebie, już bez kurtek i butów, a ja przygryzłam wargę. Tego momentu obawiałam się chyba najbardziej. O wiele łatwiej byłoby, gdybym mieszkała u siebie i po odprowadzeniu przez Syriusza, mogła wskoczyć do łóżka, a potem spać do południa. Teraz jednak staliśmy niezręcznie, zerkając na siebie niepewnie; fakt, że ostatnie kilka nocy spaliśmy w jednym łóżku jeszcze pogarszał sytuację.
W końcu odezwał się Syriusz.
- To jak myślisz…?
Zrobił niesprecyzowany gest w stronę drzwi do swojego pokoju. Poddając się, wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem na ustach.
- Okej. – Syriusz wyszczerzył zęby. – W takim razie za pół godziny u mnie.
Czując, że się rumienię, ruszyłam szybko do łazienki. Chwilę potem siedziałam na byłym łóżku Jamesa, rozczesując włosy i rozmyślając o całym dzisiejszym dniu. Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi i Syriusz wsadził głowę do pokoju.
- Jestem już gotowy – powiedział, a ja skinęłam głową i ruszyłam za nim, gasząc światło i na wszelki wypadek zabierając ze sobą cieplejszy sweter. Właściwie wyglądało to dość sztucznie, jakbyśmy musieli umówić się, o której dokładnie godzinie przyjdę do Syriusza, co było dość dziwne – ale, szczerze mówiąc, z nami wszystko było dziwne.
Zanim zdążyłam choćby usiąść na brzegu łóżka i zacząć jakąś całkowicie niezręczną rozmowę, Syriusz przylgnął do mnie, otaczając mnie ramionami i całując delikatnie. Poczułam, że się rozluźniam; oparłam dłonie na jego piersi i oddałam pocałunek, napierając lekko na jego miękkie usta.
- Dzięki za dzisiaj – wymruczał Syriusz, spoglądając na mnie oczami błyszczącymi w słabo oświetlonym pokoju.
- To ja dziękuję – odparłam szeptem i przesunęłam palcami po ciemnej koszulce, okrywającej jego tors. – Było wspaniale.
Syriusz ujął moją twarz w dłonie, uśmiechając się zaledwie kącikiem ust.
- To kiedy idziemy na drugą randkę? – zapytał.
Uniosłam się na palcach i przywarłam do jego ust. Syriusz poprowadził mnie w stronę łóżka i po chwili niezręcznego szamotania się udało nam się ułożyć wygodnie na materacu i przykryć kołdrą. Nie byłam pewna, czego się spodziewać, więc tylko oparłam głowę na poduszce, nie spuszczając wzroku z leżącego obok Syriusza.
- Cieszę się – powiedział, pochylając się nade mną i znów mnie całując – że dałaś nam szansę.
Z całych sił starałam się nie stracić głowy, nie teraz, nie po takim wieczorze, kiedy tak dobrze nam szło. Nie mogłam pozwolić dać się ponieść emocjom i zepsuć to wszystko; już raz przez to przechodziliśmy. Chociaż więc wymagało to ode mnie wiele samokontroli, w końcu oderwałam się od ust Syriusza i obróciłam nieco głowę na bok. Syriusz od razu zrozumiał, o co chodzi i, ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnął się łagodnie. Ułożył się na poduszce obok mnie, a kiedy przywarłam plecami do jego piersi, objął mnie w pasie ramieniem i wymruczał ciche „dobranoc”.
Kiedy w końcu udało mi się zasnąć, nie miałam żadnych snów, ani tych przyjemnych, ani koszmarów.

______

* The Book Club naprawdę istnieje. Look it up ;)

@

Udanych Walentynek! :)