poniedziałek, 2 maja 2011

Rozdział 20



It’s all about you

Let me take you down
’cause I’m going to
strawberry fields…
The Beatles
Schyliłam się, zaglądając do wnętrza piekarnika.
- Mamo, jak ona w ogóle powinna wyglądać…?
- Szarlotka nie wygląda, Cam. – Moja mama weszła do kuchni, dopijając kawę. – Szarlotka pachnie. Czy czujesz, jak twoja szarlotka pachnie?
Pociągnęłam nosem, a woń, unosząca się w powietrzu, zachwyciła mnie tak bardzo, że miałam ochotę dobrać się do gorącego ciasta natychmiast, i to palcami.
- Czuję – odparłam z uśmiechem, po czym sięgnęłam po kuchenne rękawice i ostrożnie wyjęłam brytfankę na kuchenny stół, nogą domykając drzwiczki piekarnika. Tak dawno nic nie piekłam, że teraz czułam, iż duma z własnych umiejętności kucharskich rozsadza mi serce. – Kiedy będzie można jej spróbować? – zapytałam, patrząc na ciasto tęsknym wzrokiem.
- Jak wystygnie – powiedziała mama i poklepała mnie lekko po ramieniu. – Posyp ją cukrem pudrem i przykryj czymś, bo jak ten zapach dotrze do ojca, to po twojej szarlotce zostaną same okruszki.
- Żeby jeszcze! – zaśmiałam się, ale zrobiłam dokładnie tak, jak kazała.
W tym samym momencie, w których wychodziłam z kuchni, rozległo się pukanie.
- Otworzę – zapewniłam i ruszyłam do drzwi, poprawiając gumkę, która przytrzymywała moje włosy. Kogoś chyba przyciągnął ten zapach, przemknęło mi przez myśl, a potem moim oczom ukazał się lekko uśmiechnięty, przystojny chłopak z ciemnymi włosami i niezwykle hipnotyzującym błękitem oczu. – Chris.
- Cześć – powiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej. Wyjął ręce z kieszeni ciemnogranatowej kurtki i uniósł do góry czarną, wełnianą rękawiczkę. – Przyniosłem ci coś.
Zamrugałam, zdziwiona.
- Och, to moje – mruknęłam, wyciągając rękę. – Skąd to…
- Zostawiłaś ją u mnie – stwierdził, nadal szeroko się uśmiechając. – Wczoraj. I pomyślałem, że pewnie będziesz jej wkrótce potrzebować, przecież jest zimno…
Uśmiechnęłam się lekko, nie mogąc powstrzymać rumieńca, który wpełzł mi na policzki. Byłam zmieszana, owszem, ale w taki przyjemny, ciepły sposób, który napawał mnie niewypowiedzianym i niezrozumiałym szczęściem. Tak, byłam u Chrisa w domu. A raczej, jeśli mam trzymać się faktów, byłam u Velerie, która zaprosiła mnie do siebie na herbatkę. Nie mogę powiedzieć, że mnie to nie zdziwiło – naprawdę, nigdy nie miałam dobrego kontaktu z dziećmi, a tu taka niespodzianka. Wypiłam więc herbatę w towarzystwie małej Valerie, trzech lalek w różowych sukienkach i puchatego misia z guzikowymi oczami. Potem dołączył do nas ojciec dziewczynki, bardzo miły mężczyzna koło pięćdziesiątki, który również nie pogardził jedną filiżanką Earl Greya. Zasiedziałam się chyba, bo po jakimś czasie do salonu przypałętał się również Chris, z początku nieco zdziwiony moją obecnością. A potem Valerie poszła do siebie, ojciec rodzeństwa udał się na popołudniową drzemkę, a ja… Cóż. Jak już mówiłam, zasiedziałam się. Rozmawiając.
Ale to było takie przyjemne popołudnie.
- Dziękuję – powiedziałam w końcu, wciąż rumieniąc się lekko na wspomnienie tych godzin przesiedzianych w towarzystwie chłopaka, spędzonych na niekończącej się rozmowie. – Ale nie musiałeś przecież… przynosić jej już teraz. To znaczy, byłam pewna, że ją zgubiłam, po prostu.
- Żaden problem. – Chris nie spuszczał ze mnie wzroku. Wiedziałam, że na razie oboje zachowujemy rezerwę, że musiałoby minąć jeszcze trochę czasu, zanim moglibyśmy wrócić do wczorajszej zażyłości. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. – Ale, szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że dasz się wyciągnąć na sanki.
Uniosłam brew.
- Na sanki? – zapytałam ze śmiechem. – Nie jesteś już przypadkiem za stary na sanki, co? – Nie był. Miał dwadzieścia jeden lat, był więc niewiele starszy ode mnie i dobrze o tym wiedział.
Potrząsnął głową, przestępując z nogi na nogę.
- Mam lepszy pomysł – stwierdziłam, rozpływając się w uśmiechu i odsuwając się od drzwi. – Co powiesz na mały rewanż? Zapraszam na herbatę.
Chris posłał mi spojrzenie, które mówiło, że nie tylko nie ma nic przeciwko, ale także, że od początku miał na to nadzieję.
- A nie powinnaś przypadkiem zapraszać na herbatę Valerie? – zapytał, ale nie czekał dłużej i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- To nie z nią siedziałam do późnej nocy i to nie ona uparła się, żeby upić mnie roibosem – powiedziałam ze śmiechem. I to nie ona odprowadziła mnie potem pod sam dom, bo niby „ta okolica wcale nie jest taka bezpieczna, na jaką wygląda”. Ale nie powiedziałam tego głośno.
- W porządku, wygrałaś – oświadczył. Chciałam odebrać od niego kurtkę, ale sam powiesił ją na wieszaku, a potem rozwiązał szalik i wcisnął go do rękawa – tym samym sposobem, jakim zawsze uczyła mnie mama. – I ten zapach… – Pociągnął nosem. – Och, on też wygrał. Co to takiego?
- Masz niesamowite szczęście – stwierdziłam – albo po prostu koczowałeś pod moimi drzwiami od samego rana, czekając, aż ciasto będzie gotowe. – Poprowadziłam go do kuchni i odkryłam blachę z szarlotką.
- O, cholera, faktycznie mam szczęście. – Chris wyszczerzył zęby i wyciągnął rękę w stronę ciasta, ale pacnęłam go lekko w palce.
- Jest gorąca – oświadczyłam, chwytając ciasto i odwracając się.
- Gorąca jest przecież najlepsza – powiedział, śmiejąc się. – I do tego bita śmietana! Masz bitą śmietanę? I rodzynki? – Chris podszedł do mnie, usiłując odebrać mi ciasto, ale wywinęłam się szybko z jego ramion i pogroziłam mu palcem.
W tym momencie do kuchni weszła mama, zapewne przyciągnięta głosami.
- Dzień dobry – powiedział natychmiast Chris i podszedł do niej, w mgnieniu oka zapominając o szarlotce. – Pani musi być siostrą Cameron, czyż nie?
Popatrzyłam na mamę i wywróciłam oczami, w głębi duszy zachwycając się nad galanterią Chrisa.
- Czy wyglądam na piętnastolatkę? – zaśmiała się mama i podała chłopakowi rękę. Nie pocałował jej, co według mnie mogłoby być przesadą, lecz tylko uścisnął, uśmiechając się przyjaźnie.
- Chris Marvell – przedstawił się. – Przyszedłem ukraść tę wspaniale pachnącą szarlotkę –oświadczył z zawadiackim uśmiechem.
A jednak nie zapomniał.

@

Rozłożyłam się wygodniej w fotelu, kładąc głowę na oparciu i wbijając wzrok w śnieżnobiały sufit.
- Boję się tej piosenki – stwierdziłam po chwili, przerywając dźwięczącą w uszach ciszę. Chris popatrzył na mnie znad talerzyka z szarlotką.
- Tej? – Zerknął na gramofon, stojący na stoliku w kącie salonu. – Czy to nie The Beatles?
Uśmiechnęłam się, kiwając głową.
- I do tego to jedna z moich ulubionych piosenek – dodałam, a Chris parsknął śmiechem w swój kubek z herbatą.
- I boisz się jej, tak? – upewnił się.
- Od dziecka – potwierdziłam gorliwie. – Jest taka… psychodeliczna, jeśli wiesz, co mam na myśli. Kiedy byłam mała i nie mogłam spać, schodziłam tu, na dół, i słuchałam jej tak długo, aż ze strachu nie mogłam dłużej usiedzieć. – Chris zgiął się w pół, zanosząc cichym śmiechem, ale usiłowałam go zignorować. – Paradoksalnie, pozwalało mi to szybciej zasnąć… Taa, byłam dziwnym dzieckiem.
- Zostało ci to? – zapytał Chris, odsuwając od siebie pusty już talerzyk.
- Pytasz o to, czy po nocach dalej skradam się do salonu i przesłuchuję stare winylowe płyty? – Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, który chłopak odwzajemnił. – Tak. Chociażby wczoraj.
- Jakiś konkretny powód? Tej bezsenności, wiesz. – Chris popatrzył na mnie z ukosa.
- Kilka – rzuciłam tajemniczo, ale chłopak nie drążył tematu. Przez kilka minut panowała między nami cisza, zakłócana jedynie dźwiękami wydobywającymi się z gramofonu. – Zostało trochę żółtek.
Chris spojrzał na mnie jak na niespełną rozumu, ale uprzedziłam jego pytanie.
- Żółtek. Robiłam ciasto, ale w kuchni są jeszcze ze trzy żółtka – wyjaśniłam, ale kiedy chłopak nadal wyglądał, jakbym mu właśnie oznajmiła, że jestem hipogryfem, westchnęłam i podniosłam się z fotela. – Po prostu chodź za mną.
- Cam, wiem, co to są żółtka – odezwał się Chris gdzieś za moimi plecami. – Ale co…
- Jadłeś kiedyś kogel-mogel? – spytałam ze śmiechem, sięgając po kubek z żółtkami.
- Hm… nie, nigdy nie słyszałem. Co to?
Spojrzałam przez ramię, na opierającego się o framugę drzwi chłopaka. Wysoki, przystojny, szeroki w ramionach, z nieco zakłopotanym uśmiechem na ustach… Odwróciłam głowę.
- To jest, cóż… – Odchrząknęłam. – Taki deser, z żółtek i cukru. U nas chyba raczej nieznany, pierwszy raz jadłam go u mojej cioci… Mieszka za granicą. – Wsypałam do kubka parę łyżek cukru i wyjęłam z szafki mikser. – Pyszne.
- Co, twoja ciocia? – Chris stanął tuż przy mnie, zaglądając mi przez ramię. – Wygląda, hm, ciekawie.
- Nieprawda – zaśmiałam się, nie podnosząc na niego wzroku. – Ale za to smakuje niesamowicie – zapewniłam.
Następne słowa Chrisa zagłuszył dźwięk miksera, więc posłałam mu pytające spojrzenie. Chłopak pochylił się ku mnie i spytał:
- A czy to zdrowe?
Usiłowałam zachować kamienną twarz i nie zwracać uwagi na to, jak blisko mnie się znalazł, ale nie byłam do końca pewna, czy mi się to udało.
- Hm, czasem ma nawet właściwości lecznicze – oznajmiłam, nieznacznie się odsuwając.
- Czasem?
- Wiesz, jak przeholujesz z surowymi jajkami to nie jest miło – powiedziałam i mrugnęłam do niego pod wpływem impulsu. To przez te jego oczy. Normalnie przecież nie mrugałam do facetów, nie ja…
Chris zaśmiał się, a ja z zainteresowaniem przyjrzałam się uroczym zmarszczkom, które pojawiły się w kącikach jego oczu. Potrząsnęłam głową i opuściłam wzrok na mikser.
- No, chyba już będzie gotowe – stwierdziłam, wyłączyłam urządzenie i odłożyłam je na szafkę. Potem nabrałam na palec trochę żółtawej substancji i oblizałam go niepewnie. – Dawno tego nie jadłam, ale chyba… – Głos uwiązł mi w gardle, gdy spostrzegłam, że Chris patrzy na moje usta. Odchrząknęłam, czując, że się rumienię. – Chyba jest w porządku – wymamrotałam i wcisnęłam mu kubek do rąk.
- Zobaczymy – powiedział Chris, uśmiechając się lekko. – Mogę jakąś łyżkę albo…
- Jasne. – Pognałam w stronę szuflady ze sztućcami, wzdychając z ulgą, że miałam okazję uciec przed jego spojrzeniem… choć na chwilę. – Trzymaj. – Wyciągnęłam ku niemu dłoń z łyżeczką do deserów, a on chwycił ją i zanurzył w żółtkach. Zanim spróbował, przyglądał się jej przez chwilę z zabawnie zmarszczonymi brwiami.
- Nie otrujesz się przecież! – zaśmiałam się. – Zobacz, ja jadłam i jakoś żyję.
- Może to wolnodziałająca trucizna – powiedział, unosząc zawadiacko jedną brew. – Ale okej, powiedzmy, że ci wierzę…
Po kilku okrzykach zachwytu nad „wynalazkiem ze wschodu”, Chris oddał mi kubek, oświadczając, że i tak zjadł już za dużo. Zaproponowałam, żeby zjadł całość, ale on się uparł, wyjęłam więc drugą łyżkę i błyskawicznie dokończyłam słodki deser.
- Aż ci się uszy trzęsły – powiedział chłopak, śmiejąc się.
- Nie moja wina, że takie to dobre – zaprotestowałam, szczerząc zęby i wrzucając kubek do zlewu. – Bo przyznajesz, że dobre?
- Oczywiście. – Chris z przesadnym zapałem pokiwał głową. – Wyśmienite! Musisz podzielić się ze mną tajemną recepturą.
Uniosłam brwi.
- Przecież to tylko jajka i cukier, po co ci przepis? – zachichotałam.
- Bo ja nawet tego nie zapamiętam – oświadczył Chris radośnie. – Nie mam za grosz talentu do gotowania.
Parsknęłam śmiechem, gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
- Otworzę – rzuciłam i skoczyłam w stronę drzwi, wciąż uśmiechając się pod nosem.
Jakież było moje zdziwienie, gdy przed domem, na betonowych schodach ujrzałam śmiejącego się Jamesa.
- James? – wyraziłam swoje zaskoczenie.
Zza postaci chłopaka wychyliła się ruda głowa jego żony.
- Lily! – wydukałam. Potterowie rzucili się na mnie równocześnie, mówiąc coś i przekrzykując się nawzajem. Wycofałam się w głąb korytarza, pozwalając im wejść do środka.
- Rozszarpiecie ją – usłyszałam zabarwiony wesołą ironią głos Remusa i tym razem to ja rzuciłam się w jego stronę. W tym czasie z kuchni wyłonił się Chris, zapewnie zainteresowany naszymi krzykami. Mary i Rachel, które właśnie się za mną witały, zerknęły na niego ukradkiem, a potem posłały mi pytające spojrzenia. Zbyłam je machnięciem ręki i popatrzyłam na stojącego w drzwiach Syriusza.
- Wejdź – zachęciłam na pozór spokojnie, choć wewnątrz mnie szalała burza uczuć.
- Mieliśmy dość twojej nieobecności, więc stwierdziliśmy, że wpadniemy, tylko że Dagger miał ostatnio te dni, no i nas trochę opóźnił, bo bylibyśmy już sto lat temu… – rozgadał się James, zrzucając buty i zdejmując szalik owinięty wokół jego szyi.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. – Lily uśmiechnęła się przyjaźnie, znowu mnie przytulając.
- A w czym niby mielibyśmy przeszkadzać, co? – zapytała rozbawiona Mary.
Rachel znów rzuciła spojrzenie Chrisowi i zachichotała.
- Nie, nie przeszkadzacie – odparłam, uśmiechając się lekko. – Wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, że tu jesteście.
- Oczywiście, wiemy, że za nami tęskniłaś – zaśmiał się Remus.
- Choć nigdy się do tego nie przyznasz – wytknęła mi Mary.
- Cześć, jestem James Potter, choć ludzie z jakiegoś powodu mówią do mnie Rogacz – powiedział James, podając rękę Chrisowi. Ten uścisnął ją z uśmiechem.
- Z jakiegoś powodu? – zironizowała Mary.
- Och, spadaj – odmruknął Jim.
- Jesteście znajomymi Cameron z pracy? – zapytał uprzejmie Chris, witając się z każdym po kolei. Nie umknęło mojej uwadze, że Syriusz uniknął tej sytuacji, przesadnie długo rozwiązując buty.
- I ze szkoły – dodała Rachel.
- Tej z internatem?
Remus popatrzył na mnie, unosząc lekko brwi.
- Dokładnie – odparł z cieniem uśmiechu.
- Hm – zdałam sobie sprawę, że prawie się nie odzywam – wejdźcie do salonu, zrobię wam herbaty, jest też ciasto…
- Och, Rogacz będzie zawiedziony, liczył na coś mocniejszego niż herbata… – zachichotała Rachel.
- Coś się znajdzie – uśmiechnęłam się.

@

Syriusz zniknął, kiedy wróciłam z piwnicy, niosąc drugą butelkę wina. Pierwszą opróżnił James, nalewając Rachel kolejny już kieliszek. Po jakimś czasie Lily skończyła herbatę, wstałam więc i ruszyłam do kuchni, by zaparzyć jej nową. Cały czas rozglądałam się wokoło, jakbym spodziewała się dostrzec Syriusza czającego się w którymś kącie, który tylko czeka, by mnie nastraszyć. Właśnie odstawiałam czajnik na miejsce, kiedy do kuchni zajrzał Chris.
- Pomóc ci w czymś? – zapytał, podchodząc do mnie.
- Co? Nie, dziękuję – odparłam automatycznie, posyłając mu lekki uśmiech. – Jesteś tu gościem, wracaj do salonu. Ja dam sobie radę.
- Teraz to oni są bardziej gośćmi. – Mówiąc to, kiwnął głową w stronę salonu, z którego dobiegały śmiechy Rachel i Jamesa. – Ja jestem stąd.
- Och, już niedługo – zaśmiałam się. – Wina ubywa bardzo szybko. – Chwyciłam kubek z herbatą dla Lily i zerknęłam na Chrisa. – Chyba nie masz nic przeciwko temu, że tu są? – zaniepokoiłam się.
- Skąd – odparł Chris. – To ja powinienem o to zapytać, Cam. Może chcesz być z nimi sama, w końcu to twoi przyjaciele…
- Chyba żartujesz – parsknęłam i do drugiej ręki wzięłam talerz z nową porcją ciasta.
- Na pewno ci nie pomóc? – spytał Chris.
Popatrzyłam na niego i nagle zamiast niebieskich oczu ujrzałam szare, chłodne, unikające mojego wzroku przez cały wieczór.
- Właściwie… – powiedziałam niepewnie, wciąż jeszcze się wahając. – Mógłbyś to zanieść? Ja… zaraz wrócę.
Chłopak odebrał ode mnie naczynia i zmarszczył brwi, gdy ruszyłam w stronę wieszaka i chwyciłam płaszcz.
-Dokąd idziesz?
Odchrząknęłam, byle jak zawiązując sznurówki butów.
- Przyniosę coś jeszcze do picia – palnęłam i błyskawicznie wyszłam na zewnątrz, chcąc uniknąć niezręcznym pytań.
Na dworze było już prawie całkowicie ciemno; przyćmione światło ulicznej latarni rozświetlało pokrywający wszystko śnieg, jednak ogólna szarość i mgła utrudniały mi widzenie czegokolwiek.
Albo kogokolwiek.
Zbiegłam ze schodków, rozglądając się dookoła i chowając zmarznięte ręce do kieszeni płaszcza. Po krótkiej chwili stania na mrozie ruszyłam na tyły domu, w stronę małego ogrodu.
Pierwszym, co zauważyłam, było małe, iskrzące się na czerwono światełko, drgające w mroźnym powietrzu. Skierowałam się w tamtą stronę, brnąc przez śnieg i żałując, że nie wzięłam ze sobą czapki. Syriusz z pewnością już mnie zauważył, lecz nie zrobił nic, co by o tym świadczyło; jego ciemna sylwetka zlewała się z otaczającymi go drzewami i półmrokiem.
Przystanęłam obok niego i wcisnęłam ręce głębiej do kieszeni. Syriusz zmierzył mnie spojrzeniem, nie mówiąc ani słowa i wydmuchując dym w mroźnie powietrze.
- Nie wiedziałam, że palisz. – Popatrzyłam na papieros, który trzymał w dłoni, a potem na niedopałek, leżący u jego stóp.
Nie chciałam, by zabrzmiało to jak wyrzut, ale on najwyraźniej tak to odebrał, wzruszając ramionami i mówiąc tylko:
- Wielu rzeczy o mnie nie wiedziałaś.
Jego głos był zimniejszy niż powietrze, ale próbowałam się tym nie przejmować.
- Tak – potwierdziłam po chwili, bezmyślnie kopiąc grudkę śniegu czubkiem buta. – Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek tu przyjedziesz.
- Niespodzianka – powiedział takim tonem, jakby składał kondolencje.
Zapatrzyłam się na dym, unoszący się wokół jego głowy i znikający w ciemnościach. Czerwonawe światełko to unosiło się, to opadało, gdy Syriusz raz po raz zaciągał się papierosem. Spojrzałam na paczkę, która wystawała z jego kieszeni, lecz on złapał moje spojrzenie i pokręcił lekko głową.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić; trzęsły mi się kolana i marzyłam o tym, by móc gdzieś usiąść, trzymając kubek gorącej herbaty. Chciałam również sprawdzić, czy dłonie Syriusza są tak samo zimne jak moje, czy na jego ciemnych włosach też osiadły płatki śniegu.
- Trochę zimno – rzuciłam w przestrzeń, przytupując ze zniecierpliwieniem.
- Jak to w zimie – odparł Syriusz beznamiętnie.
Coś wewnątrz mnie krzyczało do niego, by przestał gapić się w tę pieprzoną ciemność i by choć raz popatrzył na mnie. Naprawdę popatrzył. Miałam ochotę sprawdzić, jak smakuje dym papierosowy.
- Kompletnie nie rozumiem twojego zachowania. – Moje wewnętrzne mieszane uczucia znalazły wreszcie ujście w tych gniewnych słowach. – Skoro już do mnie przyjechałeś, może byś łaskawie ze mną porozmawiał? Choć przez chwilę?
Popatrzył na mnie z ukosa.
- Nie jestem tu z własnej woli – rzucił.
- Oczywiście – zirytowałam się. – To James i Remus zakuli się w łańcuchy i przywlekli tu siłą! – Tupnęłam nogą, chcąc się nieco rozgrzać.
- Nie bądź śmieszna – zakpił Syriusz, wyrzucając papierosa w śnieg.
Wydałam z siebie nieartykułowany dźwięk, a potem wyciągnęłam ku niemu dłoń.
- Chcę zapalić – oświadczyłam.
Ograniczył się do posłania mi sceptycznego spojrzenia.
- Syriusz.
- Nie – odparł zimno, krzyżując ręce na piersi i wbijając wzrok w przestrzeń.
Wtedy mi odbiło.
- Nienawidzę cię! – warknęłam i skoczyłam ku niemu, usiłując sięgnąć mu do kieszeni. – Rozumiesz? Nienawidzę cię i chcę, żebyś dał mi jednego cholernego papierosa!
Moje zachowanie musiało sprawić, że Syriusz też stracił cierpliwość. W jednej chwili stałam przy nim, wrzeszcząc, a w drugiej Syriusz zaciskał dłonie na moich ramionach, przygważdżając mnie do pnia drzewa, choć stał na odległość wyciągniętej ręki.
- Zostaw mnie – zaprotestowałam słabo, usiłując się wyrwać.
- Najpierw się uspokój – powiedział groźnie, chociaż jego głos był zaledwie szeptem.
- Jestem spokojna – powiedziałam twardo, lecz mój opór słabł z każdą sekundą.
- Ty nie palisz – oświadczył, jakbym sama tego nie wiedziała. Świdrował mnie spojrzeniem, którego za wszelką cenę starałam się unikać.
- Ty też nie – odbiłam piłeczkę, szarpiąc się lekko.
Palce Syriusza mocniej zacisnęły się na moich ramionach.
- Teraz już tak – stwierdził cicho, zbliżając się nieco. – Za to ty nie zadajesz się z mugolami.
Spojrzałam mu prosto w oczy, ignorując uczucie podniecenia, rodzące się gdzieś w dole mojego brzucha.
- Nigdy nie byłam i nie będę szowinistką – oświadczyłam. – I z nikim się nie „zadaję”. Chris jest moim przyjacielem.
Syriusz parsknął śmiechem, choć wcale nie wyglądał na rozbawionego.
- Przyjacielem? Ile go znasz? Jedną noc? – zakpił i odsunął się ode mnie, opuszczając ręce.
- Nic ci do tego – odwarknęłam. – Już nie.
- Och, tak – mruknął Syriusz. – Przecież ze mną zerwałaś. Nic już się nie liczy.
- Nie zerwałam z tobą. – Nagle poczułam, że chce mi się płakać. Takie nagłe przywołanie tego tematu i nazwanie rzeczy po imieniu sprawiło, że zapiekło mnie pod powiekami. – Nie chodziliśmy ze sobą, więc nie ma mowy o żadnym zerwaniu. Zresztą, to nie o to chodzi.
- Czyżby? – zapytał Syriusz, ale nie wyglądał na zainteresowanego odpowiedzią.
- Tak – powiedziałam twardo. – I to nie ja jestem osobą, która uznała, że osiem lat przyjaźni nie ma tu żadnego znaczenia.
- To nie ja wyjechałem z miasta bez słowa pożegnania – syknął Syriusz, znów pochylając się ku mnie.
- A co miałam robić? – roześmiałam się gorzko. – Zostać i patrzyć na twoją kwaśną minę?
Ręce Syriusza nagle znowu znalazły się na moich ramionach; poczułam, że chropowata kora pnia wbija mi się w plecy nawet przez gruby płaszcz.
- Więc co tu teraz robisz? – wyszeptał z twarzą tuż przy mojej twarzy. – Dlaczego ze mną rozmawiasz i patrzysz na mnie, skoro tak bardzo nie podoba ci się mój widok?
Nie odpowiedziałam, wpatrując się w jego pałające wściekłością oczy. Uzmysłowiłam sobie, że odkąd mnie dotknął, przestałam tak dotkliwie odczuwać zimno. Miałam ochotę sprawdzić, co by się stało, gdybym przysunęła się jeszcze bliżej niego…
- Cameron? – rozległo się nagle od strony domu. – Jesteś tam, halo?
Syriusz odsunął się, na powrót przybierając maskę zimnej obojętności, chociaż mogłabym przysiąc, że przed sekundą patrzył na mnie w sposób, jakby wcale nie był na mnie zły.
- Przyjaciel cię potrzebuje – oznajmił, sięgając po kolejnego papierosa i odwracając się do mnie plecami.
Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów.

 @

Prawie pół roku przerwy i pojawiam się z czymś takim. Rany, zdaję sobie sprawę, że głupie „przepraszam” tu dziwnie zabrzmi… Jednak wciąż mam nadzieję, że ktoś powróci tu ze mną i przeczyta. ^^ Wiecie, że Was kocham?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz