czwartek, 30 grudnia 2010

Rozdział 19



Somebody to love

Chłopiec w zielonym kaszkiecie poderwał się z ziemi, otrzepał ze śniegu grube, ocieplane spodnie i po raz tysięczny tego poranka pognał na górę, gdzie na swoją kolej do zjazdu po wyślizganym torze czekał kolorowy tłumek dzieci. Chłopiec targał za sobą głęboką balię, której używał do zjeżdżania z górki i która niespecjalnie się do tego nadawała – wirując z zawrotną prędkością, wyrzucała chłopca prosto w wielkie zaspy śniegu, a do tego nieładnie ryła lód, uniemożliwiając innym dzieciom gładki poślizg.
Potrząsnęłam głową, odrywając wzrok od ciemnogranatowej puchowej kurtki chłopca i wracając do lektury. Od jakichś kilkudziesięciu minut czytałam jedną i tę samą stronę, raz po raz cofając się do zdań, po których oczy tylko mi się prześlizgnęły, nie niosąc ze sobą żadnych treści. Teraz byłam już pewna, że ławka w pobliżu pagórka pełnego dzieciaków nie była odpowiednim miejscem do skoncentrowania się na czytaniu.
Raz jeszcze, niechcący, zerknęłam w bok, na osobę zajmującą ławkę tuż obok mojej. Młody mężczyzna w ciemnogranatowej kurtce i zielonej czapce był całkowicie pogrążony w lekturze; obecność rozkrzyczanych dzieci w ogóle mu nie przeszkadzała. Fakt, że jego młodszy brat co i rusz wpadał głową w śnieg – najprawdopodobniej też. Wywróciłam oczami, ganiąc się w duchu za to, że ciągle na niego zerkałam, wmawiając sobie, że tylko usiłuję dojrzeć tytuł jego książki. Aha, jasne. Jeszcze ci mało, niewyżyta kobieto? Przed chwilą z własnej woli zerwałaś z facetem swojego życia, a już oglądasz się za innymi? Choćby niewiadomo jak niesamowicie cię kusiło, nie patrz. Na pelerynę Merlina, przestań się tak gapić!
Nie chcąc przez przypadek przyciągnąć wzrokiem uwagi faceta, wbiłam oczy w tekst książki. Nie był to chyba jednak dobry dzień na dokształcanie się, gdyż po chwili usłyszałam wrzask, o wiele gorszy od tych, do których już zdążyłam się przyzwyczaić. Zaniepokojona, podniosłam wzrok.
Zielony Kaszkiet leżał bez ruchu na śniegu, twarzą do ziemi, w niewielkiej odległości od jednej z wielu niezajętych ławek. Jego balia sunęła nieśpiesznie po lodzie, obracając się leniwie. Kilka dzieciaków zbiegło z górki, przystając nad chłopcem.
Wstałam, spoglądając na mężczyznę obok. Nie przerwał czytania. Marszcząc brwi, odłożyłam swoją książkę na ławkę i potruchtałam w stronę dzieci.
- Przepraszam, przepraszam, dziecko… Co tu się dzieje, co? – zapytałam niepewnie. Nigdy nie potrafiłam obchodzić się z dziećmi.
- Proszę pani, on spadł! – zawołała dziewczynka w czapce w kształcie głowy białego królika, klęcząca przy Zielonym Kaszkiecie.
- To chyba nie jest jego pierwszy raz – powiedziałam zaniepokojona. Pochyliłam się nad chłopcem i lekko dotknęłam jego ramienia. – Hej, mały, nic ci nie jest?
- On się wywalił! – wrzasnął jakiś chłopiec o twarzy łobuza. – Rąbnął się o ławkę i teraz leży!
- Uderzył się o ławkę? – spytałam, czując uścisk w żołądku. Bardziej pochyliłam się nad dzieckiem, nie bardzo wiedząc, co robić. Bałam się go ruszać, żeby jeszcze bardziej mu nie zaszkodzić. – Jak to się stało, ktoś widział?
Wyprostowałam się, spoglądając na czytającego kolegę. Nie wyglądał na zainteresowanego tym, co dzieje się z jego bratem.
- Wypadł z miski i uderzył w ławkę głową – powiedziała cicho jedna z dziewczynek, blada, z długimi ciemnymi warkoczykami wystającymi spod dzierganej czapki.
- Cholera – mruknęłam, nie przejmując się tym, że przeklinam w obecności nieletnich. Wstałam i zamachałam ręką. – Hej, ty! Kolego!
Mężczyzna oderwał się od książki i powiódł dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Zauważając mnie, machającą do niego i sterczącą pod pagórkiem w otoczeniu zgrai dzieciaków, wyprostował się.
- Coś się stało? – zapytał, podnosząc nieco głos, żebym mogła go dobrze usłyszeć.
- Twój brat! – krzyknęłam krótko i spojrzałam na leżącego nieruchomo chłopca. – Chodź tu szybko!
„Kolega” – doprawdy, nie byłam pewna, czy myśleć o nim jako o chłopaku czy może młodym mężczyźnie – wstał powoli, wkładając książkę pod pachę i nie spuszczając ze mnie wzroku. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Już miałam wrzasnąć na niego po raz kolejny, ale w końcu ruszył powoli w moją – naszą – stronę. Dzieci rozeszły się na boki, ja sama również cofnęłam się parę kroków, tak, że mógł zobaczyć leżącego chłopca.
- Nie mam… – Odchrząknęłam. – Nie mam pojęcia, co z nim robić, nie chciałam…
- Stracił przytomność – ocenił trzeźwo mężczyzna (zdecydowałam się na ten wyraz tuż po tym, jak poczułam zniewalający zapach jego męskich perfum). Przyklęknął na śniegu i przysiadł na piętach, po czym delikatnie obrócił chłopca na plecy. –Doznał urazu głowy, tak? Pewnie ma wstrząśnienie mózgu, to nic takiego. Zaraz powinien…
Chłopiec otworzył oczy, zamrugał, niewprawnie poruszył rękami, a potem znów przymknął oczy. Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, nie spuszczając oczu z bladej twarzy chłopca. Dzieciaki wokół nas szeptały między sobą.
- Otwórz oczy – polecił mężczyzna, delikatnie uderzając chłopca w policzek. – Nie zasypiaj. Jak się czujesz? Pamiętasz, co się stało?
Dziecko mruknęło coś pod nosem, mrugając zawzięcie i usiłując skupić wzrok w jednym miejscu.
- Mocno się uderzył? – zapytałam, na przemian chowając i wyciągając ręce z kieszeni.
- Nieee, najpierw jechał na brzuchu, a potem wjechał w ławkę – oznajmiła głośno dziewczynka w króliczej czapce. – Letko chyba.
- Chociaż tyle, że lekko – powiedział mężczyzna i wstał, unosząc chłopca w ramionach. – Nic nie powinno się stać, musi tylko odpocząć… Trzeba go zanieść do domu. – Spojrzał na mnie z lekkim zaciekawieniem. – Czy wie pani, gdzie on mieszka?
Dałabym sobie różdżkę zabrać, że w tamtej chwili musiałam wyglądać jak niespełna rozumu. Co najmniej.
- Nie, ja… – zająknęłam się, nie mogąc nie zauważyć, z jaką wprawą trzyma to dziecko na rękach. – A czy ty… To znaczy, czy pan nie jest jego…
Mężczyzna tylko potrząsnął głową z lekkim uśmiechem, a potem zerknął na stojące u jego stóp dzieci.
- Valerie, znasz tego chłopca? – zapytał.
Dziewczynka z ciemnymi warkoczykami potrząsnęła głową identycznie jak – dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie własną głupotę – jej starszy brat.
- To znaczy, znam – powiedziała cicho, przygryzając rękawiczkę. – To jest Matt. Ale nie wiem, gdzie mieszka…
Mężczyzna wyciągnął jedną rękę, drugą nadal bez wysiłku podtrzymując chłopca, który zdawał się nie wiedzieć, co dzieje się wokół niego, i poklepał siostrę po głowie, odzianą w czapkę.
- A wy, dzieciaki? – zapytał.
Jeden ze starszych chłopców podskoczył, unosząc do góry dwa palce, niczym w szkole.
- Ja wiem, ja wiem! Mieszkam koło niego! – wydarł się.
- Wspaniale – pochwalił mężczyzna, po czym przyłożył palec do ust. – Ale teraz zachowujcie się cicho, bo Matt nie czuje się za dobrze.
- Wygląda, jakby miał puścić pawia – oświadczył chłopiec o wyglądzie łobuza, krzywiąc się.
- To niewykluczone – stwierdził mężczyzna, tłumiąc śmiech. Skinął na starszego chłopca głową. – Poprowadzisz nas?
Dzieciak podskoczył znowu i już chciał coś krzyknąć, ale brat Valerie posłał mu znaczące spojrzenie.
- Dobra – szepnął głośno, przebierając nogami w miejscu i udeptując śnieg. – Tylko wezmę swoje sanki!
Patrzyłam przez chwilę, jak chłopiec biegnie do podnóża górki i schyla się po sznurek swoich klasycznych, drewnianych sanek, a potem, niepewna, co ze sobą zrobić, zerknęłam na mężczyznę. Postawił go właśnie na ziemi i z wprawą poprawił jego zielony kaszkiet, który zsunął mu się na czoło. Mówił coś do chłopca cicho, a potem wstał i popatrzył na mnie.
- Przejdzie się pani z nami? – zapytał, uśmiechając się lekko. – To pewnie niedaleko, a to przecież pani się nim zajęła.
- Och – zmieszałam się – nieprawda. Ja nic nie zrobiłam, a do tego pomyliłam pana z jego bratem…
- Fakt, to nieco dziwne – zaśmiał się młody mężczyzna, a jego śmiech był głęboki, nieco zachrypnięty, przyjemny dla uszu. – Dlaczego…
- Zmyliły mnie czapki – bąknęłam, czując się tak, jakbym intelektualnie była na poziomie otaczających nas dzieciaków. – Ma pan…
Ściągnął z głowy swoją zieloną czapkę, popatrzył na nią, potem na kaszkiet stojącego na nieco niepewnych nogach chłopca, i tym razem to on mi przerwał.
- Ach, tak – stwierdził, choć byłam pewna, że w głębi duszy ma mnie za dziwaczkę. Kto normalny wnioskował na podstawie koloru nakrycia głowy? – No, nic, ale to pani mnie zawołała…
- Cameron – wtrąciłam. Chyba oboje mieliśmy jakąś manię przerywania drugim w środku zdania. Podałam mu rękę, odzianą w czarną rękawiczkę.
- Chris. – Uścisnął moją dłoń, uśmiechając się uroczo. – To jak, przejdziesz się z nami?
Podbiegł do nas chłopak z sankami, a ja oderwałam wzrok od ładnych niebieskich oczu Chrisa. Cholera, facet był przystojny, i to tak klasycznie. Krótkie ciemne włosy, mocno zarysowana szczęka, szerokie ramiona, teraz ukryte pod granatową kurtką, tak inną od puchatej kurtki chłopca w kaszkiecie… Ups, chyba nie powinnam się zgadzać…
- Jasne – zgodziłam się.

@

Dobrze się dziś bawiłaś, Valerie?
Dziewczynka kopnęła białą bryłę śniegu, która zaplątała się między jej nogami, i skinęła lekko głową, nie odrywając oczu od chodnika.
- Jest nieśmiała – wyjaśnił Chris, uśmiechając się do mnie oczami. Ustami też, owszem, ale jakoś tego nie zauważyłam. – Zwłaszcza w obecności obcych.
- Skądś to znam – powiedziałam, chowając brodę w szaliku, otaczającym moją szyję i prawie połowę twarzy. – Ale z wiekiem powinno być coraz lepiej – dodałam.
- Też tak myślę. – Chris posłał mi kolejny olśniewający uśmiech, po czym znów spojrzał na siostrę. – Hej, młoda, siadasz na sanki czy ja mam siadać?
Razem z Valerie popatrzyłam na sanki, torujące sobie drogę po śniegu tuż za nogami Chrisa. Dziewczynka potrząsnęła głową, zerknęła na mnie ukradkiem i szybko pomaszerowała do przodu.
- Tylko zatrzymaj się przed przejściem! – zawołał za nią chłopak (czy jednak mężczyzna?). Popatrzył na mnie z zagadkowym uśmiechem. – A może ty chcesz?
- Co chcę? – zapytałam, zbita z tropu.
Chris kiwnął głową w stronę sanek.
- Och, nie, nie – zaprzeczyłam szybko. – Właściwie, to powinnam powoli wracać do domu, już dość późno…
- A gdzie mieszkasz? – zapytał. – Wybacz dociekliwość.
- Nie ma sprawy – odparłam szybko. – Hm, kawałek od tego placu zabaw… Placu zabaw, na którym – dodałam, porażoną nagłą myślą, która sprawiła, że żołądek zawiązał mi się w supeł – zostawiłam książkę.
Chris popatrzył na mnie ciekawie.
- To niedaleko… Dziwne, że nigdy wcześniej cię tu nie spotkałem.
- Przez jakieś czas nie było mnie w mieście – wyjaśniłam krótko, przyspieszając kroku. – Przepraszam, ale powinnam… Powinnam jednak już iść, może jeszcze tam jest…
- Idziemy w tę samą stronę – oznajmił Chris. – Mieszkasz sama?
- Z rodzicami – powiedziałam, oczami wyobraźni widząc, jak dzieciaki wyszarpując sobie moją książkę, rzucają nią po śniegu, wyrywają kartki. – I siostrą, ale ona… jest teraz w szkole. Wraca na wakacje.
- Hej, czy twoja siostra to Hayley? – zapytał Chris, doganiając mnie.
Popatrzyłam na niego, zdziwiona.
- Skąd…
- Tu, na osiedlu, nie ma zbyt wielu nastolatek, które uczą się poza miastem i mieszkają w internacie. – Chłopak wyszczerzył zęby, aż odwróciłam wzrok, nakazując sobie spokój. – Panna Swallow, jak mniemam?
Nie mogłam powstrzymać chichotu.
- Dobrze mniemasz – stwierdziłam rozbawiona. – Ale ja ciebie niestety nie kojarzę.
- Jeśli dawno cię tu nie było, to nic dziwnego – powiedział Chris, mocniej pociągając za sznurek sanek i obserwując, jak wyrywają się do przodu tylko po to, by po chwili zaryć płozami w śnieg i zahamować. – Mieszkamy tu dopiero od paru lat, ja, Valerie i ojciec. Przedtem… no, przedtem nas tu nie było.
Powstrzymałam cisnące się na usta pytanie o matkę Chrisa i wyprostowałam się, dostrzegając przed nami tyły placu zabaw, gdzie na oblodzonym pagórku wciąż bawiło się mnóstwo dzieciaków. Zmrużyłam oczy, szukając wzrokiem ławki, na której siedziałam.
- Cholera – szepnęłam, nigdzie nie zauważając książki.
- Tam jest. – Chris wyciągnął ręką i wskazał jedną z ławek. Faktycznie, gruby tom leżał tam, gdzie go pozostawiłam. Chyba przydałyby mi się okulary.
Szybkim ruchem chwyciłam książkę i troskliwie otrzepałam ją ze śniegu. Chris stał naprzeciwko mnie, z rękami w kieszeniach, przyglądając mi się z zaciekawieniem wymalowanym na przystojnej twarzy. Zanim schowałam książkę do torby, przewieszonej przez ramię, machnęłam nią przed nim.
- Miecz dla króla, White – powiedziałam, po czym szybko wsunęłam tom do torby.
- Legendy arturiańskie, hm? – upewnił się Chris z cieniem miłego uśmiechu. – Byłem pewny, że to jakiś romans.
Zepchnęłam na dno świadomości zachwyt nad tym, że znał fantasy, po czym odpowiedziałam:
- Jak na razie mam dość wszelkich romansów.

@

Szampańskiego Sylwestra i mnóstwo szczęścia w Nowym Roku, moje drogie. :D Wiem, że jestem tak na styk, pewnie tuż przed Waszymi imprezami, ale obiecałam. Obiecałam też inne rzeczy i, niech nikt się nie martwi – wszystko zrobię.
Swoją drogą, ciekawe, co powiecie po tym rozdziale…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz