Somebody
to love
Chłopiec w zielonym kaszkiecie
poderwał się z ziemi, otrzepał ze śniegu grube, ocieplane spodnie i po raz
tysięczny tego poranka pognał na górę, gdzie na swoją kolej do zjazdu po
wyślizganym torze czekał kolorowy tłumek dzieci. Chłopiec targał za sobą
głęboką balię, której używał do zjeżdżania z górki i która niespecjalnie się do
tego nadawała – wirując z zawrotną prędkością, wyrzucała chłopca prosto w
wielkie zaspy śniegu, a do tego nieładnie ryła lód, uniemożliwiając innym
dzieciom gładki poślizg.
Potrząsnęłam głową, odrywając wzrok od ciemnogranatowej
puchowej kurtki chłopca i wracając do lektury. Od jakichś kilkudziesięciu minut
czytałam jedną i tę samą stronę, raz po raz cofając się do zdań, po których
oczy tylko mi się prześlizgnęły, nie niosąc ze sobą żadnych treści. Teraz byłam
już pewna, że ławka w pobliżu pagórka pełnego dzieciaków nie była odpowiednim
miejscem do skoncentrowania się na czytaniu.
Raz jeszcze, niechcący, zerknęłam w bok, na osobę zajmującą
ławkę tuż obok mojej. Młody mężczyzna w ciemnogranatowej kurtce i zielonej
czapce był całkowicie pogrążony w lekturze; obecność rozkrzyczanych dzieci w
ogóle mu nie przeszkadzała. Fakt, że jego młodszy brat co i rusz wpadał głową w
śnieg – najprawdopodobniej też. Wywróciłam oczami, ganiąc się w duchu za to, że
ciągle na niego zerkałam, wmawiając sobie, że tylko usiłuję dojrzeć tytuł jego
książki. Aha, jasne. Jeszcze ci mało, niewyżyta kobieto? Przed chwilą z własnej
woli zerwałaś z facetem swojego życia, a już oglądasz się za innymi? Choćby
niewiadomo jak niesamowicie cię kusiło, nie patrz. Na pelerynę Merlina,
przestań się tak gapić!
Nie chcąc przez przypadek przyciągnąć wzrokiem uwagi faceta,
wbiłam oczy w tekst książki. Nie był to chyba jednak dobry dzień na
dokształcanie się, gdyż po chwili usłyszałam wrzask, o wiele gorszy od tych, do
których już zdążyłam się przyzwyczaić. Zaniepokojona, podniosłam wzrok.
Zielony Kaszkiet leżał bez ruchu na śniegu, twarzą do ziemi,
w niewielkiej odległości od jednej z wielu niezajętych ławek. Jego balia sunęła
nieśpiesznie po lodzie, obracając się leniwie. Kilka dzieciaków zbiegło z
górki, przystając nad chłopcem.
Wstałam, spoglądając na mężczyznę obok. Nie przerwał
czytania. Marszcząc brwi, odłożyłam swoją książkę na ławkę i potruchtałam w
stronę dzieci.
- Przepraszam, przepraszam, dziecko… Co tu się dzieje, co? –
zapytałam niepewnie. Nigdy nie potrafiłam obchodzić się z dziećmi.
- Proszę pani, on spadł! – zawołała dziewczynka w czapce w
kształcie głowy białego królika, klęcząca przy Zielonym Kaszkiecie.
- To chyba nie jest jego pierwszy raz – powiedziałam
zaniepokojona. Pochyliłam się nad chłopcem i lekko dotknęłam jego ramienia. –
Hej, mały, nic ci nie jest?
- On się wywalił! – wrzasnął jakiś chłopiec o twarzy łobuza.
– Rąbnął się o ławkę i teraz leży!
- Uderzył się o ławkę? – spytałam, czując uścisk w żołądku.
Bardziej pochyliłam się nad dzieckiem, nie bardzo wiedząc, co robić. Bałam się
go ruszać, żeby jeszcze bardziej mu nie zaszkodzić. – Jak to się stało, ktoś
widział?
Wyprostowałam się, spoglądając na czytającego kolegę. Nie
wyglądał na zainteresowanego tym, co dzieje się z jego bratem.
- Wypadł z miski i uderzył w ławkę głową – powiedziała cicho
jedna z dziewczynek, blada, z długimi ciemnymi warkoczykami wystającymi spod
dzierganej czapki.
- Cholera – mruknęłam, nie przejmując się tym, że przeklinam
w obecności nieletnich. Wstałam i zamachałam ręką. – Hej, ty! Kolego!
Mężczyzna oderwał się od książki i powiódł dookoła
nieprzytomnym wzrokiem. Zauważając mnie, machającą do niego i sterczącą pod
pagórkiem w otoczeniu zgrai dzieciaków, wyprostował się.
- Coś się stało? – zapytał, podnosząc nieco głos, żebym
mogła go dobrze usłyszeć.
- Twój brat! – krzyknęłam krótko i spojrzałam na leżącego
nieruchomo chłopca. – Chodź tu szybko!
„Kolega” – doprawdy, nie byłam pewna, czy myśleć o nim jako
o chłopaku czy może młodym mężczyźnie – wstał powoli, wkładając książkę pod
pachę i nie spuszczając ze mnie wzroku. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Już
miałam wrzasnąć na niego po raz kolejny, ale w końcu ruszył powoli w moją –
naszą – stronę. Dzieci rozeszły się na boki, ja sama również cofnęłam się parę
kroków, tak, że mógł zobaczyć leżącego chłopca.
- Nie mam… – Odchrząknęłam. – Nie mam pojęcia, co z nim
robić, nie chciałam…
- Stracił przytomność – ocenił trzeźwo mężczyzna
(zdecydowałam się na ten wyraz tuż po tym, jak poczułam zniewalający zapach jego
męskich perfum). Przyklęknął na śniegu i przysiadł na piętach, po czym
delikatnie obrócił chłopca na plecy. –Doznał urazu głowy, tak? Pewnie ma
wstrząśnienie mózgu, to nic takiego. Zaraz powinien…
Chłopiec otworzył oczy, zamrugał, niewprawnie poruszył rękami,
a potem znów przymknął oczy. Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, nie
spuszczając oczu z bladej twarzy chłopca. Dzieciaki wokół nas szeptały między
sobą.
- Otwórz oczy – polecił mężczyzna, delikatnie uderzając
chłopca w policzek. – Nie zasypiaj. Jak się czujesz? Pamiętasz, co się stało?
Dziecko mruknęło coś pod nosem, mrugając zawzięcie i
usiłując skupić wzrok w jednym miejscu.
- Mocno się uderzył? – zapytałam, na przemian chowając i
wyciągając ręce z kieszeni.
- Nieee, najpierw jechał na brzuchu, a potem wjechał w ławkę
– oznajmiła głośno dziewczynka w króliczej czapce. – Letko chyba.
- Chociaż tyle, że lekko – powiedział mężczyzna i wstał,
unosząc chłopca w ramionach. – Nic nie powinno się stać, musi tylko odpocząć…
Trzeba go zanieść do domu. – Spojrzał na mnie z lekkim zaciekawieniem. – Czy
wie pani, gdzie on mieszka?
Dałabym sobie różdżkę zabrać, że w tamtej chwili musiałam
wyglądać jak niespełna rozumu. Co najmniej.
- Nie, ja… – zająknęłam się, nie mogąc nie zauważyć, z jaką
wprawą trzyma to dziecko na rękach. – A czy ty… To znaczy, czy pan nie jest
jego…
Mężczyzna tylko potrząsnął głową z lekkim uśmiechem, a potem
zerknął na stojące u jego stóp dzieci.
- Valerie, znasz tego chłopca? – zapytał.
Dziewczynka z ciemnymi warkoczykami potrząsnęła głową
identycznie jak – dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie własną głupotę – jej
starszy brat.
- To znaczy, znam – powiedziała cicho, przygryzając
rękawiczkę. – To jest Matt. Ale nie wiem, gdzie mieszka…
Mężczyzna wyciągnął jedną rękę, drugą nadal bez wysiłku
podtrzymując chłopca, który zdawał się nie wiedzieć, co dzieje się wokół niego,
i poklepał siostrę po głowie, odzianą w czapkę.
- A wy, dzieciaki? – zapytał.
Jeden ze starszych chłopców podskoczył, unosząc do góry dwa
palce, niczym w szkole.
- Ja wiem, ja wiem! Mieszkam koło niego! – wydarł się.
- Wspaniale – pochwalił mężczyzna, po czym przyłożył palec
do ust. – Ale teraz zachowujcie się cicho, bo Matt nie czuje się za dobrze.
- Wygląda, jakby miał puścić pawia – oświadczył chłopiec o
wyglądzie łobuza, krzywiąc się.
- To niewykluczone – stwierdził mężczyzna, tłumiąc śmiech.
Skinął na starszego chłopca głową. – Poprowadzisz nas?
Dzieciak podskoczył znowu i już chciał coś krzyknąć, ale
brat Valerie posłał mu znaczące spojrzenie.
- Dobra – szepnął głośno, przebierając nogami w miejscu i
udeptując śnieg. – Tylko wezmę swoje sanki!
Patrzyłam przez chwilę, jak chłopiec biegnie do podnóża
górki i schyla się po sznurek swoich klasycznych, drewnianych sanek, a potem,
niepewna, co ze sobą zrobić, zerknęłam na mężczyznę. Postawił go właśnie na
ziemi i z wprawą poprawił jego zielony kaszkiet, który zsunął mu się na czoło.
Mówił coś do chłopca cicho, a potem wstał i popatrzył na mnie.
- Przejdzie się pani z nami? – zapytał, uśmiechając się lekko.
– To pewnie niedaleko, a to przecież pani się nim zajęła.
- Och – zmieszałam się – nieprawda. Ja nic nie zrobiłam, a
do tego pomyliłam pana z jego bratem…
- Fakt, to nieco dziwne – zaśmiał się młody mężczyzna, a
jego śmiech był głęboki, nieco zachrypnięty, przyjemny dla uszu. – Dlaczego…
- Zmyliły mnie czapki – bąknęłam, czując się tak, jakbym
intelektualnie była na poziomie otaczających nas dzieciaków. – Ma pan…
Ściągnął z głowy swoją zieloną czapkę, popatrzył na nią,
potem na kaszkiet stojącego na nieco niepewnych nogach chłopca, i tym razem to
on mi przerwał.
- Ach, tak – stwierdził, choć byłam pewna, że w głębi duszy
ma mnie za dziwaczkę. Kto normalny wnioskował na podstawie koloru nakrycia
głowy? – No, nic, ale to pani mnie zawołała…
- Cameron – wtrąciłam. Chyba oboje mieliśmy jakąś manię
przerywania drugim w środku zdania. Podałam mu rękę, odzianą w czarną
rękawiczkę.
- Chris. – Uścisnął moją dłoń, uśmiechając się uroczo. – To
jak, przejdziesz się z nami?
Podbiegł do nas chłopak z sankami, a ja oderwałam wzrok od
ładnych niebieskich oczu Chrisa. Cholera, facet był przystojny, i to tak
klasycznie. Krótkie ciemne włosy, mocno zarysowana szczęka, szerokie ramiona,
teraz ukryte pod granatową kurtką, tak inną od puchatej kurtki chłopca w
kaszkiecie… Ups, chyba nie powinnam się zgadzać…
- Jasne – zgodziłam się.
@
Dobrze się dziś bawiłaś, Valerie?
Dziewczynka kopnęła białą bryłę śniegu, która zaplątała się
między jej nogami, i skinęła lekko głową, nie odrywając oczu od chodnika.
- Jest nieśmiała – wyjaśnił Chris, uśmiechając się do mnie
oczami. Ustami też, owszem, ale jakoś tego nie zauważyłam. – Zwłaszcza w
obecności obcych.
- Skądś to znam – powiedziałam, chowając brodę w szaliku,
otaczającym moją szyję i prawie połowę twarzy. – Ale z wiekiem powinno być
coraz lepiej – dodałam.
- Też tak myślę. – Chris posłał mi kolejny olśniewający
uśmiech, po czym znów spojrzał na siostrę. – Hej, młoda, siadasz na sanki czy
ja mam siadać?
Razem z Valerie popatrzyłam na sanki, torujące sobie drogę
po śniegu tuż za nogami Chrisa. Dziewczynka potrząsnęła głową, zerknęła na mnie
ukradkiem i szybko pomaszerowała do przodu.
- Tylko zatrzymaj się przed przejściem! – zawołał za nią
chłopak (czy jednak mężczyzna?). Popatrzył na mnie z zagadkowym uśmiechem. – A
może ty chcesz?
- Co chcę? – zapytałam, zbita z tropu.
Chris kiwnął głową w stronę sanek.
- Och, nie, nie – zaprzeczyłam szybko. – Właściwie, to
powinnam powoli wracać do domu, już dość późno…
- A gdzie mieszkasz? – zapytał. – Wybacz dociekliwość.
- Nie ma sprawy – odparłam szybko. – Hm, kawałek od tego
placu zabaw… Placu zabaw, na którym – dodałam, porażoną nagłą myślą, która
sprawiła, że żołądek zawiązał mi się w supeł – zostawiłam książkę.
Chris popatrzył na mnie ciekawie.
- To niedaleko… Dziwne, że nigdy wcześniej cię tu nie
spotkałem.
- Przez jakieś czas nie było mnie w mieście – wyjaśniłam
krótko, przyspieszając kroku. – Przepraszam, ale powinnam… Powinnam jednak już
iść, może jeszcze tam jest…
- Idziemy w tę samą stronę – oznajmił Chris. – Mieszkasz
sama?
- Z rodzicami – powiedziałam, oczami wyobraźni widząc, jak
dzieciaki wyszarpując sobie moją książkę, rzucają nią po śniegu, wyrywają
kartki. – I siostrą, ale ona… jest teraz w szkole. Wraca na wakacje.
- Hej, czy twoja siostra to Hayley? – zapytał Chris, doganiając
mnie.
Popatrzyłam na niego, zdziwiona.
- Skąd…
- Tu, na osiedlu, nie ma zbyt wielu nastolatek, które uczą
się poza miastem i mieszkają w internacie. – Chłopak wyszczerzył zęby, aż
odwróciłam wzrok, nakazując sobie spokój. – Panna Swallow, jak mniemam?
Nie mogłam powstrzymać chichotu.
- Dobrze mniemasz – stwierdziłam rozbawiona. – Ale ja ciebie
niestety nie kojarzę.
- Jeśli dawno cię tu nie było, to nic dziwnego – powiedział
Chris, mocniej pociągając za sznurek sanek i obserwując, jak wyrywają się do
przodu tylko po to, by po chwili zaryć płozami w śnieg i zahamować. – Mieszkamy
tu dopiero od paru lat, ja, Valerie i ojciec. Przedtem… no, przedtem nas tu nie
było.
Powstrzymałam cisnące się na usta pytanie o matkę Chrisa i
wyprostowałam się, dostrzegając przed nami tyły placu zabaw, gdzie na
oblodzonym pagórku wciąż bawiło się mnóstwo dzieciaków. Zmrużyłam oczy,
szukając wzrokiem ławki, na której siedziałam.
- Cholera – szepnęłam, nigdzie nie zauważając książki.
- Tam jest. – Chris wyciągnął ręką i wskazał jedną z ławek.
Faktycznie, gruby tom leżał tam, gdzie go pozostawiłam. Chyba przydałyby mi się
okulary.
Szybkim ruchem chwyciłam książkę i troskliwie otrzepałam ją
ze śniegu. Chris stał naprzeciwko mnie, z rękami w kieszeniach, przyglądając mi
się z zaciekawieniem wymalowanym na przystojnej twarzy. Zanim schowałam książkę
do torby, przewieszonej przez ramię, machnęłam nią przed nim.
- Miecz dla króla, White – powiedziałam, po czym szybko
wsunęłam tom do torby.
- Legendy arturiańskie, hm? – upewnił się Chris z cieniem
miłego uśmiechu. – Byłem pewny, że to jakiś romans.
Zepchnęłam na dno świadomości zachwyt nad tym, że znał
fantasy, po czym odpowiedziałam:
- Jak na razie mam dość wszelkich romansów.
@
Szampańskiego
Sylwestra i mnóstwo szczęścia w Nowym Roku, moje drogie. :D Wiem, że jestem tak na styk, pewnie tuż
przed Waszymi imprezami, ale obiecałam. Obiecałam też inne rzeczy i, niech nikt
się nie martwi – wszystko zrobię.
Swoją
drogą, ciekawe, co powiecie po tym rozdziale…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz