Nemezis
Dla
Aduu, Nandy i całej reszty wspaniałych nowych czytelniczek, które witam z takim
bananem na twarzy. ;D Dziękuję
za poganianie i takie tam! ;*
„I am ready for love…
Why are you hiding from me?”
India Arie
Why are you hiding from me?”
India Arie
Znowu padało. Deszcz
mógł być przyjemny tylko i wyłącznie w małych ilościach, a tym razem jakby się
uparł i moczył świat dzień w dzień, przez całą dobę. Obawiałam się, co powie na
to Lily – w końcu zbliżał się dzień ślubu, a prognozy nie dawały nadziei na
słońce. Jednak przyszli Potterowie zgodnie twierdzili, że dla nich deszcz nie
ma większego znaczenia. Że nie pogoda jest najważniejsza.
Ślub miał się odbyć w rodzinnym mieście Rudej, w Norwich na
północy kraju. Niestety wiązało się to z podróżą, na szczęście za pomocą
świstoklika. Jako że wszyscy zobowiązaliśmy się pomóc we wszelkich możliwych
przygotowaniach, mieliśmy przenieść się tam jeszcze w piątek wieczór, w dzień
przed ceremonią, i przespać się w pobliskim hotelu. Nie narzekałam – zawsze
uwielbiałam tego rodzaju podróże, zwłaszcza z przyjaciółmi. Rodzice Lily
namawiali nas do przenocowania u nich w domu, jednak wszyscy dobrze
wiedzieliśmy, że nie byłoby tam dla nas miejsca, tym bardziej, że dzień
wcześniej miała przyjechać też siostra Rudej razem z mężem.
- Słuchaj, nie mam pojęcia, co zabrać na ślub – powiedziała
Mary, pojawiając się w piątek popołudniu w drzwiach mojego pokoju. Wszyscy
byliśmy już po pracy i powoli zbieraliśmy się do wyjazdu. Pomimo pogody, byłam
naprawdę podekscytowana.
- Nic specjalnego – odparłam, wrzucając do torby kolejne kosmetyki. – Najważniejsze, żebyś nie zapomniała o prezencie i sukience druhny.
- Nic specjalnego – odparłam, wrzucając do torby kolejne kosmetyki. – Najważniejsze, żebyś nie zapomniała o prezencie i sukience druhny.
Masterson przysiadła na krańcu mojego łóżka i przez chwilę nic
nie mówiła. Kiedy jednak posłałam jej zdziwione spojrzenie, przygryzła wargę i
spytała:
- Myślisz, że Peter się pojawi?
Sprawa Glizdogona też mnie intrygowała, ale starałam sie o tym
nie myśleć. James wysłał do niego list z zaproszeniem i pytaniem, czy zostanie
jego trzecim drużbą, ale do tej pory nie dostał od niego odpowiedzi. Jeśli
chłopak nie przyjdzie, Jim pozostanie tylko z Remusem i Syriuszem. Nie, żeby mi
to jakoś przeszkadzało – nie tęskniłam na Pettigrewem, on chyba też nie, bo ani
razu jeszcze nie napisał. Ale dla Jamesa było to ważne, w końcu byli
przyjaciółmi. Chyba.
- Obojętne mi to – stwierdziłam, wzruszając lekko ramionami.
Może i byłam wredna i nieczuła, ale zawsze zastanawiało mnie, dlaczego Huncwoci
z nim trzymają. Peter do nich nie pasował, i to nie tylko dlatego, że nie był
zabójczo przystojny. Po prostu nie miał w sobie czegoś takiego… czegoś
huncwockiego. Nigdy też nie byłam z nim w jakichś bliższych stosunkach, on po
prostu… żył obok i czasem prosił mnie o wypracowania na transmutację. – A ty?
Co myślisz?
- Chciałabym, żeby przyjechał – powiedziała Mary. – To znaczy…
wiesz, że mam do niego identyczny stosunek, jak ty. Wszystkie cztery taki mamy.
To tylko chłopcy naprawdę się z nim przyjaźnili. Ale, mimo wszystko, James by
się ucieszył.
- Taak – westchnęłam. – Mógłby przyjechać choćby dla Jamesa.
Około osiemnastej, kiedy na zewnątrz powoli zaczynało się
ściemniać, a deszcz wciąż wściekle zacinał w szyby, pod naszą kamienicą
pojawiła się całą reszta, więc czym prędzej pozapinałyśmy wszystkie bagaże i
zbiegłyśmy na dół, w drodze mocując się z parasolkami.
- Hej, drogie panie, za pięć minut mamy metro, a świstoklik
odlatuje siedemnaście po, więc gdybyście tak mogły… – powiedział James, patrząc
jak szarpię się ze swoją torbą.
- Jasne, jasne – mruknęłam – spieszymy się przecież.
Podszedł do mnie Remus i chwycił za rączkę bagażu, bez wysiłku
i z uśmiechem podnosząc go do góry i ruszając w stronę stacji. Wybąkałam jakieś
podziękowania i powlokłam się za przyjaciółmi, starając się tak utrzymać
parasol, by wiatr nie wyrwał mi go z ręki.
- Przydałyby się różdżki, nie? – spytał Syriusz, pojawiając
się obok mnie. Zauważyłam, że wszystkim, co ze sobą niesie, jest mały plecak,
przewieszony swobodnie przez jedno ramię chłopaka.
- Jakim cudem – zapytałam, ignorując jego wcześniejsze
stwierdzenie – wszystko tu zmieściłeś? – Popukałam palcem w jego bagaż.
- A słyszałaś o czymś takim, jak zaklęcie pomniejszające? –
spytał konspiracyjnym szeptem. Idąca obok Mary popatrzyła na nas dziwnie. – No
co? To najprostszy sposób. Zresztą, przecież to tylko jakieś trzy dni, i to
niecałe. Co ty myślałaś, że wezmę cały swój dobytek?
Roześmiałam się cicho.
- Twój dobytek chyba też nie jest zbyt duży, co?
Syriusz uniósł brew i posłał mi zawadiackie spojrzenie, od
którego zabrakło mi powietrza.
- Coś tam by się znalazło – stwierdził. – Ale masz rację.
Wystarczyłby motor, by to wszystko przewieźć.
Właśnie otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy Syriusz przyskoczył
do mnie i złapał za rękę, odciągając od krawężnika. Dopiero wtedy zauważyłam,
że omal nie weszłam na jezdnię, nawet nie rozglądając się za samochodami.
- Cholera, Cammie, uważaj trochę – mruknął Black i
błyskawicznie się odsunął, chowając rękę do kieszeni. Patrzyłam prosto przed
siebie, patrząc jak reszta przyjaciół zatrzymuje się już po drugiej stronie
ulicy i pogania nas rękami. Wolałam, żeby Syriusz nie zobaczył moich rumieńców.
- Dzięki – mruknęłam, kiedy szybko przechodziliśmy przez pasy.
– Po prostu się zagapiłam.
- Tak, wiem – odparł chłopak. – Przydałby ci się ktoś, kto by
cię non stop pilnował, wiesz? – spytał, zerkając na mnie z uśmiechem.
Odwróciłam wzrok w drugą stronę. Oczywiście, że ktoś taki by
mi się przydał. Nie jesteś przypadkiem chętny? Bo ja bardzo.
Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie głupie myśli i po
prostu razem z Syriuszem dołączyłam do reszty. Już po chwili byliśmy na stacji
i przez parę minut czekaliśmy na pociąg, wyrzucając Jamesowi, że niepotrzebnie
nas poganiał.
- Hej, lepiej być za wcześnie niż za późno! – oburzył się,
kiedy Lily troskliwym gestem przeczesała mu rozczochrane i nieco zmoczone włosy
dłonią. W podzięce uśmiechnął się szeroko i pocałował ją w policzek. – Ale
okej, przyznaję – dodał – mieliśmy jeszcze trochę czasu.
Poczułam, że na moje usta wpływa smutny uśmiech. Uwielbiałam
obserwować przyszłych Potterów, byli oni tak niesamowici, że chwilami aż
nierealni. Jednak były chwile, kiedy nie wiedziałam, czy patrzeć na nich z
przyjemnością i rosnącym sercem, czy może zazdrośnie, wręcz rozpaczliwie.
Zawsze odpychałam od siebie jakiekolwiek złe uczucia, choć może bywało to
trudne. To nie była ich wina, że się odnaleźli. Że się pokochali i sprawiali
wrażenie, że nic nie może zepsuć ich szczęścia. Może faktycznie tak było, ale
ja nie miałam żadnego prawa do złości. Byli moimi przyjaciółmi i zawsze –
ZAWSZE – powinnam jedynie cieszyć się ich szczęściem.
Jednak mimo to… w tamtej chwili coś ścisnęło mnie za serce.
Było to podobne uczucie do tego, które jeszcze nie tak dawno, bo w Hogwarcie,
ogarniało mnie, gdy James mnie obejmował. Był typem chłopaka, który nie unika
kontaktu fizycznego z nikim, a ja czasami miałam wrażenie, że coś do niego
czuję. To było takie… niechciane i przesadzone, ale jednak było. Przez głowę przelatywały
mi myśli, że powinnam spróbować i jakoś rozwinąć naszą znajomość – choć nigdy w
życiu nie czułam do niego czegoś więcej, naprawdę! Wtedy jednak rozpaczliwie
poszukiwałam jakieś bliskości, a James był w pobliżu, był przyjacielski i
dobry. Pomimo tych dziwnych myśli, nigdy nie zaczęłam traktować go jako kogoś
więcej niż tylko przyjaciela. To po prostu pojawiło się w mojej głowie, ale już
wkrótce znikło i nie zostało po tym ani śladu.
A kiedy tak obserwowałam jak się przytulają, jak stoją na
początku swojej wspólnej przyszłej drogi, którą przecież przewidział każdy z
nas – bynajmniej nie chciałam znaleźć się w ramionach Rogacza. Naprawdę, nigdy
tego nie chciałam. Tuż obok stał ktoś inny, ktoś, kto chował ręce w
kieszeniach, kto niedbale kopał w postawiony na ziemi plecak, kto patrzył przed
siebie z obojętną miną. Wystarczyło, żebym zrobiła jeden krok – tylko jeden – i
już mogłabym go dotknąć. Objąć. Mogłabym poczuć to, na co czekałam całe życie…
…a potem on znów uciekłby ode mnie i zostawił samą na środku
zimnej, szarej stacji metra, z bijącym szaleńczo sercem i niezaspokojonymi
uczuciami, niczym burza szalejącymi wewnątrz mnie.
To nie miało sensu, naprawdę. Odnalazłam kogoś, kto naprawdę
na mnie oddziaływał, kto mnie zmieniał i budził nieznane dotąd uczucia, ale nie
mogłam zrobić nic, by zmusić go do tego samego względem mnie.
Wszystkimi tymi rozmyślaniami doszczętnie zepsułam sobie
humor, a z podekscytowania dniem jutrzejszym nie zostało już ani śladu. Na
zewnątrz wciąż zapewne siąpił nieskończony deszcz, nie dając nadziei na poprawę
pogody. Na słońce. Naprawdę nie było dobrze, choćbym to sobie wmawiała
nieskończoną ilość razy. Syriusz był dla mnie kimś niesamowicie ważnym, kimś,
kogo wreszcie odnalazłam – i nic nie mogło z tego być! I wciąż musiałam udawać,
że wszystko jest w porządku, że mogę być jego przyjaciółką! Że może mnie
obejmować, dotykać, posyłać radosne spojrzenia, a ja…
Zapragnęłam nagle zwinąć się w kłębek i przesiedzieć tak cały
wieczór, cały jutrzejszy dzień, tydzień, życie, ale w tym samym momencie na
torach pojawił się pociąg, do którego wsiedliśmy pospiesznie, ciągnąc za sobą
bagaże.
- Cam, mogę tu? – zapytał Remus, kiedy wgramoliłam się na
siedzenie przy szybie. Skinęłam lekko głową, posyłając mu nieporadnie wesoły
uśmiech, ale on najwyraźniej zauważył, że coś jest nie tak. Jak zawsze. – Hej,
mów natychmiast, co się dzieje.
Wzruszyłam ramionami, zaciskając powieki. To nie byłoby mądre,
gdybym tak po prostu się rozpłakała. Nie teraz i nie tu, z Syriuszem siedzącym
gdzieś za mną i rozprawiającym żywo z Rachel.
- Bo… – Nie było sensu się tłumaczyć, Remus miał chwilami
podobną naturę do mnie i często z łatwością wiedział, co czuję. – Spójrz na
nich – powiedziałam cicho, kiwając głową w stronę przytulonych Jamesa i Lily.
Metro ruszyło cicho, a Lunatyk podążył za moim spojrzeniem.
Ujrzałam, że uśmiecha się dokładnie w ten sam sposób, w jaki ja uśmiechałam się
na stacji. Bardzo dobrze wiedział, o co chodzi.
- Taa- odmruknął, patrząc na mnie z lekkim niepokojem. Mojej
uwadze nie mógł umknąć też cień smutku, czający się w jego miodowych oczach. –
Powinniśmy się cieszyć.
- Wiem – bąknęłam, spuszczając głowę. – Cieszę się. Naprawdę.
Nawet nie wiesz jak.
Remus skinął lekko głową.
- Tak, jak i ja – odparł – ale…
- Ale – potwierdziłam. Doskonale wiedzieliśmy, co się dzieje.
Oboje myśleliśmy o tym samym: co będzie z nami? Skoro oni się już odnaleźli,
kiedy my odnajdziemy kogoś takiego?
Sęk w tym, że ja chyba już znalazłam. Ale Remus nie musiał o
tym wiedzieć. Jeszcze nie.
- Nie martw się – powiedział Lupin, wyglądając przez okno.
Oparłam głowę na jego ramieniu, czując, że naprawdę potrzebuję czyjejś
bliskości. To, co myślałam sobie kiedyś o Jamesie, zdarzało mi się też przy
Remusie, ale… to znów było tylko gdybanie. Zero uczuć, uczuć tych, które ogarniały
mnie przy Syriuszu.
Właściwie to, kiedy tak wtedy o tym myślałam… o Blacku też
myślałam jako o moim potencjalnym ukochanym. Ale były to jeszcze rzadsze myśli
niż te o reszcie Huncwotów, zapewne dlatego, że przy nim serce mi ożywało. Tak…
naprawdę. A to nie było coś pożądanego, nie wtedy.
- Nie martwię się – odparłam, żeby przestać myśleć o Syriuszu.
– Po prostu… Sam rozumiesz.
- Cam, znajdziesz kogoś takiego.
- Wiem – powiedziałam tylko po to, by nie zaczął mnie
przekonywać. Może już tego kogoś znalazłam, ale czy to coś zmieniało? Czy to
wystarczało? – Wiem, Remus. Ty też.
- Wyciągnęłam rękę i zmierzwiłam mu włosy, a potem
przejechałam dłonią po bladym policzku. – Ty na pewno kogoś znajdziesz,
obiecuję ci to.
- A potem pójdziemy we czwórkę na kawę – zaśmiał się cicho
chłopak.
Za sobą słyszałam tylko trajkotanie Rachel, a już od dłuższego
czasu Syriusz nie odezwał się do niej ani słowem. Zaryzykowałam spojrzenie
przez ramię, odrywając głowę od ramienia Remusa. Black wyraźnie nie słuchał
panny Needle, opierając czoło na dłoni w dość dramatycznym geście i wpatrując
się w swoje kolana.
On pewnie też szukał kogoś takiego. Jednak w przeciwieństwie
do mnie szukał od niedawna, bo w szkole zawsze cieszył się życiem, powodzeniem,
dziewczynami. Chwilami nawet bawił się miłością, co zawsze uważałam za głupotę,
ale nic nie mówiłam. Swoją drogą – pamiętam, że byłam zazdrosna, kiedy tak
dobrze bawił się z kolejnymi uczennicami. Wtedy tego tak nie nazywałam, ale…
naprawdę byłam zła. I w duchu cieszyłam się, kiedy zostawiał te dziewczyny.
Czy już wtedy wiedziałam, że Syriusz będzie dla mnie dużo
znaczył?
@
Nie miałam najmniejszej
ochoty pogrążać się w kolejnych ponurych myślach, naprawdę. Nie w taki dzień.
Już zbyt wiele mroku czaiło się na zewnątrz, za szarawymi chmurami, w
przemokniętych zaułkach, pod ciemnymi parasolami mijanych na ulicach ludzi.
Jutro miał być najpiękniejszy dzień moich przyjaciół i nie było mowy, bym
zepsuła to swoimi humorami.
Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że to nie są zwykłe humory.
Już od jakiegoś czasu, mniej więcej od pamiętnego poranka w moim mieszkaniu,
dawna Cameron odeszła. Albo przynajmniej zrobiła sobie urlop i zostawiła mnie z
jakimś bladym cieniem, niewyraźnym odbiciem tej Swallow, jaką kiedyś byłam. Wolałam
nie myśleć o tym jako o depresji czy czymś takim – bo było chyba za duże słowo.
Ale coś zdecydowanie było nie tak.
Może byłam po prostu nieszczęśliwie zakochana. Słyszałam
kiedyś, że to niewiarygodne, że miłość – to piękne, opiewane w pieśniach i poematach
uczucie – może tak boleć. Może tak bardzo ranić, że nie myśli się o niczym
innym.
Hej, to nie tak, że byłam na skraju załamania i lada moment
miałam sobie przystawić różdżkę do skroni. Nie, mówiłam, to nie była depresja.
Po prostu czułam się niewiarygodnie samotna, a patrzenie na Syriusza bolało.
Miłość bolała.
Jednak naprawdę nie chciałam niszczyć Lily takiej
uroczystości, nie chciałam przyćmiewać jej szczęścia swoim ponurym uśmiechem.
To byłoby mocno nie fair. I dlatego musiałam coś z tym zrobić.
Zakwaterowaliśmy się w miłym, trójgwiazdkowym hotelu, dość
niedaleko domu państwa Evans. Miasto Lily było małe, co tłumaczyło, dlaczego
obsługa hotelowa doskonale wiedziała, jaka uroczystość nas jutro czeka. Nie
zdziwiłabym się, gdyby nawet zostali zaproszeni na wesele. Wieści w takiej
miejscowości chyba naprawdę szybko się rozchodziły.
Z westchnieniem przewróciłam się na drugi bok na zajmowanym
przeze mnie łóżku, przymykając oczy i starając się wymyślić coś na poprawę
humoru. Rachel już znalazła rozwiązanie, bo wyciągnęła Remusa na zakupy, co
było naprawdę niewiarygodne – zarówno z tego względu, że w Norwich nie było
chyba zbyt wiele miejsc, gdzie Rach mogła buszować, jak i z tego, że w końcu to
był Remus. Czystokrwisty facet. Byłam pewna, że jeszcze parę dni temu nie
znosił zakupów.
Mary zajmowała łazienkę w naszym trzyosobowym, kobiecym
pokoju. Było koło ósmej wieczorem, na niebie od dawna królowała noc, zapalając
coraz to nowe iskry gwiazd. Powinnam wziąć przykład z Mary i też szykować się
do łóżka, ale coś czułam, że i tak nie będę mogła zasnąć. Ostatnio zdarzało mi
się to prawie każdej nocy, a rano byłam nie do życia. A tak nie powinno być,
nie jutro…
Drzwi łazienki otworzyły się w tej samej chwili, w której moje
myśli skierowały tory na Syriusza i na to, co robił sam w pokoju. I że mogłabym
go odwiedzić…
Ach, jasne.
- O – powiedziałam niewyraźnie, podnosząc głowę z poduszki. –
A ty co?
Patrzyłam wymownie na strój Mary, który w żadnym stopniu nie
przypominał jej piżamy. No, chyba że zamierzała od dziś sypiać w dżinsach i
bawełnianych bluzkach.
Kiedy posłałam jej pytające spojrzenie, wywróciła oczami.
- Przecież ci mówiłam – stwierdziła kąśliwie – ale oczywiście
nie słuchałaś.
- Musiałam odpłynąć – mruknęłam, uderzając potylicą w miękką
poduszkę.
- Pewnie, jak zawsze. Powinnam się już przyzwyczaić, nie? –
Uśmiechnęła się nieco krzywo. Nie była zła, nie. Może tylko odrobinkę
zirytowana. Ale co, to moja wina była? Niech mi poskleja serce, a będzie
dobrze. – Idę na dół do baru. Pytałam, czy pójdziesz ze mną, powiedziałaś, że
tak. Ale widzę, że raczej nie jesteś gotowa.
Uniosłam głowę, spoglądając na swój strój. Cóż, fakt,
przebrałam się w stare piżamowe dresy, ale nie musiała mnie od razu krytykować,
nie?
- A tam – machnęłam ręką – idź sama, zmieniłam zdanie.
Mary postąpiła ku mnie parę kroków.
- Ani mi się śni. Złaź z tego łóżka i ubierz się porządnie,
przecież nie pójdę tam sama. Będę wyglądać, jakby porzucił mnie facet.
Uniosłam brew.
- A to źle? Może znajdzie się jakiś godny pocieszenia –
odparłam lekko.
- Nie ma mowy, Swallow. – Dziewczyna była nieugięta, jak
zawsze zresztą. – Chcę się czegoś napić. Z tobą, a nie jakiś nędznym samcem.
- Kocham cię – wymamrotałam, zwlekając się z materaca – za
twoją miłość do obcych facetów. Naprawdę.
- I kto to mówi – odgryzła się, kiedy pochyliłam się nad torbą
w poszukiwaniu ubrań. – Ta, która gardzi obcymi facetami, którzy uprzejmie
zaczepiają ją na ulicy.
- Dobrałyśmy się, siostro, nie? – spytałam retorycznie,
unosząc do góry niebieskawą koszulę z krótkimi rękawami. Chyba się nadawała. –
Jak tak bardzo chcesz się upić, to okej, daj mi momencik.
Oczywiście nie zamierzałyśmy się upijać, ale kiedy po trochę
dłuższym „momenciku” weszłyśmy do mdło oświetlonego baru i zajrzałyśmy do karty
menu, naprawdę zachciało nam sie spróbować czegoś mocniejszego. Nie ma to jak
poużalać się nad sobą w towarzystwie przyjaciółki i kieliszka.
Zamówiłam wódkę z limonką i odeszłam do kąta, gdzie stała
przytulna czerwona sofa i malutki stolik okryty białą serwetą, zostawiając Mary
przy kontuarze, gdzie jeszcze wybierała pomiędzy martini a mojito. Rozsiadłam
się wygodnie na miękkim meblu, zachwycając się atmosferą w hotelowym barze.
Mętne lampki usytuowane w odpowiednich miejscach, ciepłoczerwone, przyjemnie
zapadające się fotele i sącząca się znikąd cicha muzyka. To było świetne
miejsce zarówno na randkę, jak i na samotne siedzenie i obserwowanie
deszczowego świata za przesłoniętym cieniutką firaną oknem.
Po chwili nadeszła Mary z kieliszkiem białego wina. Okej, ta
dziewczyna była chwilami najbardziej niezdecydowaną osobą pod słońcem. Pobijała
nawet Rachel, która nie wiedziała, czy kupić wstążki karminowe czy burgundowe.
- No więc? – zapytała, kiedy już usiadła na nieco zbyt
miękkiej sofie.
Uniosłam oczy do sufitu.
- Wiedziałam – powiedziałam, udając, że bardzo cierpię. –
Wiedziałam, że to nie będzie zwykłe wyjście na drinka. Czego chcesz, harpio?
Dziennikarzu jeden.
- Oto ja. – Usta panny Masterson rozciągnęły się w szerokim,
zawadiackim uśmiechu. – Wiem, że coś się dzieje, więc nie baw się w owijanie w
bawełnę, moja droga.
- Harpia – powtórzyłam mrukliwie, patrząc na nią spode łba. –
Nic się nie dzieje. Nie będzie wywiadu, mademoiselle. Nie jestem
zainteresowana.
- Jesteś – stwierdziła chytrze Mary. – Jesteś zainteresowana,
Cam, i to bardzo.
Odniosłam niemiłe wrażenie, że już nie mówi tylko o
wypytywaniu mnie o moje problemy. O nie, ona już przeszła do sedna.
- O czym ty mówisz? – udałam głupią, wpatrując się z uporem w
przezroczysty płyn w mojej szklance.
- Hm, pomyślmy. Jest taki jeden, wcale nie obcy, który cię
zaczepia, a ty wcale się nie bulwersujesz. A kiedy odchodzi i zajmuje się czymś
innym, a nie tobą, jesteś przygnębiona. Totalnie.
Zagryzłam wargę.
- Sugerujesz, że jestem egoistką? Że myślę tylko o sobie, a
nie o nim i jego uczuciach? – Miała rację, nie było sensu bawić się z nią w
kotka i myszkę. Mary była jak damski odpowiednik Remusa, który wszystko
zauważał. – Wiesz, mylisz się. Na okrągło myślę o jego uczuciach. Tylko że
chyba trochę się w tym zagmatwałam i nie mam pojęcia, co się dzieje… z nim.
Rozumiesz. Tak wewnętrznie.
- A co się dzieje z tobą? – zapytała łagodnie Mary, zaglądając
mi w twarz.
Podniosłam na nią wzrok, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.
Nie, żebym nie wiedziała, co czuję – to wiedziałam aż za dobrze. Nie byłam
jednak pewna, czy chce wypowiedzieć te słowa na głos. To byłoby jak wyrok. Bez
odwołania. A tak wciąż mogłam pozostać w strefie marzeń, w strefie gdybania.
- Cóż… – zaczęłam niezręcznie, czując, że się rumienię.
W tym samym momencie do naszego stolika dołożono fotel obity
tym samym czerwonym materiałem, w którym zasiadł Syriusz ze szklaneczką whisky
w dłoni.
- Witam, moje panie – oświadczył, posyłając nam szeroki
uśmiech.
Zamarłam. Tego wieczoru chciałam sobie poprawić humor, ale nie
byłam pewna, czy w jego towarzystwie było to możliwe. Próbowałam uśmiechnąć się
wesoło, ale zdawałam sobie sprawę, że nie wyszło mi to najlepiej. Mary na pewno
to zauważyła, ale, dzięki Merlinowi, nie powiedziała ani słowa i tylko zerknęła
na mnie znacząco.
Myliłam się. Ta dziewczyna wiedziała jeszcze więcej niż Remus.
To było takie niesprawiedliwe. A może wręcz przeciwnie? Może to było jak
nemezis, padało na mnie nieubłaganie, żądając sprawiedliwości. Może to była
tylko i wyłącznie moja wina, może uczucie było złe i powinnam je w sobie
stłumić, żeby nie narażać się na gniew bogini…
Cóż. Nie miałam zielonego pojęcia, co robić.
Cóż. Nie miałam zielonego pojęcia, co robić.
- …nie ma go jeszcze – mówił właśnie Syriusz, a ja zdałam
sobie sprawę, że odpłynęłam na chwilę. Popatrzyłam na niego trochę
nieprzytomnie, a on zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się, o czym
rozmyślałam.
- Kogo? – zapytałam, kiedy nikt się nie odezwał, a Syriusz
wciąż nie odrywał ode nie zagadkowego spojrzenia. – Kogo nie ma?
Mary odchrząknęła.
- Remusa – powiedziała i pokręciła głową. – A potem się
dziwisz, że o niczym ci nie mówimy. Cam, wiesz o tym, że powinno się słuchać
przyjaciół? – zażartowała.
- Taa, jasne – burknęłam, rzucając jej ponure spojrzenie.
Rany, Black ciągle na mnie patrzył, czułam na sobie ten jego przeszywający
wzrok. I jak niby miałam się skoncentrować na tak pragmatycznej rozmowie? –
Hej, ludzie, jeszcze wcześnie, nie czepiajcie się chłopaka. Młody jest, musi
się wyszaleć – powiedziałam, byle powiedzieć cokolwiek. Byle nie panowała
między nami taka dziwna, krępująca cisza.
- Z Rachel? – zapytała Mary powątpiewająco.
- A dlaczego nie? – Syriusz upił łyk whisky. Na szczęście już
na mnie nie patrzył. – Rachel to osoba, z którą najlepiej się bawić, mówcie co
chcecie.
- Skąd wiesz? – spytała chytrze Masterson. Przed oczami stanęła
mi panna Needle przyssana do Syriusza. O rany. – Nigdy się nie chwaliłeś, że z
nią kręciłeś.
- Bo nie kręciłem – odparł lekko Black. Zawsze zdumiewało
mnie, że potrafił w taki sposób mówić o dziewczynach, o randkach – jakby nic go
to wszystko nie ruszało i było tylko zwykłym szczegółem w życiorysie. Teraz też
osunął się na miękkim fotelu, opierając głowę o zagłówek i przybierając
zblazowaną minę. – Ale nie zapomniałaś chyba, że od dobrych paru lat się
przyjaźnimy, nie?
Mary potrząsnęła głową, śmiejąc się cicho.
- Powiedzmy, że ci wierzę – stwierdziła.
- Hej, kobieto, o co ty mnie oskarżasz! – oburzył się Syriusz,
a jego wyraz twarzy zmienił się nagle z obojętnej na urażoną. – Cammie,
powiedz, że nie kręciłem z Rach. Przecież wiesz.
Przerażona tym, że znowu wbija we mnie spojrzenie, opuściłam
wzrok na szklaneczkę z drinkiem w mojej dłoni. Obracałam ją nerwowym ruchem,
myśląc intensywnie.
Dlaczego mnie w to mieszał? Nie miałam najmniejszej ochoty o
tym rozmawiać. W ogóle nie miałam ochoty tu z nim przebywać, nie w towarzystwie
szumiącego w głowie alkoholu. Albo nie, okej, chciałam z nim przebywać – ale
lepiej byłoby, gdybym sobie poszła…
- Nie mam pojęcia – odparłam po chwili, która nawet w moim
mniemaniu trwała trochę za długo. – Znaczy, wiecie. Nie obchodzi mnie to.
Mary posłała mi spojrzenie, mówiące coś w stylu: „Aha, jasne”,
a Syriusz wyglądał na trochę zbitego z tropu.
- Ale, Cammie, zawsze przecież wiedziałaś o moich dziewczynach
– ciągnął coraz bardziej niepewnym tonem. Odważyłam się podnieść na niego wzrok
i z całej siły starałam się wytrzymać jego spojrzenie. – Nie chodziłem z Rach,
a ty wiesz o tym najlepiej.
Oczywiście. Oczywiście, że wiedziałam. Komu się zwierzał, kogo
prosił o rady? Mnie, jasne, że mnie. Nie, żeby było to dla mnie przyjemne, ale
nic nie mówiłam.
- Może to zataiłeś – upierałam się przy swoim. Nie musiał
wyciągać na wierzch tych wszystkich dawnych spraw. Źle się z tym czułam. – Kto
wie.
- Ty wiesz. – Chłopak pochylił się nad stołem, opierając o
niego łokcie i świdrując mnie wzrokiem. – Cammie.
Otworzyłam usta, ale nie miałam pojęcia, co powiedzieć. W co
on pogrywał? Chciał mi udowodnić, że byłam tylko doradczynią w jego sprawach
sercowych? Przypomnieć mi o tym? Wielkie dzięki, dobrze pamiętałam. Zacisnęłam
wargi, patrząc na niego gniewnie.
Nagle Mary wyciągnęła ku niemu swój pusty kieliszek.
- Zamówisz mi jeszcze? – zapytała, a w jej głosie usłyszałam
jakąś twardą nutę. Syriusz też musiał ją usłyszeć, bo bez słowa wstał i odebrał
od niej naczynie, a potem odszedł w stronę baru, zerkając na mnie dość
niepewnie.
- Cholera – jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. – Cholera,
cholera, cholera.
- Cam, daj spokój – powiedziała Mary. Poczułam, że kładzie mi
rękę na ramieniu. – Histeryzujesz. Syriusz nie ma pojęcia, o co ci chodzi.
- Jasne, że nie ma – wymamrotałam, spoglądając na nią poprzez
palce. – I dobrze. Nie chce go. On przecież wie, że ja wiem, że miał w życiu
tyle dziewczyn. Na siłę mi to wmawia, Mary!
- Cameron. – Dziewczyna przybrała moralizatorski ton. –
Uspokój się. Po prostu zmieńcie temat, jeśli nie potrafisz rozmawiać o swojej
przyjaciółce. – Usłyszałam, że jest nieco niezadowolona. Och, okej,
przesadzałam. Ale naprawdę było mi ciężko. – Albo najlepiej zachowuj się
normalnie. Jakby Syriusz nie był nikim specjalnym.
- Łatwo ci mówić – bąknęłam. Dziwnie się czułam z tym, że
oprócz mnie ktoś wreszcie wie o mojej słabości do Blacka. Że wreszcie ktoś może
mi trochę pomóc. Może dlatego tak panikowałam. – Ale dobra, dobra. Spróbuję.
Dzięki. – Odetchnęłam głęboko. – Czy jestem czerwona?
Mary przez chwilę przyglądała mi się uważnie, mrużąc oczy, bo
światła w barze było naprawdę niewiele, a potem pokręciła głową.
- Wręcz przeciwnie – odparła – jesteś blada jak śmierć. Ale
nie przejmuj się, dasz radę. Oboje dacie. Będę za was trzymać kciuki.
- Hej, zaraz. – Zamrugałam. – Jak to, a co z tobą? Idziesz
już?
- Oczywiście – powiedziała dziewczyna wesoło. – Nie mogłabym
tu siedzieć, to napięcie seksualne między wami jest wręcz namacalne. – Posłała
mi łobuzerski uśmieszek.
- Co…? – Wytrzeszczyłam na nią oczy. – O czym ty… Mary!
Nabijasz się. Jak możesz! – obruszyłam się, czując, że robi mi się gorąco.
Teraz na pewno byłam czerwona jak dorodny burak.
- Mówię serio. – Mrugnęła radośnie, wstając i odbierając
kieliszek od Syriusza, który właśnie nadszedł. – Zostawiam was, miłego
wieczoru!
Black stał przez chwilę, wpatrując się w wyjście na korytarz,
w którym zniknęła Mary, a potem rzucił mi zdziwione spojrzenie.
- Zwiała – powiedział tępo.
Skinęłam głową, założyłam nogę na nogę i odgarnęłam włosy na
ramię, mając nadzieję, że ręce nie trzęsą mi się za bardzo. To nic, powtarzałam
sobie. Nie pierwszy raz jesteś w klubie z Syriuszem. Z Syriuszem, który nic dla
ciebie nie znaczy. Zachowuj się.
- No więc – zaczął Black dokładnie tak, jak paręnaście minut
temu rozpoczynała rozmowę Mary – przyznasz wreszcie, że nie chodziłem z Rachel?
– Patrzył przez chwilę na fotel, na którym siedział do tej pory, a potem jak
gdyby nigdy nic opadł na kanapę tuż obok mnie.
Przymknęłam oczy, nie tylko dlatego, że otoczył mnie ten jego
zniewalający zapach.
- Czy musimy o tym rozmawiać? – zapytałam niecierpliwie.
- Nie rozumiem, co ci się dzieje – oświadczył chytrze, jakby
wcale mnie nie słysząc. Obrócił się w moja stronę, opierając jeden łokieć na
oparciu sofy. – Unikasz odpowiedzi jak ognia. Po prostu przyznaj, że nigdy nie
mówiłem ci o Rachel.
Zacisnęłam dłonie w pięści, uparcie patrząc prosto przed
siebie, choć Syriusz nie odrywał ode mnie wzroku.
- I to mnie się coś dzieje? – prawie warknęłam. – Kto tu się
upiera, że nic go nie łączyło z przyjaciółką? Mnie to zwisa i powiewa, serio.
Więc daj temu wreszcie spokój – zakończyłam, usiłując nadać głosowi chłodny
wydźwięk.
- Ty dobrze wiesz, że nic mnie nie łączyło. – Wciąż nie dawał
za wygraną, a ja miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami, choć w barze nie było
żadnych drzwi. Dlaczego uczepił się takiej głupiej sprawy?
Oczywiście pytanie brzmiało: dlaczego po prostu nie mogłam
potwierdzić, że nie, nigdy nie wspominał o Rachel. Że w całej swojej karierze
randkowej ani razu nie mówił mi, że chciałby się z nią umówić. Ale ja nie
mogłam, nie chciałam tego potwierdzać, wolałam twierdzić, że naprawdę nic mnie
to nie obchodzi. I tak, wiem, to było głupie.
- Wiesz, że nie chciałem umawiać się z przyjaciółkami – dodał
po sekundzie czy dwóch, a ja gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę.
Poczułam się, jakby dał mi w twarz. – O wiele bezpieczniej było, kiedy zbytnio
się nie angażowałem. Zresztą, przecież zawsze ci o tym mówiłem.
Zacisnęłam usta, modląc się, by nie wybuchnąć płaczem. No tak,
właśnie przyznał, że nie zakochuje się w przyjaciółkach. Świetnie. Idealnie.
Cameron Swallow, ty nie tylko zbudowałaś sobie szafot. Ty już na nim zawisłaś,
już dyndasz nad ziemią. Cudownie.
- Okej – wyznałam cicho. Oby tylko nie drżał mi głos, oby mi
nie drżał głos… – Masz rację. Nie umawiałeś się z nią. Przyjaciółki się do tego
nie nadają. – Cały czas patrzyłam mu w oczy i wyraźnie widziałam, że nieco
pociemniały mu tęczówki. Nasze twarze dzieliło tylko parę centymetrów, a jedna
z jego dłoni znajdowała się tuż obok mojego ramienia. Nie chciałam tego, ale
samoistnie zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę istniało między nami jakieś
„seksualnie napięcie”. Cóż, z mojej strony na pewno… – Zresztą zawsze mówiłeś
tylko o długonogich blondynkach, nieprawdaż?
Nawet ja dosłyszałam w moim głosie urazę. Syriusz uniósł jedną
brew, uważnie lustrując mnie spojrzeniem.
- Jesteś zazdrosna? – zapytał, a ja poruszyłam się
niespokojnie, uciekając wzrokiem. – Hej, Cammie…
Nagle, pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim, Syriusz
pochylił się ku mnie i przykrył jedną z moich dłoni swoją. Zesztywniałam na
moment, podrywając głowę i wpatrując się w niego rozszerzonymi oczami. Wciąż
się przybliżał, a w jego spojrzeniu malowało się coś na kształt troski. I
gorączki.
- Nie lubię blondynek – szepnął prawie niesłyszalnie, ale jego
twarz znajdowała się już tak blisko, że zrozumiałabym wszystko. Obserwowałam,
jak patrzy na mnie rozpalonym wzrokiem, a potem opuszcza oczy niżej, na moje
usta.
Cholera.
Tylko tyle zdążyłam pomyśleć, bo już po chwili poczułam, że
jego wargi dotykają moich. To było jak muśnięcie delikatnego jedwabiu, jak te
oklepane skrzydła motyla. Czułam, jak krew szumi mi w uszach, a dłoń Syriusza
zaciska się na mojej. Jeszcze raz ledwie dotknął mojej dolnej wargi, jakby
delektując się tą chwilą, a potem odsunął się powoli, zaglądając mi w oczy.
Wiedziałam, że przestałam oddychać, bo nagle zaczęło brakować
mi powietrza – tylko nie miałam pojęcia, co z tym zrobić. Jakbym nagle oduczyła
się tego podstawowego mechanizmu człowieka. Nie mogłam się jednak nad tym zbyt
długo zastanawiać, bo Syriusz odsuwał się coraz bardziej, zapewne widząc w
moich oczach zagubienie. Nie mogłam mu na to pozwolić.
Cofnął dłoń, a ja nagle wytrzeźwiałam i sięgnęłam po nią,
zaciskając na niej swoje palce. Oczy Syriusza rozbłysły, ale nie zdążyłam
nacieszyć się tym widokiem, bo z całą mocą przywarłam do jego ust.
@
I
właśnie dlatego nie chciałam posyłać Wam tego rozdziału. Nie, żebym Was
przetrzymywała czy coś – ale wiem, że po takim zakończeniu będzie, cóż, popyt
na piętnasty. A ja w nim utknęłam, i to już dosyć dawno. Mamy lipiec, taa?
Właśnie, a ja ostatnio pisałam oddech-nieba w maju.
Cam
jest idiotką, wiem. Zachowuje się jak idiotka i myśli jak idiotka – dobrze
chociaż, że sama zdaje sobie z tego sprawę. Kiedy będę pisać dalej, postaram
się to zmienić i nakierować ją na lepsze, stare tory, kiedy była jeszcze tylko
roztrzepaną i niezdarną Cameron.
Dalej
nie przeczytałam Waszych blogów, szlag. Wiem. Nie mam ochoty na świat magii, wybaczcie.
Może to się zmieni.
Ale
ogólnie to lubię ten rozdział, a końcówkę najbardziej. ^^ Gdyby nie ta Cam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz