sobota, 3 lipca 2010

Rozdział 14



Nemezis
Dla Aduu, Nandy i całej reszty wspaniałych nowych czytelniczek, które witam z takim bananem na twarzy. ;D Dziękuję za poganianie i takie tam! ;*

„I am ready for love…
Why are you hiding from me?”
India Arie

Znowu padało. Deszcz mógł być przyjemny tylko i wyłącznie w małych ilościach, a tym razem jakby się uparł i moczył świat dzień w dzień, przez całą dobę. Obawiałam się, co powie na to Lily – w końcu zbliżał się dzień ślubu, a prognozy nie dawały nadziei na słońce. Jednak przyszli Potterowie zgodnie twierdzili, że dla nich deszcz nie ma większego znaczenia. Że nie pogoda jest najważniejsza.
Ślub miał się odbyć w rodzinnym mieście Rudej, w Norwich na północy kraju. Niestety wiązało się to z podróżą, na szczęście za pomocą świstoklika. Jako że wszyscy zobowiązaliśmy się pomóc we wszelkich możliwych przygotowaniach, mieliśmy przenieść się tam jeszcze w piątek wieczór, w dzień przed ceremonią, i przespać się w pobliskim hotelu. Nie narzekałam – zawsze uwielbiałam tego rodzaju podróże, zwłaszcza z przyjaciółmi. Rodzice Lily namawiali nas do przenocowania u nich w domu, jednak wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że nie byłoby tam dla nas miejsca, tym bardziej, że dzień wcześniej miała przyjechać też siostra Rudej razem z mężem.
- Słuchaj, nie mam pojęcia, co zabrać na ślub – powiedziała Mary, pojawiając się w piątek popołudniu w drzwiach mojego pokoju. Wszyscy byliśmy już po pracy i powoli zbieraliśmy się do wyjazdu. Pomimo pogody, byłam naprawdę podekscytowana.
- Nic specjalnego – odparłam, wrzucając do torby kolejne kosmetyki. – Najważniejsze, żebyś nie zapomniała o prezencie i sukience druhny.
Masterson przysiadła na krańcu mojego łóżka i przez chwilę nic nie mówiła. Kiedy jednak posłałam jej zdziwione spojrzenie, przygryzła wargę i spytała:
- Myślisz, że Peter się pojawi?
Sprawa Glizdogona też mnie intrygowała, ale starałam sie o tym nie myśleć. James wysłał do niego list z zaproszeniem i pytaniem, czy zostanie jego trzecim drużbą, ale do tej pory nie dostał od niego odpowiedzi. Jeśli chłopak nie przyjdzie, Jim pozostanie tylko z Remusem i Syriuszem. Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało – nie tęskniłam na Pettigrewem, on chyba też nie, bo ani razu jeszcze nie napisał. Ale dla Jamesa było to ważne, w końcu byli przyjaciółmi. Chyba.
- Obojętne mi to – stwierdziłam, wzruszając lekko ramionami. Może i byłam wredna i nieczuła, ale zawsze zastanawiało mnie, dlaczego Huncwoci z nim trzymają. Peter do nich nie pasował, i to nie tylko dlatego, że nie był zabójczo przystojny. Po prostu nie miał w sobie czegoś takiego… czegoś huncwockiego. Nigdy też nie byłam z nim w jakichś bliższych stosunkach, on po prostu… żył obok i czasem prosił mnie o wypracowania na transmutację. – A ty? Co myślisz?
- Chciałabym, żeby przyjechał – powiedziała Mary. – To znaczy… wiesz, że mam do niego identyczny stosunek, jak ty. Wszystkie cztery taki mamy. To tylko chłopcy naprawdę się z nim przyjaźnili. Ale, mimo wszystko, James by się ucieszył.
- Taak – westchnęłam. – Mógłby przyjechać choćby dla Jamesa.
Około osiemnastej, kiedy na zewnątrz powoli zaczynało się ściemniać, a deszcz wciąż wściekle zacinał w szyby, pod naszą kamienicą pojawiła się całą reszta, więc czym prędzej pozapinałyśmy wszystkie bagaże i zbiegłyśmy na dół, w drodze mocując się z parasolkami.
- Hej, drogie panie, za pięć minut mamy metro, a świstoklik odlatuje siedemnaście po, więc gdybyście tak mogły… – powiedział James, patrząc jak szarpię się ze swoją torbą.
- Jasne, jasne – mruknęłam – spieszymy się przecież.
Podszedł do mnie Remus i chwycił za rączkę bagażu, bez wysiłku i z uśmiechem podnosząc go do góry i ruszając w stronę stacji. Wybąkałam jakieś podziękowania i powlokłam się za przyjaciółmi, starając się tak utrzymać parasol, by wiatr nie wyrwał mi go z ręki.
- Przydałyby się różdżki, nie? – spytał Syriusz, pojawiając się obok mnie. Zauważyłam, że wszystkim, co ze sobą niesie, jest mały plecak, przewieszony swobodnie przez jedno ramię chłopaka.
- Jakim cudem – zapytałam, ignorując jego wcześniejsze stwierdzenie – wszystko tu zmieściłeś? – Popukałam palcem w jego bagaż.
- A słyszałaś o czymś takim, jak zaklęcie pomniejszające? – spytał konspiracyjnym szeptem. Idąca obok Mary popatrzyła na nas dziwnie. – No co? To najprostszy sposób. Zresztą, przecież to tylko jakieś trzy dni, i to niecałe. Co ty myślałaś, że wezmę cały swój dobytek?
Roześmiałam się cicho.
- Twój dobytek chyba też nie jest zbyt duży, co?
Syriusz uniósł brew i posłał mi zawadiackie spojrzenie, od którego zabrakło mi powietrza.
- Coś tam by się znalazło – stwierdził. – Ale masz rację. Wystarczyłby motor, by to wszystko przewieźć.
Właśnie otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy Syriusz przyskoczył do mnie i złapał za rękę, odciągając od krawężnika. Dopiero wtedy zauważyłam, że omal nie weszłam na jezdnię, nawet nie rozglądając się za samochodami.
- Cholera, Cammie, uważaj trochę – mruknął Black i błyskawicznie się odsunął, chowając rękę do kieszeni. Patrzyłam prosto przed siebie, patrząc jak reszta przyjaciół zatrzymuje się już po drugiej stronie ulicy i pogania nas rękami. Wolałam, żeby Syriusz nie zobaczył moich rumieńców.
- Dzięki – mruknęłam, kiedy szybko przechodziliśmy przez pasy. – Po prostu się zagapiłam.
- Tak, wiem – odparł chłopak. – Przydałby ci się ktoś, kto by cię non stop pilnował, wiesz? – spytał, zerkając na mnie z uśmiechem.
Odwróciłam wzrok w drugą stronę. Oczywiście, że ktoś taki by mi się przydał. Nie jesteś przypadkiem chętny? Bo ja bardzo.
Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie głupie myśli i po prostu razem z Syriuszem dołączyłam do reszty. Już po chwili byliśmy na stacji i przez parę minut czekaliśmy na pociąg, wyrzucając Jamesowi, że niepotrzebnie nas poganiał.
- Hej, lepiej być za wcześnie niż za późno! – oburzył się, kiedy Lily troskliwym gestem przeczesała mu rozczochrane i nieco zmoczone włosy dłonią. W podzięce uśmiechnął się szeroko i pocałował ją w policzek. – Ale okej, przyznaję – dodał – mieliśmy jeszcze trochę czasu.
Poczułam, że na moje usta wpływa smutny uśmiech. Uwielbiałam obserwować przyszłych Potterów, byli oni tak niesamowici, że chwilami aż nierealni. Jednak były chwile, kiedy nie wiedziałam, czy patrzeć na nich z przyjemnością i rosnącym sercem, czy może zazdrośnie, wręcz rozpaczliwie. Zawsze odpychałam od siebie jakiekolwiek złe uczucia, choć może bywało to trudne. To nie była ich wina, że się odnaleźli. Że się pokochali i sprawiali wrażenie, że nic nie może zepsuć ich szczęścia. Może faktycznie tak było, ale ja nie miałam żadnego prawa do złości. Byli moimi przyjaciółmi i zawsze – ZAWSZE – powinnam jedynie cieszyć się ich szczęściem.
Jednak mimo to… w tamtej chwili coś ścisnęło mnie za serce. Było to podobne uczucie do tego, które jeszcze nie tak dawno, bo w Hogwarcie, ogarniało mnie, gdy James mnie obejmował. Był typem chłopaka, który nie unika kontaktu fizycznego z nikim, a ja czasami miałam wrażenie, że coś do niego czuję. To było takie… niechciane i przesadzone, ale jednak było. Przez głowę przelatywały mi myśli, że powinnam spróbować i jakoś rozwinąć naszą znajomość – choć nigdy w życiu nie czułam do niego czegoś więcej, naprawdę! Wtedy jednak rozpaczliwie poszukiwałam jakieś bliskości, a James był w pobliżu, był przyjacielski i dobry. Pomimo tych dziwnych myśli, nigdy nie zaczęłam traktować go jako kogoś więcej niż tylko przyjaciela. To po prostu pojawiło się w mojej głowie, ale już wkrótce znikło i nie zostało po tym ani śladu.
A kiedy tak obserwowałam jak się przytulają, jak stoją na początku swojej wspólnej przyszłej drogi, którą przecież przewidział każdy z nas – bynajmniej nie chciałam znaleźć się w ramionach Rogacza. Naprawdę, nigdy tego nie chciałam. Tuż obok stał ktoś inny, ktoś, kto chował ręce w kieszeniach, kto niedbale kopał w postawiony na ziemi plecak, kto patrzył przed siebie z obojętną miną. Wystarczyło, żebym zrobiła jeden krok – tylko jeden – i już mogłabym go dotknąć. Objąć. Mogłabym poczuć to, na co czekałam całe życie…
…a potem on znów uciekłby ode mnie i zostawił samą na środku zimnej, szarej stacji metra, z bijącym szaleńczo sercem i niezaspokojonymi uczuciami, niczym burza szalejącymi wewnątrz mnie.
To nie miało sensu, naprawdę. Odnalazłam kogoś, kto naprawdę na mnie oddziaływał, kto mnie zmieniał i budził nieznane dotąd uczucia, ale nie mogłam zrobić nic, by zmusić go do tego samego względem mnie.
Wszystkimi tymi rozmyślaniami doszczętnie zepsułam sobie humor, a z podekscytowania dniem jutrzejszym nie zostało już ani śladu. Na zewnątrz wciąż zapewne siąpił nieskończony deszcz, nie dając nadziei na poprawę pogody. Na słońce. Naprawdę nie było dobrze, choćbym to sobie wmawiała nieskończoną ilość razy. Syriusz był dla mnie kimś niesamowicie ważnym, kimś, kogo wreszcie odnalazłam – i nic nie mogło z tego być! I wciąż musiałam udawać, że wszystko jest w porządku, że mogę być jego przyjaciółką! Że może mnie obejmować, dotykać, posyłać radosne spojrzenia, a ja…
Zapragnęłam nagle zwinąć się w kłębek i przesiedzieć tak cały wieczór, cały jutrzejszy dzień, tydzień, życie, ale w tym samym momencie na torach pojawił się pociąg, do którego wsiedliśmy pospiesznie, ciągnąc za sobą bagaże.
- Cam, mogę tu? – zapytał Remus, kiedy wgramoliłam się na siedzenie przy szybie. Skinęłam lekko głową, posyłając mu nieporadnie wesoły uśmiech, ale on najwyraźniej zauważył, że coś jest nie tak. Jak zawsze. – Hej, mów natychmiast, co się dzieje.
Wzruszyłam ramionami, zaciskając powieki. To nie byłoby mądre, gdybym tak po prostu się rozpłakała. Nie teraz i nie tu, z Syriuszem siedzącym gdzieś za mną i rozprawiającym żywo z Rachel.
- Bo… – Nie było sensu się tłumaczyć, Remus miał chwilami podobną naturę do mnie i często z łatwością wiedział, co czuję. – Spójrz na nich – powiedziałam cicho, kiwając głową w stronę przytulonych Jamesa i Lily.
Metro ruszyło cicho, a Lunatyk podążył za moim spojrzeniem. Ujrzałam, że uśmiecha się dokładnie w ten sam sposób, w jaki ja uśmiechałam się na stacji. Bardzo dobrze wiedział, o co chodzi.
- Taa- odmruknął, patrząc na mnie z lekkim niepokojem. Mojej uwadze nie mógł umknąć też cień smutku, czający się w jego miodowych oczach. – Powinniśmy się cieszyć.
- Wiem – bąknęłam, spuszczając głowę. – Cieszę się. Naprawdę. Nawet nie wiesz jak.
Remus skinął lekko głową.
- Tak, jak i ja – odparł – ale…
- Ale – potwierdziłam. Doskonale wiedzieliśmy, co się dzieje. Oboje myśleliśmy o tym samym: co będzie z nami? Skoro oni się już odnaleźli, kiedy my odnajdziemy kogoś takiego?
Sęk w tym, że ja chyba już znalazłam. Ale Remus nie musiał o tym wiedzieć. Jeszcze nie.
- Nie martw się – powiedział Lupin, wyglądając przez okno. Oparłam głowę na jego ramieniu, czując, że naprawdę potrzebuję czyjejś bliskości. To, co myślałam sobie kiedyś o Jamesie, zdarzało mi się też przy Remusie, ale… to znów było tylko gdybanie. Zero uczuć, uczuć tych, które ogarniały mnie przy Syriuszu.
Właściwie to, kiedy tak wtedy o tym myślałam… o Blacku też myślałam jako o moim potencjalnym ukochanym. Ale były to jeszcze rzadsze myśli niż te o reszcie Huncwotów, zapewne dlatego, że przy nim serce mi ożywało. Tak… naprawdę. A to nie było coś pożądanego, nie wtedy.
- Nie martwię się – odparłam, żeby przestać myśleć o Syriuszu. – Po prostu… Sam rozumiesz.
- Cam, znajdziesz kogoś takiego.
- Wiem – powiedziałam tylko po to, by nie zaczął mnie przekonywać. Może już tego kogoś znalazłam, ale czy to coś zmieniało? Czy to wystarczało? – Wiem, Remus. Ty też.
- Wyciągnęłam rękę i zmierzwiłam mu włosy, a potem przejechałam dłonią po bladym policzku. – Ty na pewno kogoś znajdziesz, obiecuję ci to.
- A potem pójdziemy we czwórkę na kawę – zaśmiał się cicho chłopak.
Za sobą słyszałam tylko trajkotanie Rachel, a już od dłuższego czasu Syriusz nie odezwał się do niej ani słowem. Zaryzykowałam spojrzenie przez ramię, odrywając głowę od ramienia Remusa. Black wyraźnie nie słuchał panny Needle, opierając czoło na dłoni w dość dramatycznym geście i wpatrując się w swoje kolana.
On pewnie też szukał kogoś takiego. Jednak w przeciwieństwie do mnie szukał od niedawna, bo w szkole zawsze cieszył się życiem, powodzeniem, dziewczynami. Chwilami nawet bawił się miłością, co zawsze uważałam za głupotę, ale nic nie mówiłam. Swoją drogą – pamiętam, że byłam zazdrosna, kiedy tak dobrze bawił się z kolejnymi uczennicami. Wtedy tego tak nie nazywałam, ale… naprawdę byłam zła. I w duchu cieszyłam się, kiedy zostawiał te dziewczyny.
Czy już wtedy wiedziałam, że Syriusz będzie dla mnie dużo znaczył?

@

Nie miałam najmniejszej ochoty pogrążać się w kolejnych ponurych myślach, naprawdę. Nie w taki dzień. Już zbyt wiele mroku czaiło się na zewnątrz, za szarawymi chmurami, w przemokniętych zaułkach, pod ciemnymi parasolami mijanych na ulicach ludzi. Jutro miał być najpiękniejszy dzień moich przyjaciół i nie było mowy, bym zepsuła to swoimi humorami.
Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że to nie są zwykłe humory. Już od jakiegoś czasu, mniej więcej od pamiętnego poranka w moim mieszkaniu, dawna Cameron odeszła. Albo przynajmniej zrobiła sobie urlop i zostawiła mnie z jakimś bladym cieniem, niewyraźnym odbiciem tej Swallow, jaką kiedyś byłam. Wolałam nie myśleć o tym jako o depresji czy czymś takim – bo było chyba za duże słowo. Ale coś zdecydowanie było nie tak.
Może byłam po prostu nieszczęśliwie zakochana. Słyszałam kiedyś, że to niewiarygodne, że miłość – to piękne, opiewane w pieśniach i poematach uczucie – może tak boleć. Może tak bardzo ranić, że nie myśli się o niczym innym.
Hej, to nie tak, że byłam na skraju załamania i lada moment miałam sobie przystawić różdżkę do skroni. Nie, mówiłam, to nie była depresja. Po prostu czułam się niewiarygodnie samotna, a patrzenie na Syriusza bolało.
Miłość bolała.
Jednak naprawdę nie chciałam niszczyć Lily takiej uroczystości, nie chciałam przyćmiewać jej szczęścia swoim ponurym uśmiechem. To byłoby mocno nie fair. I dlatego musiałam coś z tym zrobić.
Zakwaterowaliśmy się w miłym, trójgwiazdkowym hotelu, dość niedaleko domu państwa Evans. Miasto Lily było małe, co tłumaczyło, dlaczego obsługa hotelowa doskonale wiedziała, jaka uroczystość nas jutro czeka. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet zostali zaproszeni na wesele. Wieści w takiej miejscowości chyba naprawdę szybko się rozchodziły.
Z westchnieniem przewróciłam się na drugi bok na zajmowanym przeze mnie łóżku, przymykając oczy i starając się wymyślić coś na poprawę humoru. Rachel już znalazła rozwiązanie, bo wyciągnęła Remusa na zakupy, co było naprawdę niewiarygodne – zarówno z tego względu, że w Norwich nie było chyba zbyt wiele miejsc, gdzie Rach mogła buszować, jak i z tego, że w końcu to był Remus. Czystokrwisty facet. Byłam pewna, że jeszcze parę dni temu nie znosił zakupów.
Mary zajmowała łazienkę w naszym trzyosobowym, kobiecym pokoju. Było koło ósmej wieczorem, na niebie od dawna królowała noc, zapalając coraz to nowe iskry gwiazd. Powinnam wziąć przykład z Mary i też szykować się do łóżka, ale coś czułam, że i tak nie będę mogła zasnąć. Ostatnio zdarzało mi się to prawie każdej nocy, a rano byłam nie do życia. A tak nie powinno być, nie jutro…
Drzwi łazienki otworzyły się w tej samej chwili, w której moje myśli skierowały tory na Syriusza i na to, co robił sam w pokoju. I że mogłabym go odwiedzić…
Ach, jasne.
- O – powiedziałam niewyraźnie, podnosząc głowę z poduszki. – A ty co?
Patrzyłam wymownie na strój Mary, który w żadnym stopniu nie przypominał jej piżamy. No, chyba że zamierzała od dziś sypiać w dżinsach i bawełnianych bluzkach.
Kiedy posłałam jej pytające spojrzenie, wywróciła oczami.
- Przecież ci mówiłam – stwierdziła kąśliwie – ale oczywiście nie słuchałaś.
- Musiałam odpłynąć – mruknęłam, uderzając potylicą w miękką poduszkę.
- Pewnie, jak zawsze. Powinnam się już przyzwyczaić, nie? – Uśmiechnęła się nieco krzywo. Nie była zła, nie. Może tylko odrobinkę zirytowana. Ale co, to moja wina była? Niech mi poskleja serce, a będzie dobrze. – Idę na dół do baru. Pytałam, czy pójdziesz ze mną, powiedziałaś, że tak. Ale widzę, że raczej nie jesteś gotowa.
Uniosłam głowę, spoglądając na swój strój. Cóż, fakt, przebrałam się w stare piżamowe dresy, ale nie musiała mnie od razu krytykować, nie?
- A tam – machnęłam ręką – idź sama, zmieniłam zdanie.
Mary postąpiła ku mnie parę kroków.
- Ani mi się śni. Złaź z tego łóżka i ubierz się porządnie, przecież nie pójdę tam sama. Będę wyglądać, jakby porzucił mnie facet.
Uniosłam brew.
- A to źle? Może znajdzie się jakiś godny pocieszenia – odparłam lekko.
- Nie ma mowy, Swallow. – Dziewczyna była nieugięta, jak zawsze zresztą. – Chcę się czegoś napić. Z tobą, a nie jakiś nędznym samcem.
- Kocham cię – wymamrotałam, zwlekając się z materaca – za twoją miłość do obcych facetów. Naprawdę.
- I kto to mówi – odgryzła się, kiedy pochyliłam się nad torbą w poszukiwaniu ubrań. – Ta, która gardzi obcymi facetami, którzy uprzejmie zaczepiają ją na ulicy.
- Dobrałyśmy się, siostro, nie? – spytałam retorycznie, unosząc do góry niebieskawą koszulę z krótkimi rękawami. Chyba się nadawała. – Jak tak bardzo chcesz się upić, to okej, daj mi momencik.
Oczywiście nie zamierzałyśmy się upijać, ale kiedy po trochę dłuższym „momenciku” weszłyśmy do mdło oświetlonego baru i zajrzałyśmy do karty menu, naprawdę zachciało nam sie spróbować czegoś mocniejszego. Nie ma to jak poużalać się nad sobą w towarzystwie przyjaciółki i kieliszka.
Zamówiłam wódkę z limonką i odeszłam do kąta, gdzie stała przytulna czerwona sofa i malutki stolik okryty białą serwetą, zostawiając Mary przy kontuarze, gdzie jeszcze wybierała pomiędzy martini a mojito. Rozsiadłam się wygodnie na miękkim meblu, zachwycając się atmosferą w hotelowym barze. Mętne lampki usytuowane w odpowiednich miejscach, ciepłoczerwone, przyjemnie zapadające się fotele i sącząca się znikąd cicha muzyka. To było świetne miejsce zarówno na randkę, jak i na samotne siedzenie i obserwowanie deszczowego świata za przesłoniętym cieniutką firaną oknem.
Po chwili nadeszła Mary z kieliszkiem białego wina. Okej, ta dziewczyna była chwilami najbardziej niezdecydowaną osobą pod słońcem. Pobijała nawet Rachel, która nie wiedziała, czy kupić wstążki karminowe czy burgundowe.
- No więc? – zapytała, kiedy już usiadła na nieco zbyt miękkiej sofie.
Uniosłam oczy do sufitu.
- Wiedziałam – powiedziałam, udając, że bardzo cierpię. – Wiedziałam, że to nie będzie zwykłe wyjście na drinka. Czego chcesz, harpio? Dziennikarzu jeden.
- Oto ja. – Usta panny Masterson rozciągnęły się w szerokim, zawadiackim uśmiechu. – Wiem, że coś się dzieje, więc nie baw się w owijanie w bawełnę, moja droga.
- Harpia – powtórzyłam mrukliwie, patrząc na nią spode łba. – Nic się nie dzieje. Nie będzie wywiadu, mademoiselle. Nie jestem zainteresowana.
- Jesteś – stwierdziła chytrze Mary. – Jesteś zainteresowana, Cam, i to bardzo.
Odniosłam niemiłe wrażenie, że już nie mówi tylko o wypytywaniu mnie o moje problemy. O nie, ona już przeszła do sedna.
- O czym ty mówisz? – udałam głupią, wpatrując się z uporem w przezroczysty płyn w mojej szklance.
- Hm, pomyślmy. Jest taki jeden, wcale nie obcy, który cię zaczepia, a ty wcale się nie bulwersujesz. A kiedy odchodzi i zajmuje się czymś innym, a nie tobą, jesteś przygnębiona. Totalnie.
Zagryzłam wargę.
- Sugerujesz, że jestem egoistką? Że myślę tylko o sobie, a nie o nim i jego uczuciach? – Miała rację, nie było sensu bawić się z nią w kotka i myszkę. Mary była jak damski odpowiednik Remusa, który wszystko zauważał. – Wiesz, mylisz się. Na okrągło myślę o jego uczuciach. Tylko że chyba trochę się w tym zagmatwałam i nie mam pojęcia, co się dzieje… z nim. Rozumiesz. Tak wewnętrznie.
- A co się dzieje z tobą? – zapytała łagodnie Mary, zaglądając mi w twarz.
Podniosłam na nią wzrok, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. Nie, żebym nie wiedziała, co czuję – to wiedziałam aż za dobrze. Nie byłam jednak pewna, czy chce wypowiedzieć te słowa na głos. To byłoby jak wyrok. Bez odwołania. A tak wciąż mogłam pozostać w strefie marzeń, w strefie gdybania.
- Cóż… – zaczęłam niezręcznie, czując, że się rumienię.
W tym samym momencie do naszego stolika dołożono fotel obity tym samym czerwonym materiałem, w którym zasiadł Syriusz ze szklaneczką whisky w dłoni.
- Witam, moje panie – oświadczył, posyłając nam szeroki uśmiech.
Zamarłam. Tego wieczoru chciałam sobie poprawić humor, ale nie byłam pewna, czy w jego towarzystwie było to możliwe. Próbowałam uśmiechnąć się wesoło, ale zdawałam sobie sprawę, że nie wyszło mi to najlepiej. Mary na pewno to zauważyła, ale, dzięki Merlinowi, nie powiedziała ani słowa i tylko zerknęła na mnie znacząco.
Myliłam się. Ta dziewczyna wiedziała jeszcze więcej niż Remus. To było takie niesprawiedliwe. A może wręcz przeciwnie? Może to było jak nemezis, padało na mnie nieubłaganie, żądając sprawiedliwości. Może to była tylko i wyłącznie moja wina, może uczucie było złe i powinnam je w sobie stłumić, żeby nie narażać się na gniew bogini…
Cóż. Nie miałam zielonego pojęcia, co robić.
- …nie ma go jeszcze – mówił właśnie Syriusz, a ja zdałam sobie sprawę, że odpłynęłam na chwilę. Popatrzyłam na niego trochę nieprzytomnie, a on zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się, o czym rozmyślałam.
- Kogo? – zapytałam, kiedy nikt się nie odezwał, a Syriusz wciąż nie odrywał ode nie zagadkowego spojrzenia. – Kogo nie ma?
Mary odchrząknęła.
- Remusa – powiedziała i pokręciła głową. – A potem się dziwisz, że o niczym ci nie mówimy. Cam, wiesz o tym, że powinno się słuchać przyjaciół? – zażartowała.
- Taa, jasne – burknęłam, rzucając jej ponure spojrzenie. Rany, Black ciągle na mnie patrzył, czułam na sobie ten jego przeszywający wzrok. I jak niby miałam się skoncentrować na tak pragmatycznej rozmowie? – Hej, ludzie, jeszcze wcześnie, nie czepiajcie się chłopaka. Młody jest, musi się wyszaleć – powiedziałam, byle powiedzieć cokolwiek. Byle nie panowała między nami taka dziwna, krępująca cisza.
- Z Rachel? – zapytała Mary powątpiewająco.
- A dlaczego nie? – Syriusz upił łyk whisky. Na szczęście już na mnie nie patrzył. – Rachel to osoba, z którą najlepiej się bawić, mówcie co chcecie.
- Skąd wiesz? – spytała chytrze Masterson. Przed oczami stanęła mi panna Needle przyssana do Syriusza. O rany. – Nigdy się nie chwaliłeś, że z nią kręciłeś.
- Bo nie kręciłem – odparł lekko Black. Zawsze zdumiewało mnie, że potrafił w taki sposób mówić o dziewczynach, o randkach – jakby nic go to wszystko nie ruszało i było tylko zwykłym szczegółem w życiorysie. Teraz też osunął się na miękkim fotelu, opierając głowę o zagłówek i przybierając zblazowaną minę. – Ale nie zapomniałaś chyba, że od dobrych paru lat się przyjaźnimy, nie?
Mary potrząsnęła głową, śmiejąc się cicho.
- Powiedzmy, że ci wierzę – stwierdziła.
- Hej, kobieto, o co ty mnie oskarżasz! – oburzył się Syriusz, a jego wyraz twarzy zmienił się nagle z obojętnej na urażoną. – Cammie, powiedz, że nie kręciłem z Rach. Przecież wiesz.
Przerażona tym, że znowu wbija we mnie spojrzenie, opuściłam wzrok na szklaneczkę z drinkiem w mojej dłoni. Obracałam ją nerwowym ruchem, myśląc intensywnie.
Dlaczego mnie w to mieszał? Nie miałam najmniejszej ochoty o tym rozmawiać. W ogóle nie miałam ochoty tu z nim przebywać, nie w towarzystwie szumiącego w głowie alkoholu. Albo nie, okej, chciałam z nim przebywać – ale lepiej byłoby, gdybym sobie poszła…
- Nie mam pojęcia – odparłam po chwili, która nawet w moim mniemaniu trwała trochę za długo. – Znaczy, wiecie. Nie obchodzi mnie to.
Mary posłała mi spojrzenie, mówiące coś w stylu: „Aha, jasne”, a Syriusz wyglądał na trochę zbitego z tropu.
- Ale, Cammie, zawsze przecież wiedziałaś o moich dziewczynach – ciągnął coraz bardziej niepewnym tonem. Odważyłam się podnieść na niego wzrok i z całej siły starałam się wytrzymać jego spojrzenie. – Nie chodziłem z Rach, a ty wiesz o tym najlepiej.
Oczywiście. Oczywiście, że wiedziałam. Komu się zwierzał, kogo prosił o rady? Mnie, jasne, że mnie. Nie, żeby było to dla mnie przyjemne, ale nic nie mówiłam.
- Może to zataiłeś – upierałam się przy swoim. Nie musiał wyciągać na wierzch tych wszystkich dawnych spraw. Źle się z tym czułam. – Kto wie.
- Ty wiesz. – Chłopak pochylił się nad stołem, opierając o niego łokcie i świdrując mnie wzrokiem. – Cammie.
Otworzyłam usta, ale nie miałam pojęcia, co powiedzieć. W co on pogrywał? Chciał mi udowodnić, że byłam tylko doradczynią w jego sprawach sercowych? Przypomnieć mi o tym? Wielkie dzięki, dobrze pamiętałam. Zacisnęłam wargi, patrząc na niego gniewnie.
Nagle Mary wyciągnęła ku niemu swój pusty kieliszek.
- Zamówisz mi jeszcze? – zapytała, a w jej głosie usłyszałam jakąś twardą nutę. Syriusz też musiał ją usłyszeć, bo bez słowa wstał i odebrał od niej naczynie, a potem odszedł w stronę baru, zerkając na mnie dość niepewnie.
- Cholera – jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. – Cholera, cholera, cholera.
- Cam, daj spokój – powiedziała Mary. Poczułam, że kładzie mi rękę na ramieniu. – Histeryzujesz. Syriusz nie ma pojęcia, o co ci chodzi.
- Jasne, że nie ma – wymamrotałam, spoglądając na nią poprzez palce. – I dobrze. Nie chce go. On przecież wie, że ja wiem, że miał w życiu tyle dziewczyn. Na siłę mi to wmawia, Mary!
- Cameron. – Dziewczyna przybrała moralizatorski ton. – Uspokój się. Po prostu zmieńcie temat, jeśli nie potrafisz rozmawiać o swojej przyjaciółce. – Usłyszałam, że jest nieco niezadowolona. Och, okej, przesadzałam. Ale naprawdę było mi ciężko. – Albo najlepiej zachowuj się normalnie. Jakby Syriusz nie był nikim specjalnym.
- Łatwo ci mówić – bąknęłam. Dziwnie się czułam z tym, że oprócz mnie ktoś wreszcie wie o mojej słabości do Blacka. Że wreszcie ktoś może mi trochę pomóc. Może dlatego tak panikowałam. – Ale dobra, dobra. Spróbuję. Dzięki. – Odetchnęłam głęboko. – Czy jestem czerwona?
Mary przez chwilę przyglądała mi się uważnie, mrużąc oczy, bo światła w barze było naprawdę niewiele, a potem pokręciła głową.
- Wręcz przeciwnie – odparła – jesteś blada jak śmierć. Ale nie przejmuj się, dasz radę. Oboje dacie. Będę za was trzymać kciuki.
- Hej, zaraz. – Zamrugałam. – Jak to, a co z tobą? Idziesz już?
- Oczywiście – powiedziała dziewczyna wesoło. – Nie mogłabym tu siedzieć, to napięcie seksualne między wami jest wręcz namacalne. – Posłała mi łobuzerski uśmieszek.
- Co…? – Wytrzeszczyłam na nią oczy. – O czym ty… Mary! Nabijasz się. Jak możesz! – obruszyłam się, czując, że robi mi się gorąco. Teraz na pewno byłam czerwona jak dorodny burak.
- Mówię serio. – Mrugnęła radośnie, wstając i odbierając kieliszek od Syriusza, który właśnie nadszedł. – Zostawiam was, miłego wieczoru!
Black stał przez chwilę, wpatrując się w wyjście na korytarz, w którym zniknęła Mary, a potem rzucił mi zdziwione spojrzenie.
- Zwiała – powiedział tępo.
Skinęłam głową, założyłam nogę na nogę i odgarnęłam włosy na ramię, mając nadzieję, że ręce nie trzęsą mi się za bardzo. To nic, powtarzałam sobie. Nie pierwszy raz jesteś w klubie z Syriuszem. Z Syriuszem, który nic dla ciebie nie znaczy. Zachowuj się.
- No więc – zaczął Black dokładnie tak, jak paręnaście minut temu rozpoczynała rozmowę Mary – przyznasz wreszcie, że nie chodziłem z Rachel? – Patrzył przez chwilę na fotel, na którym siedział do tej pory, a potem jak gdyby nigdy nic opadł na kanapę tuż obok mnie.
Przymknęłam oczy, nie tylko dlatego, że otoczył mnie ten jego zniewalający zapach.
- Czy musimy o tym rozmawiać? – zapytałam niecierpliwie.
- Nie rozumiem, co ci się dzieje – oświadczył chytrze, jakby wcale mnie nie słysząc. Obrócił się w moja stronę, opierając jeden łokieć na oparciu sofy. – Unikasz odpowiedzi jak ognia. Po prostu przyznaj, że nigdy nie mówiłem ci o Rachel.
Zacisnęłam dłonie w pięści, uparcie patrząc prosto przed siebie, choć Syriusz nie odrywał ode mnie wzroku.
- I to mnie się coś dzieje? – prawie warknęłam. – Kto tu się upiera, że nic go nie łączyło z przyjaciółką? Mnie to zwisa i powiewa, serio. Więc daj temu wreszcie spokój – zakończyłam, usiłując nadać głosowi chłodny wydźwięk.
- Ty dobrze wiesz, że nic mnie nie łączyło. – Wciąż nie dawał za wygraną, a ja miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami, choć w barze nie było żadnych drzwi. Dlaczego uczepił się takiej głupiej sprawy?
Oczywiście pytanie brzmiało: dlaczego po prostu nie mogłam potwierdzić, że nie, nigdy nie wspominał o Rachel. Że w całej swojej karierze randkowej ani razu nie mówił mi, że chciałby się z nią umówić. Ale ja nie mogłam, nie chciałam tego potwierdzać, wolałam twierdzić, że naprawdę nic mnie to nie obchodzi. I tak, wiem, to było głupie.
- Wiesz, że nie chciałem umawiać się z przyjaciółkami – dodał po sekundzie czy dwóch, a ja gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę. Poczułam się, jakby dał mi w twarz. – O wiele bezpieczniej było, kiedy zbytnio się nie angażowałem. Zresztą, przecież zawsze ci o tym mówiłem.
Zacisnęłam usta, modląc się, by nie wybuchnąć płaczem. No tak, właśnie przyznał, że nie zakochuje się w przyjaciółkach. Świetnie. Idealnie. Cameron Swallow, ty nie tylko zbudowałaś sobie szafot. Ty już na nim zawisłaś, już dyndasz nad ziemią. Cudownie.
- Okej – wyznałam cicho. Oby tylko nie drżał mi głos, oby mi nie drżał głos… – Masz rację. Nie umawiałeś się z nią. Przyjaciółki się do tego nie nadają. – Cały czas patrzyłam mu w oczy i wyraźnie widziałam, że nieco pociemniały mu tęczówki. Nasze twarze dzieliło tylko parę centymetrów, a jedna z jego dłoni znajdowała się tuż obok mojego ramienia. Nie chciałam tego, ale samoistnie zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę istniało między nami jakieś „seksualnie napięcie”. Cóż, z mojej strony na pewno… – Zresztą zawsze mówiłeś tylko o długonogich blondynkach, nieprawdaż?
Nawet ja dosłyszałam w moim głosie urazę. Syriusz uniósł jedną brew, uważnie lustrując mnie spojrzeniem.
- Jesteś zazdrosna? – zapytał, a ja poruszyłam się niespokojnie, uciekając wzrokiem. – Hej, Cammie…
Nagle, pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim, Syriusz pochylił się ku mnie i przykrył jedną z moich dłoni swoją. Zesztywniałam na moment, podrywając głowę i wpatrując się w niego rozszerzonymi oczami. Wciąż się przybliżał, a w jego spojrzeniu malowało się coś na kształt troski. I gorączki.
- Nie lubię blondynek – szepnął prawie niesłyszalnie, ale jego twarz znajdowała się już tak blisko, że zrozumiałabym wszystko. Obserwowałam, jak patrzy na mnie rozpalonym wzrokiem, a potem opuszcza oczy niżej, na moje usta.
Cholera.
Tylko tyle zdążyłam pomyśleć, bo już po chwili poczułam, że jego wargi dotykają moich. To było jak muśnięcie delikatnego jedwabiu, jak te oklepane skrzydła motyla. Czułam, jak krew szumi mi w uszach, a dłoń Syriusza zaciska się na mojej. Jeszcze raz ledwie dotknął mojej dolnej wargi, jakby delektując się tą chwilą, a potem odsunął się powoli, zaglądając mi w oczy.
Wiedziałam, że przestałam oddychać, bo nagle zaczęło brakować mi powietrza – tylko nie miałam pojęcia, co z tym zrobić. Jakbym nagle oduczyła się tego podstawowego mechanizmu człowieka. Nie mogłam się jednak nad tym zbyt długo zastanawiać, bo Syriusz odsuwał się coraz bardziej, zapewne widząc w moich oczach zagubienie. Nie mogłam mu na to pozwolić.
Cofnął dłoń, a ja nagle wytrzeźwiałam i sięgnęłam po nią, zaciskając na niej swoje palce. Oczy Syriusza rozbłysły, ale nie zdążyłam nacieszyć się tym widokiem, bo z całą mocą przywarłam do jego ust.

@

I właśnie dlatego nie chciałam posyłać Wam tego rozdziału. Nie, żebym Was przetrzymywała czy coś – ale wiem, że po takim zakończeniu będzie, cóż, popyt na piętnasty. A ja w nim utknęłam, i to już dosyć dawno. Mamy lipiec, taa? Właśnie, a ja ostatnio pisałam oddech-nieba w maju.
Cam jest idiotką, wiem. Zachowuje się jak idiotka i myśli jak idiotka – dobrze chociaż, że sama zdaje sobie z tego sprawę. Kiedy będę pisać dalej, postaram się to zmienić i nakierować ją na lepsze, stare tory, kiedy była jeszcze tylko roztrzepaną i niezdarną Cameron.
Dalej nie przeczytałam Waszych blogów, szlag. Wiem. Nie mam ochoty na świat magii, wybaczcie. Może to się zmieni.
Ale ogólnie to lubię ten rozdział, a końcówkę najbardziej. ^^ Gdyby nie ta Cam…
A tak w ogóle: twitterujecie? ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz