niedziela, 13 czerwca 2010

Rozdział 13



Just think

„So take care what you ask of me
cause I can’t say no.”
Evanescence, „Good Enough”

Ruda głowa wychyliła się zza szafy, kiedy nawoływania Rachel przybrały na sile.
- Już, już, niecierpliwe kobiety! – zaśmiała się Lily, podchodząc do nas z wielkim pakunkiem w rękach.
Pogroziłam jej słonym paluszkiem, którego i tak nie miałam zamiaru zjeść – tolerowałam tylko serowo-cebulowe, ale musiałam przecież czymś się bawić.
- Wypraszam sobie – powiedziałam surowo.
- Że co? Że nie jesteś kobietą? – Rachel wybuchła histerycznym śmiechem i złapała się za brzuch. – Tak myślałam, Cam, wiedziałam, że coś ukrywasz!
- Jesteś pijana – oceniłam, patrząc jak tarza się po łóżku Rudej. – Kobietą jestem, nie jestem niecierpliwa. Albo jestem, ale nie teraz. To tylko Rach tak wrzeszczy i narzeka. Chociaż nie powiem, chcę zobaczyć te sukienki, i to JUŻ. Muszą być wspaniałe. Jak twoja, skarbie, tylko że trochę innego koloru…
Mary rzuciła we mnie granatową poduszką.
- Swallow, spójrz na siebie, a nie oskarżaj tylko biednej Rachel. Też jesteś pijana, pleciesz trzy po trzy. Ten wywód był straszny. Zgubiłam wątek. I to chyba jasne, że sukienka Lily jest biała…
Zmarszczyłam brwi.
- Masterson! – odparowałam po paru sekundach. No co, musiałam pomyśleć, co powiem. – A ty to niby co? Święta trzeźwa. Też masz słowotoki.
- I tylko Rudaaa milczącaaa… – wymamrotała Rachel, leżąc z twarzą w poduszce na łóżku Lily. – A dlaczego? Bo ma szczęście i nie musi pić.
- Wy też nie musicie – powiedziała Evans, śmiejąc się pod nosem i zabierając sprzed nosa Mary butelkę czerwonego wina. – Dość tego dobrego, musicie zmierzyć te kiecki, zanim wrócą chłopcy.
- A co, to oni też nas nie mogą widzieć? – zapytałam. W moim mniemaniu byłam najtrzeźwiejsza z naszej boskiej trójki. Najtrzeźwiejsza? Jest takie słowo? Najbardziej trzeźwa. Mniejsza. Ale byłam. Mary gadała głupoty, co normalnie jej się nie zdarzało. Rachel kompletnie już odleciała, a mnie się tylko nieco gorzej myślało. Miałam jakiś strasznie przeciążony procesor, rozumiecie.
- Nie wiem, Cam – odparła Lily, uśmiechając się i rozdzierając kolorowy papier, w którym zapewne były nasze sukienki druhen. Był już następny weekend, a dokładniej sobota, a może i niedziela w nocy – nie byłam pewna – i całą siódemką siedzieliśmy u Lily i Rachel w mieszkaniu. To był taki wspólny wieczór panieńsko-kawalerski, bo narzeczeni postanowili, że chcą spędzić ten dzień z nami. Ślub miał odbyć się już za tydzień, i to w Norwich, mieście rodzinnym panny-jeszcze-Evans. – Ale chodzi po prostu o to, że kiedy James przyniesie pizzę, nie będziemy już mierzyć żadnych sukienek. Rozumiesz?
Skinęłam głową, patrząc na nią, oburzona, że bierze mnie za tak wolno kojarzącą.
- A w ogóle to pośpieszyliby się – powiedziała Mary ze swojego fotela. Albo raczej z fotela Lily, ale aktualnie zajmowała go właśnie Mary. – Jestem już trochę głodna.
- Jest jedenasta, nie dziwmy się. Od południa nie mamy nic w ustach – stwierdziła Lily.
Ach, więc jednak była jeszcze sobota.
- Ja miałam – pochwaliłam się. – Płatki śniadaniowe z jogurtem.
- Genialny posiłek – zaśmiała się Lily, całkiem roztargała papier i rozłożyła ręce. – Voilà. Bierzcie i mierzcie.
Wszystkie trzy rzuciłyśmy się w stronę sukien, Rachel lekko się zataczając i omal nie opadając z powrotem na materac. Mówiłam, że się schlała. W pudle leżały trzy sukienki o kolorze bladobrzoskwiniowym, takie z lekko połyskliwego materiału, dopasowane i sięgające prawie do kolan. Chwyciłyśmy je, przekrzykując się w zachwytach, choć przecież same je wybierałyśmy – jednak, kiedy wreszcie miałyśmy je na własność i mogłyśmy się w nie wystroić, było to całkiem inne uczucie.
- Ubierać się – zarządziła Lily, a Rachel od razu rozpięła guzik od dżinsów.
- Jesteśmy! – rozległo się na korytarzu.
Popatrzyłam na Rudą, wybuchając śmiechem. Rach nie przejęła się tym, że wrócili faceci, bo już pozbyła się spodni i ściągała bluzkę, byle tylko przymierzyć sukienkę. Panna Evans wywróciła oczami i zgarnęła pozostałe dwie kiecki z powrotem do pudełka.
- Innym razem – powiedziała i wszystkie trzy wyszłyśmy z pokoju, zostawiając strojącą się Rachel samą. Pozachwyca się i dołączy.
- Kochanie. – James pocałował Lilkę w policzek, kiedy weszłyśmy do kuchni, gdzie chłopcy rozpakowywali zakupy. – Mamy dwie duże pizze i sok pomarańczowy, ale tylko jeden, bo najpierw Łapa nie mógł się zdecydować, jaki wybrać smak, a potem stwierdził, że przecież i tak jemu wszystko jedno, bo on… jak to szło? Preferuje bardziej wytrawne trunki?
Remus zachichotał pod nosem, uchylając pokrywę jednej z pizz i wdychając zapach, który błyskawicznie rozniósł się po całej kuchni. Zaburczało mi w brzuchu.
- Gdybyś nie wiedział, chodziło mi o alkohol, Rogalu – oświadczył Syriusz, szczerząc się.
Patrzyłam na niego przez moment, korzystając z okazji, że chwilowo nie zwracał na mnie uwagi. Ostatnio tylko w takich momentach miałam ku temu okazję, bo wciąż pozostawaliśmy w normalnych „przyjacielskich stosunkach”. A przynajmniej tak było w teorii, w praktyce raczej nie za bardzo wychodziło mi to „traktowanie go jak zwykłego przyjaciela”. Cóż. Ważne, by niczego się nie domyślał, bo znów zacząłby mnie ignorować. A tego przecież nie chciałam.
- Tak was długo nie było – powiedziała Lily, porywając kawałek pizzy prosto z opakowania – że dziewczyny pozbyły się jednej butelki wina. A Rach chyba musiała być już wstawiona, kiedy tu przyszła, bo totalnie jej odbiło.
- No pięknie – oburzył się Syriusz, ale jego surowy wyraz twarzy niszczył ten wspaniały łobuzerski uśmiech. – Mam nadzieję, że coś nam zostawiłyście, co? – Popatrzył na mnie. Jego oczy błyszczały, jakby też co nieco już wypił.
- Może trochę – odpowiedziała Mary, zanim ja choćby zdążyłam otworzyć usta. Oparła się nonszalancko o blat stołu i sięgnęła po paczkę chipsów. – Nie chcemy was przecież upić.
- To mogłoby być dobre – powiedziałam w zamyśleniu. – A potem można by ich wykorzystać…
- Cam! – Dostałam po głowie ścierką i spiorunowałam Lilkę wzrokiem. – Opanuj się – stwierdziła, śmiejąc się.
- Nasza Cammie ma ambitne plany – skomentował Syriusz, podchodząc do mnie obejmując mnie jednym ramieniem. Działy się ze mną straszne rzeczy, kiedy robił coś takiego, a ostatnio zdarzało mu się to na okrągło. Podczas gdy on śmiał się i przyjaźnie mnie przytulał, moje serce wyczyniało jakieś dzikie akcje, dudniąc głośno, na policzki wpływały mi głębokie rumieńce, a głos drżał. Miałam szczęście, że Syriusz jeszcze tego nie zauważyłam i mogłam się tylko modlić, by w końcu mi przeszło. Nie chciałam przecież do końca życia tak na niego reagować.
Poza tym znów nazywał mnie „Cammie”.
- Nie bój się, ciebie nie dotyczą – mruknęłam, żeby czegoś sobie nie pomyślał.
James i Lily wyszli do salonu, biorąc po trochę jedzenia, a Mary wróciła sprawdzić, co z Rachel. Remus grzebał w lodówce w poszukiwaniu kostek lodu.
- Jak to? – zdziwił się Black. – Przyznaj się, wiem, że miałaś na myśli tylko mnie. – Wyszczerzył się zawadiacko.
Merlinie. Merlinie, nie mogłam tak żyć. Nie mogłam po prostu go ignorować, kiedy tak się ze mną droczył. Dla niego była to tylko zabawa, ja traktowałam to poważnie. A nie powinnam. Może lepiej by było, gdybym zrobiła sobie małą przerwę w mojej znajomości z nim…
Wiedziałam jednak, że ta druga opcja też była nie do zrealizowania. I to nie tylko dlatego, że reszta zaczęłaby coś podejrzewać. Po prostu nie potrafiłabym przestać się z nim widywać, gdy każde spotkanie obfitowało w takie wydarzenia, jak to. Gdy mogłam się na niego napatrzeć i trochę powzdychać.
- Daj spokój. – Usiłowałam zachować twarz i nie zdradzić się z uczuciami. – Wiesz, że wolę Remusa – oświadczyłam, przywołując na usta lekki uśmiech.
Słysząc swoje imię, Lunatyk popatrzył na nas zdziwiony.
- Nie zwracaj na nią uwagi – oświadczył Syriusz, machając ręką i prowadząc mnie w stronę salonu.
Kiedy przechodziliśmy ciemnym korytarzem, skorzystałam z okazji i wpatrzyłam się w jego profil. Cholera. Dlaczego musiał być aż tak seksowny, DLACZEGO? To wszystko utrudniało. To i, rzecz jasna, cały jego sposób bycia. Wszystko. Żeby nie było, że jestem płytka i zwracam uwagę tylko na wygląd. Kochałam się w całym Syriuszu, a nie tylko w jego pięknej twarzy i ciele.
- Dlaczego się na mnie gapisz? – zapytał niespodziewanie.
Szlag.
- Wydaje ci się – odparłam na pozór spokojnie. – Patrzę na tę dziurę w suficie.
Chłopak uniósł wzrok, a ja wysunęłam się z jego objęć i wytknęłam go palcem, parskając śmiechem.
- Nabrałeś się – oznajmiłam i wkroczyłam do bezpiecznego salonu, gdzie na wygodnej sofie zasiadali już przyszli małżonkowie. Uśmiechnęłam się do nich i usiadłam tuż obok, tak że zajęliśmy całą kanapę. Przynajmniej miałam pewność, że nie będę musiała przebywać zbyt blisko Blacka.
Po paru minutach dołączyła cała reszta, Rachel w bluzce założonej na drugą stronę i nieco potarganymi włosami (podobno zaplątała się w sukienkę druhny i prawie ją potargała, ale na szczęście w porę zjawiła się Mary). Popijałam drinka, który przyrządził mi Remus, i słuchałam historii z dzieciństwa Jamesa, o której opowiadali na przemian Lily i sam zainteresowany. Syriusz siedział naprzeciwko i wcale nie parzył na mnie podejrzanie często. Nie dawał mi nadziei, był sobą. Znowu.
Wszystko było w porządku. Chyba.

@

Jęknęłam głośno, opuszczając nogi na ziemię i przecierając zaspane oczy dłońmi. Miałam ochotę na powrót zakopać się w pościeli, gdzie było ciepło i bezpiecznie, ale równocześnie musiałam pędzić do łazienki. Mus to mus, a potrzeba to potrzeba, nie? Parę razy obiłam się o ściany, przewróciłam stojące w przedpokoju parasolki, których huk boleśnie wwiercił mi się w czaszkę, ale oprócz tego raczej w miarę spokojnie dotarłam do celu. Głowa mi pękała, coś w niej na zmianę szumiało i dudniło. Podejrzane było też to, że choćbym nie wiem jak się wysilała, nie byłam w stanie przypomnieć sobie, dlaczego położyłam się do łóżka Lily. Na szczęście tym razem sama.
Weszłam do jasnej kuchni, mrużąc oczy i łapiąc się za głowę. Tak naprawdę nie byłam pewna, dlaczego juz wstałam – mieszkanie wciąż było ciche. Mój wzrok padł na butelkę wody i już wiedziałam.
Jakieś pół litra później opadłam ciężko na krzesło i schowałam głowę w ramionach, opierając się na stole. Kiedy tak robiłam, rzeczy przestawały dziwnie wirować, więc w moim wypadku było to najlepsze, co mogłam w tej chwili uczynić. Naprawdę kochałam bawić się z Huncwotami, ale z imprezę na imprezę było coraz gorzej – to znaczy rano, po wstaniu z łóżka, a nie podczas zabawy. Kac był coraz gorszy. Powinnam zacząć się ograniczać.
Nie wiedziałam, która było godzina, kiedy przyszłam do kuchni, ale wydawało mi się, że przysnęłam na chwilę. Nagle jednak poczułam lekkie szturchnięcie w ramię i senne wizje tańczących szklanek orzeźwiającej wody odeszły w zapomnienie.
- Cześć – usłyszałam tuz przy uchu czyjś lekko zachrypnięty szept i wydawało mi się, że natychmiast wytrzeźwiałam. – Jak żyjesz?
Odważyłam się podnieść nieco głowę i popatrzyć na niego jednym okiem. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie – z nieuczesanymi włosami, w pomiętej koszuli i z zapewne ogromnymi worami pod oczami. On oczywiście wyglądał wspaniale, a przynajmniej wspaniale według mnie, która mogłam go nieco idealizować. Ciemne włosy może i miał w nieładzie, ale w takim, który zachęcał do zanurzenia w nich dłoni i przeczesania palcami. Spał w jakimś ciemnym podkoszulku, który idealnie podkreślał szerokość jego ramion i mięśnie brzucha. Syriusz… Syriusz był cholernie pociągający nawet z kacem.
- Średnio – powiedziałam, tylko trochę mijając się z prawdą. Było nieco gorzej niż średnio, ale przecież nie chciałam się skarżyć. – A ty?
- Teraz mi nieco lepiej – powiedział, nie odrywając ode mnie wzroku.
Nie miałam pojęcia, co znaczy ta uwaga, a ponieważ głupie serce już podsuwało mi jakieś romantyczne interpretacje tego stwierdzenia, szybko zamknęłam oczy i znów schowałam twarz w ramionach. Między nami NIE BYŁO MIEJSCA na żaden romantyzm.
- Mam pytanie – zagadnął po dłuższej chwili. Chciałam podnieść głowę, ale mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa.
- Mam się bać? – wymamrotałam.
Myślałam, że nie zrozumie – mówiłam dość niewyraźnie – ale on odparł rozbawiony:
- To zależy tylko od ciebie. – Milczał przez moment, jakby zastanawiając się nad doborem słów, a ja już wyobrażałam sobie, o co może pytać. Dlaczego wczoraj cały czas się na mnie gapiłaś? Czemu nie chciałaś ze mną zatańczyć, kiedy cię prosiłem? Z jakiej racji, przepraszam bardzo, mnie pocałowałaś?
Hej, żeby nie było! Nie pocałowałam go. Chyba. A przynajmniej tego nie pamiętałam. Kto wie, co mogło się dziać po tym, gdy już odleciałam. Miałam nadzieję, że nie zrobiłam niczego głupiego…
- Pamiętasz, jak zostawiłem u ciebie zegarek?
Okej, dobra. To mnie całkiem zbiło z tropu.
- CO? – zapytałam, podnosząc głowę i spoglądając na niego. Do tej pory obowiązywała niepisana umowa, że nie wracamy do TAMTYCH dni. To i tak nie miałoby sensu. A teraz on wyskakiwał z takim pytaniem?
- Pamiętasz co. – Posłał mi znaczące spojrzenie. Rany. Patrzył na mnie tak, jakby mówił: „Nie mów, że zapomniałaś o tym dniu. O tej nocy. Ja nie zapomniałem”.
Ale to było niemożliwe, on musiał zapomnieć, a przynajmniej starał się zapomnieć, bo… popełnił błąd, nie? Stało się, pocałował mnie pod wpływem impulsu, ale więcej już tego robić nie chciał.
Prawda?
Skinęłam więc tylko głową, wciąż nieco zaszokowana. Nie tylko pamiętał, ale chciał jeszcze o tym rozmawiać. Cholera. Zawsze, kiedy robił coś takiego, kiedy czynił jakieś aluzje, kiedy patrzył na mnie w jakiś taki dziwny sposób, kiedy mnie dotykał – nawet w sposób typowo przyjacielski – myślałam o tym, co by było, gdyby okazało się, że on też coś czuje. I że ten pocałunek coś dla niego znaczył. Może byłam głupia, ale to naprawdę nie była moja wina, nie mogłam tego powstrzymać.
- W każdym razie. – Przeczesał włosy palcami, w identyczny sposób, w jaki zrobił to wtedy, u mnie na kanapie, tuż po tym, jak powiedział, żebym wracała do łóżka. Palce znowu mu nieco drżały. Czy to była oznaka zdenerwowania? Ale czym on mógł się denerwować? – Powiedziałaś wtedy coś takiego…
Zagryzłam wargę, myśląc intensywnie. Mówiłam wiele rzeczy. Chociaż, jakby tak na to popatrzyć, nie wtedy. Tego dnia byłam raczej dość milcząca. Więc co ja takiego powiedziałam…?
- Wiesz, o czym mówię? – zapytał, zaglądając mi w oczy. Miał taki zmartwiony wyraz twarzy. Smutne spojrzenie. Chciałam go pocieszyć, cholera, nawet nie wiecie, jak bardzo chciałam zrobić coś, żeby się uśmiechnął, teraz, w tej chwili. Ale nie mogłam.
- Nie – odparłam słabo.
 Syriusz odetchnął głęboko i wbił wzrok w okno za moimi plecami.
- Oddałaś mi ten zegarek i powiedziałaś, że to się już nigdy nie zdarzy. To znaczy, że nigdy nie zostawię już u ciebie tego zegarka. I zapewne niczego innego. – Z powrotem przeniósł na mnie spojrzenie. Tęczówki miał dziwnie ciemne. – Co TO znaczyło?
Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Nie tylko pamiętał o tamtym dniu, ale wyglądało na to, że dość często o nim myślał. Że próbował rozgryźć moje słowa. Poczułam, że głowa boli mnie jeszcze bardziej.
- Cóż – zaczęłam w końcu niepewnie. – To… Hm, sama nie wiem. – Opuściłam wzrok na swoje kolana, które znajdowały się blisko jego kolan. Wystarczyło tylko trochę się przysunąć… – Myślę, że to nic szczególnego. W sensie, nie miałam niczego ważnego na myśli – plątałam się.
Ale miałam. Tamtego dnia mówiłam tylko to, co czułam.
- Naprawdę? – spytał Syriusz podejrzliwie.
- To znaczy… tak. – Nie chciałam, żeby się martwił, naprawdę. Nie chciałam też, żeby domyślił się, że to, co zrobił, w jakiś sposób mnie zraniło. Złamało serce. – Tak myślę.
Nie odpowiedział, więc zaryzykowałam spojrzenie w jego stronę. Dalej na mnie patrzył, ale już nieco pogodniej.
- Bo, wiesz, ja bałem się, że… – zaczął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Nie dowiedziałam się jednak, czego się bał, bo wtedy do kuchni weszła radosna, wolna od kaca Lily i oświadczyła wesoło, że Remus też już wstał i rozdaje swój cudowny eliksir, jeśli jesteśmy zainteresowani. Udałam wielce zainteresowaną i zerwałam się z krzesła, tylko trochę się zataczając. Eliksir był mi potrzeby, to jasne, ale chyba nieco bardziej potrzebowałam uciec od tego przeszywającego wzroku Syriusza.
Ale przez kolejne dni wciąż zastanawiałam się, czego się obawiał.

@

Nie powinnam w ogóle tego publikować. Znaczy się, powinnam, bo dawno mnie tu nie było – ale mam ku temu powody, tym razem nie tylko szkołę – ale o tym kiedy indziej. Ten rozdział jest taki trochę bezsensowny, sprawdzony bardzo pobieżnie, pisany chyba jeszcze w innym życiu. Cam jest denerwująca – wiedzcie, że nie tylko na Was tak działa. Ona i cała ta atmosfera. Chyba schrzaniłam. To opowiadanie jest o niczym.
Ale mimo to, posyłam ten rozdział. Żeby mieć to z głowy. Musicie wiedzieć coś jeszcze, co nie jest za przyjemne: nie wiem, co będzie z Cam. To znaczy, chcę to dokończyć. No, może nie koniecznie chcę, co wiem, że muszę, bo sobie to obiecałam. I Wam też. Więc nie martwcie się, zrobię wszystko, żeby doprowadzić tę historię do końca. Ale sęk w tym, że nie wiem, JAK to zrobię. Nie wiem, czy wyjdzie i czy mam jeszcze do tego serce.
Mimo wszystko – proszę o wytknięcie błędów i trochę narzekań. ^^
Aha, i jeszcze jedno: mam cholerne zaległości w Waszych blogach i zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę znowu mówić: przeczytam, bo już kiedyś to mówiłam i nie wyszło. Ale… tak, przeczytam. Jeszcze tylko nie wiem kiedy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz