Just think
„So take care what
you ask of me
cause I can’t say no.”
cause I can’t say no.”
Evanescence, „Good Enough”
Ruda głowa wychyliła się
zza szafy, kiedy nawoływania Rachel przybrały na sile.
- Już, już, niecierpliwe kobiety! – zaśmiała się Lily,
podchodząc do nas z wielkim pakunkiem w rękach.
Pogroziłam jej słonym paluszkiem, którego i tak nie miałam
zamiaru zjeść – tolerowałam tylko serowo-cebulowe, ale musiałam przecież czymś
się bawić.
- Wypraszam sobie – powiedziałam surowo.
- Że co? Że nie jesteś kobietą? – Rachel wybuchła histerycznym
śmiechem i złapała się za brzuch. – Tak myślałam, Cam, wiedziałam, że coś
ukrywasz!
- Jesteś pijana – oceniłam, patrząc jak tarza się po łóżku
Rudej. – Kobietą jestem, nie jestem niecierpliwa. Albo jestem, ale nie teraz.
To tylko Rach tak wrzeszczy i narzeka. Chociaż nie powiem, chcę zobaczyć te
sukienki, i to JUŻ. Muszą być wspaniałe. Jak twoja, skarbie, tylko że trochę
innego koloru…
Mary rzuciła we mnie granatową poduszką.
- Swallow, spójrz na siebie, a nie oskarżaj tylko biednej
Rachel. Też jesteś pijana, pleciesz trzy po trzy. Ten wywód był straszny. Zgubiłam
wątek. I to chyba jasne, że sukienka Lily jest biała…
Zmarszczyłam brwi.
- Masterson! – odparowałam po paru sekundach. No co, musiałam
pomyśleć, co powiem. – A ty to niby co? Święta trzeźwa. Też masz słowotoki.
- I tylko Rudaaa milczącaaa… – wymamrotała Rachel, leżąc z
twarzą w poduszce na łóżku Lily. – A dlaczego? Bo ma szczęście i nie musi pić.
- Wy też nie musicie – powiedziała Evans, śmiejąc się pod
nosem i zabierając sprzed nosa Mary butelkę czerwonego wina. – Dość tego
dobrego, musicie zmierzyć te kiecki, zanim wrócą chłopcy.
- A co, to oni też nas nie mogą widzieć? – zapytałam. W moim
mniemaniu byłam najtrzeźwiejsza z naszej boskiej trójki. Najtrzeźwiejsza? Jest
takie słowo? Najbardziej trzeźwa. Mniejsza. Ale byłam. Mary gadała głupoty, co
normalnie jej się nie zdarzało. Rachel kompletnie już odleciała, a mnie się
tylko nieco gorzej myślało. Miałam jakiś strasznie przeciążony procesor,
rozumiecie.
- Nie wiem, Cam – odparła Lily, uśmiechając się i rozdzierając
kolorowy papier, w którym zapewne były nasze sukienki druhen. Był już następny
weekend, a dokładniej sobota, a może i niedziela w nocy – nie byłam pewna – i
całą siódemką siedzieliśmy u Lily i Rachel w mieszkaniu. To był taki wspólny
wieczór panieńsko-kawalerski, bo narzeczeni postanowili, że chcą spędzić ten
dzień z nami. Ślub miał odbyć się już za tydzień, i to w Norwich, mieście
rodzinnym panny-jeszcze-Evans. – Ale chodzi po prostu o to, że kiedy James
przyniesie pizzę, nie będziemy już mierzyć żadnych sukienek. Rozumiesz?
Skinęłam głową, patrząc na nią, oburzona, że bierze mnie za
tak wolno kojarzącą.
- A w ogóle to pośpieszyliby się – powiedziała Mary ze swojego
fotela. Albo raczej z fotela Lily, ale aktualnie zajmowała go właśnie Mary. –
Jestem już trochę głodna.
- Jest jedenasta, nie dziwmy się. Od południa nie mamy nic w
ustach – stwierdziła Lily.
Ach, więc jednak była jeszcze sobota.
- Ja miałam – pochwaliłam się. – Płatki śniadaniowe z
jogurtem.
- Genialny posiłek – zaśmiała się Lily, całkiem roztargała
papier i rozłożyła ręce. – Voilà. Bierzcie i mierzcie.
Wszystkie trzy rzuciłyśmy się w stronę sukien, Rachel lekko
się zataczając i omal nie opadając z powrotem na materac. Mówiłam, że się
schlała. W pudle leżały trzy sukienki o kolorze bladobrzoskwiniowym, takie z
lekko połyskliwego materiału, dopasowane i sięgające prawie do kolan.
Chwyciłyśmy je, przekrzykując się w zachwytach, choć przecież same je
wybierałyśmy – jednak, kiedy wreszcie miałyśmy je na własność i mogłyśmy się w
nie wystroić, było to całkiem inne uczucie.
- Ubierać się – zarządziła Lily, a Rachel od razu rozpięła
guzik od dżinsów.
- Jesteśmy! – rozległo się na korytarzu.
Popatrzyłam na Rudą, wybuchając śmiechem. Rach nie przejęła
się tym, że wrócili faceci, bo już pozbyła się spodni i ściągała bluzkę, byle
tylko przymierzyć sukienkę. Panna Evans wywróciła oczami i zgarnęła pozostałe
dwie kiecki z powrotem do pudełka.
- Innym razem – powiedziała i wszystkie trzy wyszłyśmy z
pokoju, zostawiając strojącą się Rachel samą. Pozachwyca się i dołączy.
- Kochanie. – James pocałował Lilkę w policzek, kiedy
weszłyśmy do kuchni, gdzie chłopcy rozpakowywali zakupy. – Mamy dwie duże pizze
i sok pomarańczowy, ale tylko jeden, bo najpierw Łapa nie mógł się zdecydować,
jaki wybrać smak, a potem stwierdził, że przecież i tak jemu wszystko jedno, bo
on… jak to szło? Preferuje bardziej wytrawne trunki?
Remus zachichotał pod nosem, uchylając pokrywę jednej z pizz i
wdychając zapach, który błyskawicznie rozniósł się po całej kuchni. Zaburczało
mi w brzuchu.
- Gdybyś nie wiedział, chodziło mi o alkohol, Rogalu –
oświadczył Syriusz, szczerząc się.
Patrzyłam na niego przez moment, korzystając z okazji, że
chwilowo nie zwracał na mnie uwagi. Ostatnio tylko w takich momentach miałam ku
temu okazję, bo wciąż pozostawaliśmy w normalnych „przyjacielskich stosunkach”.
A przynajmniej tak było w teorii, w praktyce raczej nie za bardzo wychodziło mi
to „traktowanie go jak zwykłego przyjaciela”. Cóż. Ważne, by niczego się nie
domyślał, bo znów zacząłby mnie ignorować. A tego przecież nie chciałam.
- Tak was długo nie było – powiedziała Lily, porywając kawałek
pizzy prosto z opakowania – że dziewczyny pozbyły się jednej butelki wina. A
Rach chyba musiała być już wstawiona, kiedy tu przyszła, bo totalnie jej
odbiło.
- No pięknie – oburzył się Syriusz, ale jego surowy wyraz
twarzy niszczył ten wspaniały łobuzerski uśmiech. – Mam nadzieję, że coś nam
zostawiłyście, co? – Popatrzył na mnie. Jego oczy błyszczały, jakby też co
nieco już wypił.
- Może trochę – odpowiedziała Mary, zanim ja choćby zdążyłam
otworzyć usta. Oparła się nonszalancko o blat stołu i sięgnęła po paczkę
chipsów. – Nie chcemy was przecież upić.
- To mogłoby być dobre – powiedziałam w zamyśleniu. – A potem
można by ich wykorzystać…
- Cam! – Dostałam po głowie ścierką i spiorunowałam Lilkę
wzrokiem. – Opanuj się – stwierdziła, śmiejąc się.
- Nasza Cammie ma ambitne plany – skomentował Syriusz,
podchodząc do mnie obejmując mnie jednym ramieniem. Działy się ze mną straszne
rzeczy, kiedy robił coś takiego, a ostatnio zdarzało mu się to na okrągło.
Podczas gdy on śmiał się i przyjaźnie mnie przytulał, moje serce wyczyniało
jakieś dzikie akcje, dudniąc głośno, na policzki wpływały mi głębokie rumieńce,
a głos drżał. Miałam szczęście, że Syriusz jeszcze tego nie zauważyłam i mogłam
się tylko modlić, by w końcu mi przeszło. Nie chciałam przecież do końca życia
tak na niego reagować.
Poza tym znów nazywał mnie „Cammie”.
- Nie bój się, ciebie nie dotyczą – mruknęłam, żeby czegoś
sobie nie pomyślał.
James i Lily wyszli do salonu, biorąc po trochę jedzenia, a
Mary wróciła sprawdzić, co z Rachel. Remus grzebał w lodówce w poszukiwaniu
kostek lodu.
- Jak to? – zdziwił się Black. – Przyznaj się, wiem, że miałaś
na myśli tylko mnie. – Wyszczerzył się zawadiacko.
Merlinie. Merlinie, nie mogłam tak żyć. Nie mogłam po prostu
go ignorować, kiedy tak się ze mną droczył. Dla niego była to tylko zabawa, ja
traktowałam to poważnie. A nie powinnam. Może lepiej by było, gdybym zrobiła
sobie małą przerwę w mojej znajomości z nim…
Wiedziałam jednak, że ta druga opcja też była nie do
zrealizowania. I to nie tylko dlatego, że reszta zaczęłaby coś podejrzewać. Po
prostu nie potrafiłabym przestać się z nim widywać, gdy każde spotkanie
obfitowało w takie wydarzenia, jak to. Gdy mogłam się na niego napatrzeć i
trochę powzdychać.
- Daj spokój. – Usiłowałam zachować twarz i nie zdradzić się z
uczuciami. – Wiesz, że wolę Remusa – oświadczyłam, przywołując na usta lekki
uśmiech.
Słysząc swoje imię, Lunatyk popatrzył na nas zdziwiony.
- Nie zwracaj na nią uwagi – oświadczył Syriusz, machając ręką
i prowadząc mnie w stronę salonu.
Kiedy przechodziliśmy ciemnym korytarzem, skorzystałam z
okazji i wpatrzyłam się w jego profil. Cholera. Dlaczego musiał być aż tak
seksowny, DLACZEGO? To wszystko utrudniało. To i, rzecz jasna, cały jego sposób
bycia. Wszystko. Żeby nie było, że jestem płytka i zwracam uwagę tylko na
wygląd. Kochałam się w całym Syriuszu, a nie tylko w jego pięknej twarzy i
ciele.
- Dlaczego się na mnie gapisz? – zapytał niespodziewanie.
Szlag.
- Wydaje ci się – odparłam na pozór spokojnie. – Patrzę na tę
dziurę w suficie.
Chłopak uniósł wzrok, a ja wysunęłam się z jego objęć i
wytknęłam go palcem, parskając śmiechem.
- Nabrałeś się – oznajmiłam i wkroczyłam do bezpiecznego
salonu, gdzie na wygodnej sofie zasiadali już przyszli małżonkowie.
Uśmiechnęłam się do nich i usiadłam tuż obok, tak że zajęliśmy całą kanapę.
Przynajmniej miałam pewność, że nie będę musiała przebywać zbyt blisko Blacka.
Po paru minutach dołączyła cała reszta, Rachel w bluzce
założonej na drugą stronę i nieco potarganymi włosami (podobno zaplątała się w
sukienkę druhny i prawie ją potargała, ale na szczęście w porę zjawiła się
Mary). Popijałam drinka, który przyrządził mi Remus, i słuchałam historii z
dzieciństwa Jamesa, o której opowiadali na przemian Lily i sam zainteresowany.
Syriusz siedział naprzeciwko i wcale nie parzył na mnie podejrzanie często. Nie
dawał mi nadziei, był sobą. Znowu.
Wszystko było w porządku. Chyba.
@
Jęknęłam głośno, opuszczając
nogi na ziemię i przecierając zaspane oczy dłońmi. Miałam ochotę na powrót
zakopać się w pościeli, gdzie było ciepło i bezpiecznie, ale równocześnie
musiałam pędzić do łazienki. Mus to mus, a potrzeba to potrzeba, nie? Parę razy
obiłam się o ściany, przewróciłam stojące w przedpokoju parasolki, których huk
boleśnie wwiercił mi się w czaszkę, ale oprócz tego raczej w miarę spokojnie
dotarłam do celu. Głowa mi pękała, coś w niej na zmianę szumiało i dudniło.
Podejrzane było też to, że choćbym nie wiem jak się wysilała, nie byłam w
stanie przypomnieć sobie, dlaczego położyłam się do łóżka Lily. Na szczęście
tym razem sama.
Weszłam do jasnej kuchni, mrużąc oczy i łapiąc się za głowę.
Tak naprawdę nie byłam pewna, dlaczego juz wstałam – mieszkanie wciąż było
ciche. Mój wzrok padł na butelkę wody i już wiedziałam.
Jakieś pół litra później opadłam ciężko na krzesło i schowałam
głowę w ramionach, opierając się na stole. Kiedy tak robiłam, rzeczy
przestawały dziwnie wirować, więc w moim wypadku było to najlepsze, co mogłam w
tej chwili uczynić. Naprawdę kochałam bawić się z Huncwotami, ale z imprezę na
imprezę było coraz gorzej – to znaczy rano, po wstaniu z łóżka, a nie podczas
zabawy. Kac był coraz gorszy. Powinnam zacząć się ograniczać.
Nie wiedziałam, która było godzina, kiedy przyszłam do kuchni,
ale wydawało mi się, że przysnęłam na chwilę. Nagle jednak poczułam lekkie
szturchnięcie w ramię i senne wizje tańczących szklanek orzeźwiającej wody
odeszły w zapomnienie.
- Cześć – usłyszałam tuz przy uchu czyjś lekko zachrypnięty
szept i wydawało mi się, że natychmiast wytrzeźwiałam. – Jak żyjesz?
Odważyłam się podnieść nieco głowę i popatrzyć na niego jednym
okiem. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie – z nieuczesanymi
włosami, w pomiętej koszuli i z zapewne ogromnymi worami pod oczami. On
oczywiście wyglądał wspaniale, a przynajmniej wspaniale według mnie, która
mogłam go nieco idealizować. Ciemne włosy może i miał w nieładzie, ale w takim,
który zachęcał do zanurzenia w nich dłoni i przeczesania palcami. Spał w jakimś
ciemnym podkoszulku, który idealnie podkreślał szerokość jego ramion i mięśnie
brzucha. Syriusz… Syriusz był cholernie pociągający nawet z kacem.
- Średnio – powiedziałam, tylko trochę mijając się z prawdą.
Było nieco gorzej niż średnio, ale przecież nie chciałam się skarżyć. – A ty?
- Teraz mi nieco lepiej – powiedział, nie odrywając ode mnie
wzroku.
Nie miałam pojęcia, co znaczy ta uwaga, a ponieważ głupie
serce już podsuwało mi jakieś romantyczne interpretacje tego stwierdzenia,
szybko zamknęłam oczy i znów schowałam twarz w ramionach. Między nami NIE BYŁO
MIEJSCA na żaden romantyzm.
- Mam pytanie – zagadnął po dłuższej chwili. Chciałam podnieść
głowę, ale mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa.
- Mam się bać? – wymamrotałam.
Myślałam, że nie zrozumie – mówiłam dość niewyraźnie – ale on
odparł rozbawiony:
- To zależy tylko od ciebie. – Milczał przez moment, jakby
zastanawiając się nad doborem słów, a ja już wyobrażałam sobie, o co może
pytać. Dlaczego wczoraj cały czas się na mnie gapiłaś? Czemu nie chciałaś ze
mną zatańczyć, kiedy cię prosiłem? Z jakiej racji, przepraszam bardzo, mnie
pocałowałaś?
Hej, żeby nie było! Nie pocałowałam go. Chyba. A przynajmniej
tego nie pamiętałam. Kto wie, co mogło się dziać po tym, gdy już odleciałam.
Miałam nadzieję, że nie zrobiłam niczego głupiego…
- Pamiętasz, jak zostawiłem u ciebie zegarek?
Okej, dobra. To mnie całkiem zbiło z tropu.
- CO? – zapytałam, podnosząc głowę i spoglądając na niego. Do
tej pory obowiązywała niepisana umowa, że nie wracamy do TAMTYCH dni. To i tak
nie miałoby sensu. A teraz on wyskakiwał z takim pytaniem?
- Pamiętasz co. – Posłał mi znaczące spojrzenie. Rany. Patrzył
na mnie tak, jakby mówił: „Nie mów, że zapomniałaś o tym dniu. O tej nocy. Ja
nie zapomniałem”.
Ale to było niemożliwe, on musiał zapomnieć, a przynajmniej
starał się zapomnieć, bo… popełnił błąd, nie? Stało się, pocałował mnie pod
wpływem impulsu, ale więcej już tego robić nie chciał.
Prawda?
Skinęłam więc tylko głową, wciąż nieco zaszokowana. Nie tylko
pamiętał, ale chciał jeszcze o tym rozmawiać. Cholera. Zawsze, kiedy robił coś
takiego, kiedy czynił jakieś aluzje, kiedy patrzył na mnie w jakiś taki dziwny
sposób, kiedy mnie dotykał – nawet w sposób typowo przyjacielski – myślałam o
tym, co by było, gdyby okazało się, że on też coś czuje. I że ten pocałunek coś
dla niego znaczył. Może byłam głupia, ale to naprawdę nie była moja wina, nie
mogłam tego powstrzymać.
- W każdym razie. – Przeczesał włosy palcami, w identyczny
sposób, w jaki zrobił to wtedy, u mnie na kanapie, tuż po tym, jak powiedział,
żebym wracała do łóżka. Palce znowu mu nieco drżały. Czy to była oznaka
zdenerwowania? Ale czym on mógł się denerwować? – Powiedziałaś wtedy coś
takiego…
Zagryzłam wargę, myśląc intensywnie. Mówiłam wiele rzeczy.
Chociaż, jakby tak na to popatrzyć, nie wtedy. Tego dnia byłam raczej dość
milcząca. Więc co ja takiego powiedziałam…?
- Wiesz, o czym mówię? – zapytał, zaglądając mi w oczy. Miał
taki zmartwiony wyraz twarzy. Smutne spojrzenie. Chciałam go pocieszyć, cholera,
nawet nie wiecie, jak bardzo chciałam zrobić coś, żeby się uśmiechnął, teraz, w
tej chwili. Ale nie mogłam.
- Nie – odparłam słabo.
Syriusz odetchnął głęboko i wbił wzrok w okno za moimi
plecami.
- Oddałaś mi ten zegarek i powiedziałaś, że to się już nigdy
nie zdarzy. To znaczy, że nigdy nie zostawię już u ciebie tego zegarka. I
zapewne niczego innego. – Z powrotem przeniósł na mnie spojrzenie. Tęczówki
miał dziwnie ciemne. – Co TO znaczyło?
Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Nie
tylko pamiętał o tamtym dniu, ale wyglądało na to, że dość często o nim myślał.
Że próbował rozgryźć moje słowa. Poczułam, że głowa boli mnie jeszcze bardziej.
- Cóż – zaczęłam w końcu niepewnie. – To… Hm, sama nie wiem. –
Opuściłam wzrok na swoje kolana, które znajdowały się blisko jego kolan.
Wystarczyło tylko trochę się przysunąć… – Myślę, że to nic szczególnego. W
sensie, nie miałam niczego ważnego na myśli – plątałam się.
Ale miałam. Tamtego dnia mówiłam tylko to, co czułam.
- Naprawdę? – spytał Syriusz podejrzliwie.
- To znaczy… tak. – Nie chciałam, żeby się martwił, naprawdę.
Nie chciałam też, żeby domyślił się, że to, co zrobił, w jakiś sposób mnie
zraniło. Złamało serce. – Tak myślę.
Nie odpowiedział, więc zaryzykowałam spojrzenie w jego stronę.
Dalej na mnie patrzył, ale już nieco pogodniej.
- Bo, wiesz, ja bałem się, że… – zaczął, nie spuszczając ze
mnie wzroku.
Nie dowiedziałam się jednak, czego się bał, bo wtedy do kuchni
weszła radosna, wolna od kaca Lily i oświadczyła wesoło, że Remus też już wstał
i rozdaje swój cudowny eliksir, jeśli jesteśmy zainteresowani. Udałam wielce
zainteresowaną i zerwałam się z krzesła, tylko trochę się zataczając. Eliksir
był mi potrzeby, to jasne, ale chyba nieco bardziej potrzebowałam uciec od tego
przeszywającego wzroku Syriusza.
Ale przez kolejne dni wciąż zastanawiałam się, czego się
obawiał.
@
Nie powinnam w ogóle tego publikować. Znaczy się,
powinnam, bo dawno mnie tu nie było – ale mam ku temu powody, tym razem nie
tylko szkołę – ale o tym kiedy indziej. Ten rozdział jest taki trochę
bezsensowny, sprawdzony bardzo pobieżnie, pisany chyba jeszcze w innym życiu.
Cam jest denerwująca – wiedzcie, że nie tylko na Was tak działa. Ona i cała ta
atmosfera. Chyba schrzaniłam. To opowiadanie jest o niczym.
Ale mimo to, posyłam ten rozdział. Żeby mieć to z
głowy. Musicie wiedzieć coś jeszcze, co nie jest za przyjemne: nie wiem, co
będzie z Cam. To znaczy, chcę to dokończyć. No, może nie koniecznie chcę, co wiem,
że muszę, bo sobie to obiecałam. I Wam też. Więc nie martwcie się, zrobię
wszystko, żeby doprowadzić tę historię do końca. Ale sęk w tym, że nie wiem,
JAK to zrobię. Nie wiem, czy wyjdzie i czy mam jeszcze do tego serce.
Mimo wszystko – proszę o wytknięcie błędów i trochę
narzekań. ^^
Aha, i jeszcze jedno: mam cholerne zaległości w
Waszych blogach i zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę znowu mówić: przeczytam,
bo już kiedyś to mówiłam i nie wyszło. Ale… tak, przeczytam. Jeszcze tylko nie
wiem kiedy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz