czwartek, 20 maja 2010

Rozdział 12



Jak zawsze

„Kategoryczne reguły logiki nie obowiązują w nieświadomości;
jest ona królestwem alogiczności.”
Zygmund Freud

Było dokładnie tak, jak podejrzewałam, że będzie.
Nie, żebym nie miała nadziei. Miałam. Jeszcze kiedy wchodziłam do redakcji, żyłam głupią wiarą w to, że Syriusz zapomni o tym wszystkim, co się stało. Przez calutki weekend wmawiałam sobie, że to nic wielkiego. Że to wszystko jest zbyt śmieszne, zbyt… prymitywne, by zwracać na to uwagę. By miało to jakieś znaczenie dla naszej długoletniej przyjaźni. Były też momenty, kiedy cała ta dziwna afera wydawała mi się snem, i to jednym z tych najgorszych.
Ale, mimo wszystko, wciąż modliłam się, by wszystko wróciło do normy i do stanu sprzed nocy po meczu.
W szary poniedziałkowy poranek weszłam za Mary do budynku redakcji, odwiesiłam płaszcz w szatni i powoli ruszyłam po schodach do góry. Było dziwnie cicho – ale to może dlatego, że po raz pierwszy od naprawdę bardzo dawna byłam w pracy dużo przed czasem. Chciałam jakoś dobrze zacząć ten okres po samowolnym urlopie.
Po drodze nie spotkałyśmy nikogo, piętro też było jeszcze puste, więc dla zabicia czasu podążyłam do boksu Mary i przez chwilę obserwowałam, jak się wypakowuje.
Sprawa z Pokątną praktycznie odeszła już w zapomnienie. Przyjaciele, rzecz jasna, byli nieco zaniepokojeni, Mary głośno wyraziła też opinię na mój temat, ale ogólnie przyjęli to nieźle i po prostu cieszyli się, że do niczego nie doszło. Nikt – NIKT – nie zareagował tak, jak Syriusz, a od naszej rozmowy w siedzibie Zakonu nie rozmawiałam z nim ani razu. Widocznie naprawdę wziął sobie do serce moje ówczesne słowa.
- Myślisz, że Dagger zawali mnie pracą? – zapytałam, wzdychając i siadając przy pustym jeszcze biurku Lily.
Mary uniosła głowę znad szuflady, w której właśnie usilnie czegoś poszukiwała.
- Nie wiem, może – mruknęła, na powrót wracając do przetrząsania komody. Po chwili wyjęła z niej jakąś starą gazetę, wyprostowała się i rzuciła ją na biurko, posyłając mi lekki uśmiech. – Ale dasz radę, nie?
- Pewnie. – Wzruszyłam ramionami. – Czemu nie.
Usłyszałam jakieś głosy na korytarzu, więc uniosłam wzrok, czując uścisk w żołądku. Na szczęście byli to tylko Lily z Jamesem i Rachel. Cała trójka wparowała do boksu i rzuciła się nam na powitanie.
- No, Cam, i jak się czujesz? – zapytał James, szczerząc się wesoło i mierzwiąc sobie włosy na czubku głowy. Wstałam, robiąc miejsce Rudej, i przekrzywiłam głowę.
- Normalnie – odparłam, chociaż wiedziałam, że wcale tak nie jest. Czułam się wspaniale, kiedy wreszcie nie musiałam całymi dniami przesiadywać w pustym domu i wciąż na nowo analizować tych wszystkich słów, które wypowiedział Syriusz podczas naszych ostatnich spotkań. Z przyjaciółmi wszystko wydawało się bardziej kolorowe, a jakaś głupia kłótnia z Blackiem była nic nie znaczącą błahostką.
Dam radę, pomyślałam, razem z Potterem kierując się w stronę naszego boksu. Z przeciągłym westchnieniem opadłam na swój fotel i pogładziłam jego oparcie dłonią.
- Nareszcie – powiedziałam i odczułam tak wielką ulgę, że sama aż się zdziwiłam. Wszystko było w jak najlepszym porządku. – Nigdy nie sądziłam, że uzależnię się od pracy, ale naprawdę…
- Znam to uczucie. – James uśmiechnął się w taki sposób, w jaki tylko on potrafił. To nie jego usta się uśmiechały, to uśmiechał się cały James. Emanował niezrażoną radością życia, optymizmem i, co najważniejsze, potrafił też tym zarażać. Poczułam, że chce mi się chichotać. – W domu jest dobrze przez pierwsze dni, a potem po prostu nie wiesz, co ze sobą zrobić.
Pokiwałam gorliwie głową, po czym schyliłam się, by włączyć komputer. Ach, jak dawno nie obcowałam z tymi mugolskimi urządzeniami!
- Dokładnie – potwierdziłam, wyglądając przez małe okienko. Nawet słońce wychyliło się na chwilę zza chmur. – Na nic nie miałam ochoty. Zero motywacji. Wciąż leżałam do góry brzuchem i opychałam się płatkami śniadaniowymi.
- I zapewne do powrotu Mary z pracy chodziłaś w piżamie? – zapytał żartobliwie Jim.
Uśmiechnęłam się słodko.
- Uwielbiam chodzić cały dzień w piżamie – oświadczyłam, chwytając za myszkę i przez moment bawiąc się nią bezmyślnie.
Drzwi naszego boksu otworzyły się i do środka wszedł szeroko uśmiechnięty Remus.
- Cześć – przywitał się pogodnie, otwierając ramiona. Wstałam i ruszyłam w jego stronę, choć nagle zrobiło mi się dziwnie ciężko na sercu. Syriusz zawsze przychodził do pracy z Remusem i tym razem pewnie też był już w redakcji… po prostu stwierdził, że nie chce mnie widzieć… – Jak dobrze, że już jesteś – oświadczył Lunatyk, kiedy przytuliłam się do niego, odsuwając od siebie ponure myśli. Może jeszcze nie przyszedł. Może się spóźni.
Remus wypuścił mnie z objęć i powiedział coś do Jamesa, a ja mimowolnie spojrzałam w stronę TEGO boksu.
Był tam.
- …wpadł we mnie jakiś dzieciak i popchnął mnie w kałużę – mówił właśnie Remus, podczas gdy ja usiadłam sztywno w swoim fotelu, wpatrując się w świecący ekran monitora. Słowa przyjaciół już do mnie nie docierały, a w głowie kotłowała mi się tylko jedna myśl: „Nie chce ze mną rozmawiać. Nie chce ze mną rozmawiać.” Widziałam, jak siedzi przy swoim stanowisku i wgapia się w biały sufit. Zawsze się ze mną witał, każdego dnia pracy w redakcji. Czy to przychodząc do naszego boksu, jak dziś zrobił Remus, czy wpadając na mnie na korytarzu… Zawsze.
A teraz najwyraźniej postanowił mnie ignorować.
Pocieszałam się myślą, że może jeszcze nie zauważył, że jestem w pracy. W końcu praktycznie zawsze się spóźniałam. Albo może po prostu powie mi „cześć” potem, kiedy jak zawsze wpadnę do nich w poszukiwaniu natchnienia. Uśmiechnie się i rzuci jakiś żart. Jak zawsze.
Ale podświadomie czułam, że jednak tym razem będzie inaczej. Całkiem inaczej.
Remus wyszedł do siebie, a ja patrzyłam, jak rozmawia o czymś z Rachel. Syriusz wciąż siedział bez ruchu w swoim fotelu.
- Cam?
Spojrzałam nieprzytomnie na Jamesa.
- Co ja? – spytałam, przywołując na twarz nieszczery uśmiech. Bolało mnie serce. – O co chodzi?
- Pytałem, czemu nie idziesz po herbatę – powtórzył Jim, przypatrując mi się z zainteresowaniem. – Zawsze rano chodzisz po herbatę, a przynajmniej zawsze, kiedy jesteś w pracy na czas.
- Ach. – Podrapałam się nerwowo za uchem. – No tak. Widocznie tak dawno nie byłam tu na czas, że zapomniałam o swoich zwyczajach.
Wstałam szybko i ruszyłam do drzwi, ale zaraz wróciłam się po torebkę, posyłając Jamesowi spojrzenie, które miało mówić: „Dla ciebie to, co zwykle?” Chyba je zrozumiał, bo skinął głową z uśmiechem i więcej już mi się nie przypatrywał, tylko zagłębił się w lekturze porannej gazety, którą najpewniej kupił po drodze.
Na korytarzu spotkałam Blaire, która właśnie wychodziła z łazienki. Uśmiechnęła się do mnie i szybko poszła do siebie, a ja stałam przez chwilę przed automatem, jakbym zastanawiała się, co wybrać – choć zawsze i tak brałam to samo.
Wszyscy traktowali mnie normalnie. Wszyscy – no, może oprócz Scotta, którego jeszcze nie miałam okazji spotkać. To Syriusz był tu wyjątkiem, co wskazywało na to, że… traktuje mnie inaczej niż zwykle. Że mnie unika. Ignoruje. A może wszystko naraz.
Nacisnęłam jeden z przycisków automatu, ten przy parzonej kawie dla Jima, i czekałam, przygryzając wargę, aż kubek napełni się tym czarnym świństwem, które codziennie w siebie wlewał. Lily powinna go oduczyć picia kawy, naprawdę.
Kiedy wybrałam herbatę dla siebie, drzwi gabinetu Scotta uchyliły się nieco i redaktor wystawił głowę na korytarz, a kiedy mnie dostrzegł, skinął na mnie lekko. Odwzajemniłam gest, nawet nie zastanawiając się, czego ode mnie chce – choć jeszcze kiedyś na pewno bym to zrobiła. Odniosłam szybko napoje do boksu i popędziłam do gabinetu szefa.
Wszystko było w nim takie, jak zawsze, co jeszcze bardziej umocniło mnie w przekonaniu, że tylko jedna osoba w redakcji zachowuje się inaczej. Cholera, nie było dobrze.
- Dzień dobry – mruknęłam, cicho zamykając za sobą drzwi. Dagger wskazał mi krzesło naprzeciwko swojego biurka, więc usiadłam w nim grzecznie, składając dłonie na podołku i patrząc na niego wyczekująco.
Chłopak przez chwilę bawił sie zszywaczem do papieru, a potem odłożył go i spytał:
- Czy napisałaś artykuł na temat meczu?
Jego głos był zabarwiony nutką surowości, co zdarzało mu się zawsze, kiedy rozmawiał ze mną na temat jakiejś zalegającej pracy. Przekrzywiłam głowę i przez chwilę przyglądałam się rysom jego twarzy. Taki młody, a taki poważny. Powinien się chyba częściej uśmiechać, to sprawiłoby, że wyglądałby o wiele sympatyczniej. Kto wie, może nawet mogłabym go polubić. Tak w sposób platoniczny.
- Napisałam – odparłam zgodnie z prawdą. Kiedy miałam już dość rozmyślań na wszystkie te tematy, które zaprzątały mi głowę, wzięłam się za przeglądanie notatek z meczu, a potem, czując jako takie natchnienie, napisałam dość niezły artykuł. – Nawet mam go ze sobą.
- Świetnie. – Scott wykazał się pełną profesjonalnością i nawet się nie uśmiechnął. Ech. – Prosiłbym więc, byś jak najszybciej mi go dostarczyła, a potem zabrała się za to. – Podał mi kilka niewielkich kartek. – Najświeższe tematy. Póki co mam parę zaległych artykułów z ostatnich miesięcy, masz więc trochę czasu.
Pokiwałam głową, przeglądając plik kartek. Cholera, większość artykułów miało być na temat facetów. Jak zwykle. 
- Jasne – powiedziałam – zaraz wezmę się za przepisywanie artykułu ze środy.
Dagger uśmiechnął się lekko i oświadczył, że mogę wracać do siebie, więc wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Tak naprawdę spodziewałam się, że powie coś na temat mojego urlopu, którego przecież nie chciał mi dać, ale widocznie stwierdził, że nie ma sensu wciąż tego roztrząsać.
Nacisnęłam klamkę i poczułam, że ktoś próbuje otwierać drzwi z drugiej strony, a już po chwili stałam oko w oko z Syriuszem.
Nawet nie mrugnął. Naprawdę. Nie zrobił kompletnie nic, co świadczyłoby, że mnie dostrzega i rozpoznaje. Po prostu najzwyczajniej w świecie mnie wyminął i ruszył w stronę biurka Daggera, zachowując idealnie kamienną twarz. Byłam dla niego obcą osobą.
Zaciskając dłonie w pięści, spokojnie pomaszerowałam w swoją stronę. Wciąż musiałam nakazywać sobie w myślach, żeby iść spokojnie, choć miałam wielką ochotę puścić się biegiem w stronę wyjścia.
- I jak? – spytał James, kiedy weszłam do boksu. Najwyraźniej nie zauważył mojej zdruzgotanej miny. Naprawdę, miałam ochotę się rozpłakać. Czułam, że Syriusz odgrodził się ode mnie grubym murem, ale kompletnie nie wiedziałam, dlaczego. Na pewno nie przez te głupie słowa, które w chwili złości wypowiedziałam w piątkowe popołudnie. I nie dlatego, że go uderzyłam. W końcu on też nie był dla mnie zbyt przyjemny. Po prostu się kłóciliśmy. To już czasem się zdarzało, ale zawsze wszystko w końcu wracało do normy.
Ale nigdy wcześniej się nie całowaliśmy. Nigdy wcześniej Syriusz nie całował MNIE. Czy to było sednem całej tej sprawy? Może on myślał, że oczekiwałam czegoś więcej i wolał mnie unikać, żeby nie dawać mi nadziei? Nie, on by tego nie zrobił. Znaczy, nie Syriusz. Był skryty, ale kiedy chciał coś powiedzieć, po prostu to mówił. Jeśli tylko coś mu się nie podobało – opowiadał o tym naokoło. Powiedziałby mi, że to nie ma sensu i żebym zapomniała o tym, co się stało. A przynajmniej nie unikałby mnie tak, jak to robił. Nie udawałby, że mnie nie zna.
Tu chodziło o coś więcej, a ja nie miałam pojęcia, o co.
- W porządku – odpowiedziałam beznamiętnie, bo James patrzył na mnie wyczekująco. – W jak najlepszym.

@

Zawsze lubiłam rozmyślać o tym, co dzieje się w głowach innych. To nie była oklumencja, to nie były próby wnikania w ich wspomnienia i najskrytsze tajemnice, po prostu interesowało mnie to, co jest motorem działań poszczególnych osób. Dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Co sprawia, że mówią co innego, a robią co innego – i DLACZEGO tak postępują?
To było coś jak ta mugolska psychologia, o której kiedyś czytałam. Był podobno taki człowiek, filozof czy tam lekarz, który badał ludzką psychikę i usiłował ustalić, co zmusza ich do różnych zachowań. Podobno każde działanie można było usprawiedliwić, czy to jakimś wydarzeniem z przeszłości, które w silny sposób oddziaływało na człowieka, czy może jakimiś zakodowanymi genami i wyuczonymi przez lata odruchami. Wszystko miało podłoże w ludzkiej podświadomości, bo to ona działała intuicyjnie, bo to jej nie dało objąć się rozumiem i racjonalnie wytłumaczyć.
Nie, żebym porównywała się do jakiegoś wybitnego doktora z przeszłości, dajcie spokój. Tak naprawdę nie miałam przecież żadnej większej wiedzy na ten temat, pamiętałam tylko co nieco z tego, co znalazłam kiedyś w jednej z londyńskich gazet. Mimo to jednak czułam się spokojniejsza, kiedy próbowałam ustalić, dlaczego Syriusz zachowuje się tak, jak się zachowuje. Co mogło to spowodować?
Spokojnie przepisywałam swój artykuł, co jakiś czas przerywając pracę i zapisując na skrawku papieru kolejne pomysły. Miałam już „nieciekawe dzieciństwo” (choć nie do końca wiedziałam, w jaki sposób mogło go ono zmusić go do ignorowania mnie) i „trudny charakter”. Na razie byłam bardziej przychylna temu drugiemu, jako że wydawało mi się, iż to jego duma i upór stoją na przeszkodzie. Może po prostu nie chciał cofać się do momentu, w którym uległ jakimś dziwnym podszeptom i mnie pocałował. Może stwierdził, że lepiej po prostu do tego nie wracać, a przy okazji przestać się do mnie odzywać – żebym również jak najszybciej o tym zapomniała i przez przypadek nie wygadała się komuś postronnemu.
James stukał niecierpliwie paznokciami w blat biurka, co mnie nieco dekoncentrowało, ale próbowałam to ignorować i nie powiedzieć niczego niestosownego.
A może nie chciał zniszczyć naszej przyjaźni, którą parę ładnych lat budowaliśmy? Ciągle przychodził mi do głowy jeden i ten sam wniosek – myślał, że wzięłam ten pocałunek na poważnie, podczas gdy dla niego kompletnie nic on nie znaczył. To bolało, ale musiałam przyznać, że było dość prawdopodobne. Pewnie swoim chłodnym zachowaniem chciał pokazać, że nic się między nami nie zmieniło, a przynajmniej nie w TEN sposób; że nie ma między nami miejsca na jakieś bardziej gorące uczucia. Ale z drugiej strony – on udawał, że mnie nie zna! Czy chodziło mu o to, by zapomnieć o mnie całkowicie?
Zacisnęłam wargi, patrząc, jak palce Jima wystukują szybki rytm na biurku, a potem gwałtownie podniosłam się z miejsca. Nie, nie mogłam mu na to pozwolić. Nie przez jeden głupi… wyskok.
- Wychodzę na chwilę – rzuciłam, kiedy James oderwał wzrok od ekranu komputera i posłał mi pytające spojrzenie. – Zaraz będę z powrotem.
- Yhm – mruknął Potter, a ja czym prędzej pognałam w stronę boksu przyjaciół.
Kiedy gwałtownie otworzyłam drzwi, trzy pary oczy wwierciły się we mnie w zaskoczeniu. Przywołałam na twarz niezobowiązujący uśmieszek, mocniej ściskając w dłoniach notatnik, bo mojej uwadze nie uszło spojrzenie Syriusza, spojrzenie zdziwione, ale jednocześnie dziwnie twarde, nieustępliwe.
- Muszę się nawenić – powiedziałam zamiast powitania, lekko wzruszając ramionami. Musiałam zachowywać się całkowicie naturalnie. Jak zawsze. – Mam pisać o tym, jak można wychować sobie faceta. Niezłe, nie? – Rachel parsknęła śmiechem, nieświadoma napięcia, które zapanowało w boksie. Syriusz odwrócił ode mnie wzrok, wracając do zamaszystego stukania na klawiaturze, a Remus patrzył to na mnie, to na niego. Dobrze wiedział, że coś było nie tak. Mnie samej wydawało się, że to iskrzące napięcie jest wręcz namacalne. Mimo to jak zawsze usiadłam na okiennym parapecie, przyciskając notes do piersi.
- No, dalej – zaczęłam, modląc się, by głos mi nie zadrżał. Syriusz wciąż ostentacyjnie patrzył w komputer. – Rozmawiajcie. Może mnie natchnie.
Rachel wyłożyła się wygodniej na swoim fotelu, zakładając ręce za głowę.
- Więc – powiedziała, szczerząc się. – Faceta trzeba sobie wychować, zawsze. W każdym związku jest coś do naprawienia. – Przybrała głos ekspertki z lokalnego radia i posłała mi rozbawione spojrzenie. – Mus to mus. Sęk w tym, by zrobić to odpowiednio. – Zaczęłam bazgrać po okładce notesu, jakoś nie mogąc skoncentrować sie na słowach przyjaciółki. – Facet musi cię dobrze znać, to pewne, a wtedy będzie wiedział, czego chcesz najbardziej. Ale oprócz tego trzeba nauczyć go pewnych zachowań, zlikwidować te, które ci przeszkadzają.
Spojrzałam na nią ciekawie, unosząc brwi.
- Na przykład? – zapytałam z nieco większym zainteresowaniem. Rachel idealnie nadawała się do rozmów o mężczyznach, to ona znała ich najlepiej. Może powinnam czegoś się od niej nauczyć?
- Na przykład – odparła z zawadiackim błyskiem w oku – gdy koleś jest leniwy i czasem nie ruszy palcem, by ci w czymś pomóc, musisz mu pokazać, że czas zabrać się do roboty. Ale wiesz, nie tak wprost, choć mogłoby się wydawać, że do samców to tylko łopatologicznie…
Remus parsknął śmiechem, nie odrywając wzroku od ekranu monitora, i powiedział:
- Uwielbiam, kiedy mówisz o nas w ten sposób, Rach. – Wyglądał na mocno rozbawionego.
Zerknęłam na Blacka i zauważyłam, że choć usiłuje sprawiać wrażenie, że jest zajęty pracą, oczy ma utkwione wciąż w jednym punkcie ekranu, co było wyraźnym znakiem, że słucha.
- Wiem, Remmy, wiem – zaśmiała się Needle. – Też to lubię. Ale wracając do tematu… Cam, jeśli chodzi o takiego próżniaka, musisz zachęcić go do tego, by ci pomógł. Obiecać nagrodę. Facet to takie duże dziecko, nie? Pobaw się z nim przez chwilę, potem poproś, by poszedł na zakupy czy posprzątał w kuchni. Zrobi to, zachęcony tym, że gdy wróci, skończycie to, co już zaczęliście.
- To, czyli…? – spytałam, wiedząc dobrze, o czym Rachel mówi. Czułam lekkie zmieszanie – dziewczyna była tak strasznie bezpośrednia, i to nawet w towarzystwie facetów.
- Nie udawaj cnotki, kochanie. – Roześmiała się moja przyjaciółka. Przyłapałam Syriusza na tym, że posyła mi krótkie, szybkie spojrzenie, a wtedy na policzki wpłynął mi blady rumieniec. Nie mogłam przestać myśleć o smaku jego ust, którego wspomnienie powoli bladło – choć wcale tego nie chciałam.
- Hm – odmruknęłam, zapisując rady Rachel. – Super, jesteś świetna. Powiesz mi coś jeszcze?
- Może teraz ja – odezwał się Remus, odsuwając się od biurka. – Posłuchaj rady gatunku, którego to wszystko dotyczy. – Kiedy skinęłam lekko głową, chłopak ciągnął: – Dlaczego chcecie nas wychowywać? Czyż nie powinnyście kochać nas takimi, jakimi jesteśmy? – spytał, patrząc na Rachel znacząco. – Nie jesteśmy plasteliną, którą można uformować. My już jesteśmy uformowani.
- Ale nie zawsze w sposób, który pasowałby do nas – powiedziała Rachel niezrażonym tonem. Uwielbiała takie dyskusje. – Musimy być do siebie symetryczni. Uzupełniać się.
Przygryzłam wargę w zamyśleniu.
- A może – wtrąciłam się – my też powinnyśmy się zmienić, Rach? Nie jesteśmy idealne.
Remus uśmiechnął się szeroko.
- Taak, racja. Ale wróćmy do wychowania – oznajmiła pewnie Needle. – Mam pytanie. Co robisz, kiedy on krzyczy?
Zesztywniałam, a mój umysł zalała fala wspomnień. Kątem oka widziałam, że Syriusz patrzy na mnie wyczekująco.
- Cóż – bąknęłam – jestem wściekła.
- A widzisz – podchwyciła – a potem? Co się dzieje? Co on robi?
- Posuwa się za daleko – wymamrotałam, spuszczając wzrok. – Ja też posuwam się za daleko i potem tego żałuję.
- Taa, jeśli oboje macie wybuchowe charaktery… zdecydowanie – potwierdziła Rach. – I co, Cam, do czego to doprowadza? Wrzeszczycie na siebie, któreś z was trzaska drzwiami, jest parę dni milczenia i niezdrowa atmosfera… I tak przy każdej kłótni.
- Mhm – mruknęłam. Black już na mnie nie patrzył, wbijał wzrok w swoje dłonie.
- Jest inny sposób na takiego gościa. Bądź spokojna. Chłodna i zdecydowana. Pokaż mu, że jesteś zdenerwowana, ale nie prowokuj. Zobaczysz, że on też się uspokoi – mówiła Rachel zadowolonym tonem.
Remus pokiwał głową.
- To ma sens – stwierdził lekko.
Syriusz wstał nagle, zwracając na siebie moją uwagę.
- Pójdę po kawę – mruknął.
- Nie, ja pójdę, i tak muszę wpaść do szefa – rzuciła Rachel, zerwała się z krzesła i – zanim Syriusz zdążył się choćby poruszyć – już była na korytarzu.
Lunatyk uśmiechnął się do samego siebie i również podniósł się z fotela.
- Nie mam pojęcia, skąd ta dziewczyna ma tyle energii – powiedział. – Idę do łazienki.
Zanim wyszedł, przez chwilę patrzył na Syriusza w, wydawało mi się, dość znaczący sposób.
Zostaliśmy tylko we dwójkę.
Poczułam się tak, jakbym znalazła się na pustym polu, gdzie jestem całkiem sama, a z każdej strony może nadejść silniejszy podmuch wiatru, który przewróci mnie na ziemię. To Syriusz był tym wiatrem – nieuchwytny, niepewny, wolny. Mógł mnie pognębić i rzucić na kolana, ale równie dobrze mógł też zająć się mną przez chwilę, pobawić kosmykami moich włosów, a potem odejść i już nie wrócić.
Nie patrzył na mnie, lecz z lekceważeniem utkwił wzrok w drzwiach boksu. Nie chciałam, by traktował mnie jak pierwszą lepszą napotkaną osobę. Chciałam się z nim zmierzyć i zwyciężyć.
- A ty – zaczęłam na pozór lekko, zamykając notes i wbijając w niego wzrok – co powiesz o wykładzie Rachel?
Syriusz wzruszył ramionami.
- Wiesz, że nie znam się na ludziach – mruknął.
To, że zwrócił się do mnie wprost, że użył tego niby nic nieznaczącego „wiesz”, zapaliło we mnie światełko nadziei. Tym jednym słowem pokazał, że traktuje mnie jak osobę, która jednak w pewien sposób go zna. Był pewny, że coś o nim wiem.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i zeskoczyłam z parapetu, robiąc parę kroków w stronę jego biurka.
- Co piszesz? – zapytałam. Chciałam pokazać mu, że jestem przyjaciółką i jako przyjaciółka interesuję się tym, co u niego słychać. Rachel miała rację, mężczyźni czasem wciąż zachowywali się jak dzieci. Trzeba było złapać ich za rękę i pokazać, o co chodzi, wyjaśnić, co się dzieje.
Syriusz popatrzył na mnie, kiedy przystanęłam przy jego fotelu i zajrzałam mu przez ramię. Wreszcie naprawdę na mnie POPATRZYŁ, a nie tylko przelotnie zerknął. Czułam, że jego oczy wbijają się we mnie z coraz większą pewnością siebie.
- A co mogę pisać? – spytał, a moje serce zadrżało, gdy dosłyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia. Nareszcie okazywał uczucia. – Artykuł. O sporcie.
- A to niespodzianka – rzuciłam bezmyślnie, nie mogąc oderwać wzroku od jego oczu, które skupiały się na mnie, tylko i wyłącznie. Odetchnęłam głęboko i poczułam zapach jego perfum, tych, do których byłam już przyzwyczajona. Lekko zakręciło mi się w głowie, więc złapałam się oparcia jego fotela. Moja dłoń znalazła się tylko parę milimetrów od jego dłoni, wystarczyło wyciągnąć palce… – I jak ci idzie? – zapytałam.
- W tej chwili? – Jedna z brwi Syriusza uniosła się zawadiacko. Cholera, WRESZCIE. – Niezbyt dobrze.
Miałam niejasne wrażenie, że go rozpraszam, dekoncentruję, ale sposób, w jaki na mnie patrzył, wyraźnie mówił, że wcale mu to nie przeszkadza. Że jest wręcz zadowolony z mojej obecności.
Poczułam, że moje usta rozciągają się w lekkim uśmiechu, czego nie mogłam powstrzymać. Jednak nie miałam czego żałować, bo już po chwili Syriusz odwzajemnił gest, i to w taki sposób, że uśmiech objął również jego oczy.
Dotarłam do niego. Tak, odzyskałam go, rozwalając świeżo wybudowane mury.
Wrócił Remus, a ja z uśmiechem pożegnałam się i poszłam do siebie.
Wygrałam.

@

Okej, powiedzmy, że rozdział jak rozdział. Zachwycona nim nie jestem, jest taki trochę mało klimatyczny – mam nadzieję, że może te następne, nad którymi siedzę, będą może trochę lepsze. A może i ten jakoś przełkniecie.
Tym razem była trochę dłuższa przerwa, ale nie dlatego, że nie miałam weny, bo przecież jestem parę rozdziałów do przodu. Mam też trochę zaległości w Waszych blogach, ale OBIECUJĘ, że je nadrobię. Może jeszcze w tym tygodniu, znaczy, w przyszłym. Po prostu szkoła mnie trochę przyciska, tak na koniec. Aż nie mogę się doczekać tego uczucia, kiedy zanurzę się w tych Waszych historiach. ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz