Jak zawsze
„Kategoryczne reguły logiki nie obowiązują w
nieświadomości;
jest ona królestwem alogiczności.”
Zygmund Freud
jest ona królestwem alogiczności.”
Zygmund Freud
Było dokładnie tak, jak
podejrzewałam, że będzie.
Nie, żebym nie miała nadziei. Miałam. Jeszcze kiedy wchodziłam
do redakcji, żyłam głupią wiarą w to, że Syriusz zapomni o tym wszystkim, co
się stało. Przez calutki weekend wmawiałam sobie, że to nic wielkiego. Że to
wszystko jest zbyt śmieszne, zbyt… prymitywne, by zwracać na to uwagę. By miało
to jakieś znaczenie dla naszej długoletniej przyjaźni. Były też momenty, kiedy
cała ta dziwna afera wydawała mi się snem, i to jednym z tych najgorszych.
Ale, mimo wszystko, wciąż modliłam się, by wszystko wróciło do
normy i do stanu sprzed nocy po meczu.
W szary poniedziałkowy poranek weszłam za Mary do budynku
redakcji, odwiesiłam płaszcz w szatni i powoli ruszyłam po schodach do góry.
Było dziwnie cicho – ale to może dlatego, że po raz pierwszy od naprawdę bardzo
dawna byłam w pracy dużo przed czasem. Chciałam jakoś dobrze zacząć ten okres
po samowolnym urlopie.
Po drodze nie spotkałyśmy nikogo, piętro też było jeszcze
puste, więc dla zabicia czasu podążyłam do boksu Mary i przez chwilę
obserwowałam, jak się wypakowuje.
Sprawa z Pokątną praktycznie odeszła już w zapomnienie.
Przyjaciele, rzecz jasna, byli nieco zaniepokojeni, Mary głośno wyraziła też
opinię na mój temat, ale ogólnie przyjęli to nieźle i po prostu cieszyli się,
że do niczego nie doszło. Nikt – NIKT – nie zareagował tak, jak Syriusz, a od
naszej rozmowy w siedzibie Zakonu nie rozmawiałam z nim ani razu. Widocznie
naprawdę wziął sobie do serce moje ówczesne słowa.
- Myślisz, że Dagger zawali mnie pracą? – zapytałam,
wzdychając i siadając przy pustym jeszcze biurku Lily.
Mary uniosła głowę znad szuflady, w której właśnie usilnie
czegoś poszukiwała.
- Nie wiem, może – mruknęła, na powrót wracając do
przetrząsania komody. Po chwili wyjęła z niej jakąś starą gazetę, wyprostowała
się i rzuciła ją na biurko, posyłając mi lekki uśmiech. – Ale dasz radę, nie?
- Pewnie. – Wzruszyłam ramionami. – Czemu nie.
Usłyszałam jakieś głosy na korytarzu, więc uniosłam wzrok,
czując uścisk w żołądku. Na szczęście byli to tylko Lily z Jamesem i Rachel.
Cała trójka wparowała do boksu i rzuciła się nam na powitanie.
- No, Cam, i jak się czujesz? – zapytał James, szczerząc się
wesoło i mierzwiąc sobie włosy na czubku głowy. Wstałam, robiąc miejsce Rudej,
i przekrzywiłam głowę.
- Normalnie – odparłam, chociaż wiedziałam, że wcale tak nie
jest. Czułam się wspaniale, kiedy wreszcie nie musiałam całymi dniami
przesiadywać w pustym domu i wciąż na nowo analizować tych wszystkich słów,
które wypowiedział Syriusz podczas naszych ostatnich spotkań. Z przyjaciółmi
wszystko wydawało się bardziej kolorowe, a jakaś głupia kłótnia z Blackiem była
nic nie znaczącą błahostką.
Dam radę, pomyślałam, razem z Potterem kierując się w
stronę naszego boksu. Z przeciągłym westchnieniem opadłam na swój fotel i
pogładziłam jego oparcie dłonią.
- Nareszcie – powiedziałam i odczułam tak wielką ulgę, że sama
aż się zdziwiłam. Wszystko było w jak najlepszym porządku. – Nigdy nie
sądziłam, że uzależnię się od pracy, ale naprawdę…
- Znam to uczucie. – James uśmiechnął się w taki sposób, w
jaki tylko on potrafił. To nie jego usta się uśmiechały, to uśmiechał się cały
James. Emanował niezrażoną radością życia, optymizmem i, co najważniejsze,
potrafił też tym zarażać. Poczułam, że chce mi się chichotać. – W domu jest
dobrze przez pierwsze dni, a potem po prostu nie wiesz, co ze sobą zrobić.
Pokiwałam gorliwie głową, po czym schyliłam się, by włączyć
komputer. Ach, jak dawno nie obcowałam z tymi mugolskimi urządzeniami!
- Dokładnie – potwierdziłam, wyglądając przez małe okienko.
Nawet słońce wychyliło się na chwilę zza chmur. – Na nic nie miałam ochoty.
Zero motywacji. Wciąż leżałam do góry brzuchem i opychałam się płatkami
śniadaniowymi.
- I zapewne do powrotu Mary z pracy chodziłaś w piżamie? –
zapytał żartobliwie Jim.
Uśmiechnęłam się słodko.
- Uwielbiam chodzić cały dzień w piżamie – oświadczyłam,
chwytając za myszkę i przez moment bawiąc się nią bezmyślnie.
Drzwi naszego boksu otworzyły się i do środka wszedł szeroko
uśmiechnięty Remus.
- Cześć – przywitał się pogodnie, otwierając ramiona. Wstałam
i ruszyłam w jego stronę, choć nagle zrobiło mi się dziwnie ciężko na sercu.
Syriusz zawsze przychodził do pracy z Remusem i tym razem pewnie też był już w
redakcji… po prostu stwierdził, że nie chce mnie widzieć… – Jak dobrze, że już
jesteś – oświadczył Lunatyk, kiedy przytuliłam się do niego, odsuwając od
siebie ponure myśli. Może jeszcze nie przyszedł. Może się spóźni.
Remus wypuścił mnie z objęć i powiedział coś do Jamesa, a ja
mimowolnie spojrzałam w stronę TEGO boksu.
Był tam.
- …wpadł we mnie jakiś dzieciak i popchnął mnie w kałużę –
mówił właśnie Remus, podczas gdy ja usiadłam sztywno w swoim fotelu, wpatrując
się w świecący ekran monitora. Słowa przyjaciół już do mnie nie docierały, a w
głowie kotłowała mi się tylko jedna myśl: „Nie chce ze mną rozmawiać. Nie chce
ze mną rozmawiać.” Widziałam, jak siedzi przy swoim stanowisku i wgapia się w
biały sufit. Zawsze się ze mną witał, każdego dnia pracy w redakcji. Czy to
przychodząc do naszego boksu, jak dziś zrobił Remus, czy wpadając na mnie na
korytarzu… Zawsze.
A teraz najwyraźniej postanowił mnie ignorować.
Pocieszałam się myślą, że może jeszcze nie zauważył, że jestem
w pracy. W końcu praktycznie zawsze się spóźniałam. Albo może po prostu powie
mi „cześć” potem, kiedy jak zawsze wpadnę do nich w poszukiwaniu natchnienia.
Uśmiechnie się i rzuci jakiś żart. Jak zawsze.
Ale podświadomie czułam, że jednak tym razem będzie inaczej.
Całkiem inaczej.
Remus wyszedł do siebie, a ja patrzyłam, jak rozmawia o czymś
z Rachel. Syriusz wciąż siedział bez ruchu w swoim fotelu.
- Cam?
Spojrzałam nieprzytomnie na Jamesa.
- Co ja? – spytałam, przywołując na twarz nieszczery uśmiech.
Bolało mnie serce. – O co chodzi?
- Pytałem, czemu nie idziesz po herbatę – powtórzył Jim,
przypatrując mi się z zainteresowaniem. – Zawsze rano chodzisz po herbatę, a
przynajmniej zawsze, kiedy jesteś w pracy na czas.
- Ach. – Podrapałam się nerwowo za uchem. – No tak. Widocznie
tak dawno nie byłam tu na czas, że zapomniałam o swoich zwyczajach.
Wstałam szybko i ruszyłam do drzwi, ale zaraz wróciłam się po
torebkę, posyłając Jamesowi spojrzenie, które miało mówić: „Dla ciebie to, co
zwykle?” Chyba je zrozumiał, bo skinął głową z uśmiechem i więcej już mi się
nie przypatrywał, tylko zagłębił się w lekturze porannej gazety, którą
najpewniej kupił po drodze.
Na korytarzu spotkałam Blaire, która właśnie wychodziła z
łazienki. Uśmiechnęła się do mnie i szybko poszła do siebie, a ja stałam przez
chwilę przed automatem, jakbym zastanawiała się, co wybrać – choć zawsze i tak
brałam to samo.
Wszyscy traktowali mnie normalnie. Wszyscy – no, może oprócz
Scotta, którego jeszcze nie miałam okazji spotkać. To Syriusz był tu wyjątkiem,
co wskazywało na to, że… traktuje mnie inaczej niż zwykle. Że mnie unika.
Ignoruje. A może wszystko naraz.
Nacisnęłam jeden z przycisków automatu, ten przy parzonej
kawie dla Jima, i czekałam, przygryzając wargę, aż kubek napełni się tym
czarnym świństwem, które codziennie w siebie wlewał. Lily powinna go oduczyć
picia kawy, naprawdę.
Kiedy wybrałam herbatę dla siebie, drzwi gabinetu Scotta
uchyliły się nieco i redaktor wystawił głowę na korytarz, a kiedy mnie
dostrzegł, skinął na mnie lekko. Odwzajemniłam gest, nawet nie zastanawiając
się, czego ode mnie chce – choć jeszcze kiedyś na pewno bym to zrobiła.
Odniosłam szybko napoje do boksu i popędziłam do gabinetu szefa.
Wszystko było w nim takie, jak zawsze, co jeszcze bardziej
umocniło mnie w przekonaniu, że tylko jedna osoba w redakcji zachowuje się
inaczej. Cholera, nie było dobrze.
- Dzień dobry – mruknęłam, cicho zamykając za sobą drzwi.
Dagger wskazał mi krzesło naprzeciwko swojego biurka, więc usiadłam w nim
grzecznie, składając dłonie na podołku i patrząc na niego wyczekująco.
Chłopak przez chwilę bawił sie zszywaczem do papieru, a potem
odłożył go i spytał:
- Czy napisałaś artykuł na temat meczu?
Jego głos był zabarwiony nutką surowości, co zdarzało mu się
zawsze, kiedy rozmawiał ze mną na temat jakiejś zalegającej pracy.
Przekrzywiłam głowę i przez chwilę przyglądałam się rysom jego twarzy. Taki
młody, a taki poważny. Powinien się chyba częściej uśmiechać, to sprawiłoby, że
wyglądałby o wiele sympatyczniej. Kto wie, może nawet mogłabym go polubić. Tak
w sposób platoniczny.
- Napisałam – odparłam zgodnie z prawdą. Kiedy miałam już dość
rozmyślań na wszystkie te tematy, które zaprzątały mi głowę, wzięłam się za
przeglądanie notatek z meczu, a potem, czując jako takie natchnienie, napisałam
dość niezły artykuł. – Nawet mam go ze sobą.
- Świetnie. – Scott wykazał się pełną profesjonalnością i
nawet się nie uśmiechnął. Ech. – Prosiłbym więc, byś jak najszybciej mi go
dostarczyła, a potem zabrała się za to. – Podał mi kilka niewielkich kartek. –
Najświeższe tematy. Póki co mam parę zaległych artykułów z ostatnich miesięcy,
masz więc trochę czasu.
Pokiwałam głową, przeglądając plik kartek. Cholera, większość
artykułów miało być na temat facetów. Jak zwykle.
- Jasne – powiedziałam – zaraz wezmę się za przepisywanie
artykułu ze środy.
Dagger uśmiechnął się lekko i oświadczył, że mogę wracać do
siebie, więc wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Tak naprawdę spodziewałam się,
że powie coś na temat mojego urlopu, którego przecież nie chciał mi dać, ale
widocznie stwierdził, że nie ma sensu wciąż tego roztrząsać.
Nacisnęłam klamkę i poczułam, że ktoś próbuje otwierać drzwi z
drugiej strony, a już po chwili stałam oko w oko z Syriuszem.
Nawet nie mrugnął. Naprawdę. Nie zrobił kompletnie nic, co
świadczyłoby, że mnie dostrzega i rozpoznaje. Po prostu najzwyczajniej w
świecie mnie wyminął i ruszył w stronę biurka Daggera, zachowując idealnie
kamienną twarz. Byłam dla niego obcą osobą.
Zaciskając dłonie w pięści, spokojnie pomaszerowałam w swoją
stronę. Wciąż musiałam nakazywać sobie w myślach, żeby iść spokojnie, choć
miałam wielką ochotę puścić się biegiem w stronę wyjścia.
- I jak? – spytał James, kiedy weszłam do boksu. Najwyraźniej
nie zauważył mojej zdruzgotanej miny. Naprawdę, miałam ochotę się rozpłakać.
Czułam, że Syriusz odgrodził się ode mnie grubym murem, ale kompletnie nie
wiedziałam, dlaczego. Na pewno nie przez te głupie słowa, które w chwili złości
wypowiedziałam w piątkowe popołudnie. I nie dlatego, że go uderzyłam. W końcu
on też nie był dla mnie zbyt przyjemny. Po prostu się kłóciliśmy. To już czasem
się zdarzało, ale zawsze wszystko w końcu wracało do normy.
Ale nigdy wcześniej się nie całowaliśmy. Nigdy wcześniej
Syriusz nie całował MNIE. Czy to było sednem całej tej sprawy? Może on myślał,
że oczekiwałam czegoś więcej i wolał mnie unikać, żeby nie dawać mi nadziei?
Nie, on by tego nie zrobił. Znaczy, nie Syriusz. Był skryty, ale kiedy chciał
coś powiedzieć, po prostu to mówił. Jeśli tylko coś mu się nie podobało –
opowiadał o tym naokoło. Powiedziałby mi, że to nie ma sensu i żebym zapomniała
o tym, co się stało. A przynajmniej nie unikałby mnie tak, jak to robił. Nie
udawałby, że mnie nie zna.
Tu chodziło o coś więcej, a ja nie miałam pojęcia, o co.
- W porządku – odpowiedziałam beznamiętnie, bo James patrzył
na mnie wyczekująco. – W jak najlepszym.
@
Zawsze lubiłam rozmyślać
o tym, co dzieje się w głowach innych. To nie była oklumencja, to nie były
próby wnikania w ich wspomnienia i najskrytsze tajemnice, po prostu
interesowało mnie to, co jest motorem działań poszczególnych osób. Dlaczego
zachowują się tak a nie inaczej. Co sprawia, że mówią co innego, a robią co
innego – i DLACZEGO tak postępują?
To było coś jak ta mugolska psychologia, o której kiedyś
czytałam. Był podobno taki człowiek, filozof czy tam lekarz, który badał ludzką
psychikę i usiłował ustalić, co zmusza ich do różnych zachowań. Podobno każde
działanie można było usprawiedliwić, czy to jakimś wydarzeniem z przeszłości,
które w silny sposób oddziaływało na człowieka, czy może jakimiś zakodowanymi
genami i wyuczonymi przez lata odruchami. Wszystko miało podłoże w ludzkiej
podświadomości, bo to ona działała intuicyjnie, bo to jej nie dało objąć się
rozumiem i racjonalnie wytłumaczyć.
Nie, żebym porównywała się do jakiegoś wybitnego doktora z
przeszłości, dajcie spokój. Tak naprawdę nie miałam przecież żadnej większej
wiedzy na ten temat, pamiętałam tylko co nieco z tego, co znalazłam kiedyś w
jednej z londyńskich gazet. Mimo to jednak czułam się spokojniejsza, kiedy
próbowałam ustalić, dlaczego Syriusz zachowuje się tak, jak się zachowuje. Co
mogło to spowodować?
Spokojnie przepisywałam swój artykuł, co jakiś czas
przerywając pracę i zapisując na skrawku papieru kolejne pomysły. Miałam już
„nieciekawe dzieciństwo” (choć nie do końca wiedziałam, w jaki sposób mogło go
ono zmusić go do ignorowania mnie) i „trudny charakter”. Na razie byłam bardziej
przychylna temu drugiemu, jako że wydawało mi się, iż to jego duma i upór stoją
na przeszkodzie. Może po prostu nie chciał cofać się do momentu, w którym uległ
jakimś dziwnym podszeptom i mnie pocałował. Może stwierdził, że lepiej po
prostu do tego nie wracać, a przy okazji przestać się do mnie odzywać – żebym
również jak najszybciej o tym zapomniała i przez przypadek nie wygadała się
komuś postronnemu.
James stukał niecierpliwie paznokciami w blat biurka, co mnie
nieco dekoncentrowało, ale próbowałam to ignorować i nie powiedzieć niczego
niestosownego.
A może nie chciał zniszczyć naszej przyjaźni, którą parę
ładnych lat budowaliśmy? Ciągle przychodził mi do głowy jeden i ten sam wniosek
– myślał, że wzięłam ten pocałunek na poważnie, podczas gdy dla niego
kompletnie nic on nie znaczył. To bolało, ale musiałam przyznać, że było dość
prawdopodobne. Pewnie swoim chłodnym zachowaniem chciał pokazać, że nic się
między nami nie zmieniło, a przynajmniej nie w TEN sposób; że nie ma między
nami miejsca na jakieś bardziej gorące uczucia. Ale z drugiej strony – on
udawał, że mnie nie zna! Czy chodziło mu o to, by zapomnieć o mnie całkowicie?
Zacisnęłam wargi, patrząc, jak palce Jima wystukują szybki
rytm na biurku, a potem gwałtownie podniosłam się z miejsca. Nie, nie mogłam mu
na to pozwolić. Nie przez jeden głupi… wyskok.
- Wychodzę na chwilę – rzuciłam, kiedy James oderwał
wzrok od ekranu komputera i posłał mi pytające spojrzenie. – Zaraz będę z
powrotem.
- Yhm – mruknął Potter, a ja czym prędzej pognałam w stronę
boksu przyjaciół.
Kiedy gwałtownie otworzyłam drzwi, trzy pary oczy wwierciły
się we mnie w zaskoczeniu. Przywołałam na twarz niezobowiązujący uśmieszek,
mocniej ściskając w dłoniach notatnik, bo mojej uwadze nie uszło spojrzenie
Syriusza, spojrzenie zdziwione, ale jednocześnie dziwnie twarde, nieustępliwe.
- Muszę się nawenić – powiedziałam zamiast powitania, lekko
wzruszając ramionami. Musiałam zachowywać się całkowicie naturalnie. Jak
zawsze. – Mam pisać o tym, jak można wychować sobie faceta. Niezłe, nie? –
Rachel parsknęła śmiechem, nieświadoma napięcia, które zapanowało w boksie.
Syriusz odwrócił ode mnie wzrok, wracając do zamaszystego stukania na
klawiaturze, a Remus patrzył to na mnie, to na niego. Dobrze wiedział, że coś
było nie tak. Mnie samej wydawało się, że to iskrzące napięcie jest wręcz
namacalne. Mimo to jak zawsze usiadłam na okiennym parapecie, przyciskając
notes do piersi.
- No, dalej – zaczęłam, modląc się, by głos mi nie zadrżał.
Syriusz wciąż ostentacyjnie patrzył w komputer. – Rozmawiajcie. Może mnie
natchnie.
Rachel wyłożyła się wygodniej na swoim fotelu, zakładając ręce
za głowę.
- Więc – powiedziała, szczerząc się. – Faceta trzeba sobie
wychować, zawsze. W każdym związku jest coś do naprawienia. – Przybrała głos
ekspertki z lokalnego radia i posłała mi rozbawione spojrzenie. – Mus to mus.
Sęk w tym, by zrobić to odpowiednio. – Zaczęłam bazgrać po okładce notesu,
jakoś nie mogąc skoncentrować sie na słowach przyjaciółki. – Facet musi cię
dobrze znać, to pewne, a wtedy będzie wiedział, czego chcesz najbardziej. Ale
oprócz tego trzeba nauczyć go pewnych zachowań, zlikwidować te, które ci
przeszkadzają.
Spojrzałam na nią ciekawie, unosząc brwi.
- Na przykład? – zapytałam z nieco większym zainteresowaniem.
Rachel idealnie nadawała się do rozmów o mężczyznach, to ona znała ich
najlepiej. Może powinnam czegoś się od niej nauczyć?
- Na przykład – odparła z zawadiackim błyskiem w oku – gdy
koleś jest leniwy i czasem nie ruszy palcem, by ci w czymś pomóc, musisz mu
pokazać, że czas zabrać się do roboty. Ale wiesz, nie tak wprost, choć mogłoby
się wydawać, że do samców to tylko łopatologicznie…
Remus parsknął śmiechem, nie odrywając wzroku od ekranu
monitora, i powiedział:
- Uwielbiam, kiedy mówisz o nas w ten sposób, Rach. – Wyglądał
na mocno rozbawionego.
Zerknęłam na Blacka i zauważyłam, że choć usiłuje sprawiać
wrażenie, że jest zajęty pracą, oczy ma utkwione wciąż w jednym punkcie ekranu,
co było wyraźnym znakiem, że słucha.
- Wiem, Remmy, wiem – zaśmiała się Needle. – Też to lubię. Ale
wracając do tematu… Cam, jeśli chodzi o takiego próżniaka, musisz zachęcić go
do tego, by ci pomógł. Obiecać nagrodę. Facet to takie duże dziecko, nie? Pobaw
się z nim przez chwilę, potem poproś, by poszedł na zakupy czy posprzątał w
kuchni. Zrobi to, zachęcony tym, że gdy wróci, skończycie to, co już
zaczęliście.
- To, czyli…? – spytałam, wiedząc dobrze, o czym Rachel mówi.
Czułam lekkie zmieszanie – dziewczyna była tak strasznie bezpośrednia, i to
nawet w towarzystwie facetów.
- Nie udawaj cnotki, kochanie. – Roześmiała się moja
przyjaciółka. Przyłapałam Syriusza na tym, że posyła mi krótkie, szybkie
spojrzenie, a wtedy na policzki wpłynął mi blady rumieniec. Nie mogłam przestać
myśleć o smaku jego ust, którego wspomnienie powoli bladło – choć wcale tego
nie chciałam.
- Hm – odmruknęłam, zapisując rady Rachel. – Super, jesteś
świetna. Powiesz mi coś jeszcze?
- Może teraz ja – odezwał się Remus, odsuwając się od biurka.
– Posłuchaj rady gatunku, którego to wszystko dotyczy. – Kiedy skinęłam lekko
głową, chłopak ciągnął: – Dlaczego chcecie nas wychowywać? Czyż nie powinnyście
kochać nas takimi, jakimi jesteśmy? – spytał, patrząc na Rachel znacząco. – Nie
jesteśmy plasteliną, którą można uformować. My już jesteśmy uformowani.
- Ale nie zawsze w sposób, który pasowałby do nas –
powiedziała Rachel niezrażonym tonem. Uwielbiała takie dyskusje. – Musimy być
do siebie symetryczni. Uzupełniać się.
Przygryzłam wargę w zamyśleniu.
- A może – wtrąciłam się – my też powinnyśmy się zmienić,
Rach? Nie jesteśmy idealne.
Remus uśmiechnął się szeroko.
- Taak, racja. Ale wróćmy do wychowania – oznajmiła pewnie
Needle. – Mam pytanie. Co robisz, kiedy on krzyczy?
Zesztywniałam, a mój umysł zalała fala wspomnień. Kątem oka
widziałam, że Syriusz patrzy na mnie wyczekująco.
- Cóż – bąknęłam – jestem wściekła.
- A widzisz – podchwyciła – a potem? Co się dzieje? Co on
robi?
- Posuwa się za daleko – wymamrotałam, spuszczając wzrok. – Ja
też posuwam się za daleko i potem tego żałuję.
- Taa, jeśli oboje macie wybuchowe charaktery… zdecydowanie –
potwierdziła Rach. – I co, Cam, do czego to doprowadza? Wrzeszczycie na siebie,
któreś z was trzaska drzwiami, jest parę dni milczenia i niezdrowa atmosfera… I
tak przy każdej kłótni.
- Mhm – mruknęłam. Black już na mnie nie patrzył, wbijał wzrok
w swoje dłonie.
- Jest inny sposób na takiego gościa. Bądź spokojna. Chłodna i
zdecydowana. Pokaż mu, że jesteś zdenerwowana, ale nie prowokuj. Zobaczysz, że
on też się uspokoi – mówiła Rachel zadowolonym tonem.
Remus pokiwał głową.
- To ma sens – stwierdził lekko.
Syriusz wstał nagle, zwracając na siebie moją uwagę.
- Pójdę po kawę – mruknął.
- Nie, ja pójdę, i tak muszę wpaść do szefa – rzuciła Rachel,
zerwała się z krzesła i – zanim Syriusz zdążył się choćby poruszyć – już była
na korytarzu.
Lunatyk uśmiechnął się do samego siebie i również podniósł się
z fotela.
- Nie mam pojęcia, skąd ta dziewczyna ma tyle energii –
powiedział. – Idę do łazienki.
Zanim wyszedł, przez chwilę patrzył na Syriusza w, wydawało mi
się, dość znaczący sposób.
Zostaliśmy tylko we dwójkę.
Poczułam się tak, jakbym znalazła się na pustym polu, gdzie
jestem całkiem sama, a z każdej strony może nadejść silniejszy podmuch wiatru,
który przewróci mnie na ziemię. To Syriusz był tym wiatrem – nieuchwytny,
niepewny, wolny. Mógł mnie pognębić i rzucić na kolana, ale równie dobrze mógł
też zająć się mną przez chwilę, pobawić kosmykami moich włosów, a potem odejść
i już nie wrócić.
Nie patrzył na mnie, lecz z lekceważeniem utkwił wzrok w
drzwiach boksu. Nie chciałam, by traktował mnie jak pierwszą lepszą napotkaną
osobę. Chciałam się z nim zmierzyć i zwyciężyć.
- A ty – zaczęłam na pozór lekko, zamykając notes i wbijając w
niego wzrok – co powiesz o wykładzie Rachel?
Syriusz wzruszył ramionami.
- Wiesz, że nie znam się na ludziach – mruknął.
To, że zwrócił się do mnie wprost, że użył tego niby nic
nieznaczącego „wiesz”, zapaliło we mnie światełko nadziei. Tym jednym słowem
pokazał, że traktuje mnie jak osobę, która jednak w pewien sposób go zna. Był
pewny, że coś o nim wiem.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i zeskoczyłam z parapetu, robiąc
parę kroków w stronę jego biurka.
- Co piszesz? – zapytałam. Chciałam pokazać mu, że jestem
przyjaciółką i jako przyjaciółka interesuję się tym, co u niego słychać. Rachel
miała rację, mężczyźni czasem wciąż zachowywali się jak dzieci. Trzeba było
złapać ich za rękę i pokazać, o co chodzi, wyjaśnić, co się dzieje.
Syriusz popatrzył na mnie, kiedy przystanęłam przy jego fotelu
i zajrzałam mu przez ramię. Wreszcie naprawdę na mnie POPATRZYŁ, a nie tylko
przelotnie zerknął. Czułam, że jego oczy wbijają się we mnie z coraz większą
pewnością siebie.
- A co mogę pisać? – spytał, a moje serce zadrżało, gdy
dosłyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia. Nareszcie okazywał uczucia. –
Artykuł. O sporcie.
- A to niespodzianka – rzuciłam bezmyślnie, nie mogąc oderwać
wzroku od jego oczu, które skupiały się na mnie, tylko i wyłącznie. Odetchnęłam
głęboko i poczułam zapach jego perfum, tych, do których byłam już
przyzwyczajona. Lekko zakręciło mi się w głowie, więc złapałam się oparcia jego
fotela. Moja dłoń znalazła się tylko parę milimetrów od jego dłoni, wystarczyło
wyciągnąć palce… – I jak ci idzie? – zapytałam.
- W tej chwili? – Jedna z brwi Syriusza uniosła się
zawadiacko. Cholera, WRESZCIE. – Niezbyt dobrze.
Miałam niejasne wrażenie, że go rozpraszam, dekoncentruję, ale
sposób, w jaki na mnie patrzył, wyraźnie mówił, że wcale mu to nie przeszkadza.
Że jest wręcz zadowolony z mojej obecności.
Poczułam, że moje usta rozciągają się w lekkim uśmiechu, czego
nie mogłam powstrzymać. Jednak nie miałam czego żałować, bo już po chwili
Syriusz odwzajemnił gest, i to w taki sposób, że uśmiech objął również jego
oczy.
Dotarłam do niego. Tak, odzyskałam go, rozwalając świeżo
wybudowane mury.
Wrócił Remus, a ja z uśmiechem pożegnałam się i poszłam do
siebie.
Wygrałam.
@
Okej,
powiedzmy, że rozdział jak rozdział. Zachwycona nim nie jestem, jest taki
trochę mało klimatyczny – mam nadzieję, że może te następne, nad którymi
siedzę, będą może trochę lepsze. A może i ten jakoś przełkniecie.
Tym
razem była trochę dłuższa przerwa, ale nie dlatego, że nie miałam weny, bo
przecież jestem parę rozdziałów do przodu. Mam też trochę zaległości w Waszych
blogach, ale OBIECUJĘ, że je nadrobię. Może jeszcze w tym tygodniu, znaczy, w
przyszłym. Po prostu szkoła mnie trochę przyciska, tak na koniec. Aż nie mogę
się doczekać tego uczucia, kiedy zanurzę się w
tych Waszych historiach. ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz