Każdy
jeleń lubi zieleń!
Herbata wirowała nieśpiesznie w granatowej filiżance, tworząc
coś na kształt zwiniętego węża albo tego schematu zaklęcia, którego uczyli nas
jeszcze w Hogwarcie. Swoją drogą, ciekawe dlaczego nazwali je wężowym, a nie
hipnotycznym. Hipnotyzującym. O wiele ładniej by brzmiało i wyglądało w
podręcznikach.
- Technika zdobieniowa na jedenaście liter? – zapytał James,
siedzący nad rozłożoną gazetą. Nie naszą gazetą, u nas chyba nie było
krzyżówek.
- Inkrustacja.
Herbata tajemniczo pachniała, a jej opary wyprawiały jakieś
fanaberie w powietrzu. Czy ktoś dolał mi do niej eliksiru miłosnego? Raz
wydawało mi się, że nad filiżanką utworzyły się trzy serduszka. Albo cztery.
- Co tak obwąchujesz tę herbatę? – spytał podejrzliwie
James. W tym wypadku podejrzliwość powinna należeć do mnie, to nie jemu ktoś
zaczarował krzyżówkę.
- Dziwnie pachnie. – Opary zatańczyły mi przed oczami.
Zdecydowanie była jakaś inna.
- Jest malinowa, jak ma pachnieć? – Rogacz zdobył się na
sarkazm, ten z rodzaju bardzo dobrze słyszalnych sarkazmów. Rogacz pił tylko
kawę i sok dyniowy, u mugoli zastąpiony pomarańczowym. Herbaty szczerze nie
znosił, z wzajemnością, a dzięki temu cała szuflada herbaciana była tylko moja.
Rogacz nie pasował do uzależnionych od teaniny Anglików.
Herbata dalej dziwnie się zachowywała, ale rozmyślania
przerwało mi przybycie Syriusza. Chociaż tak naprawdę nie można było tego
nazwać „przybyciem”, on niemal wtoczył się do kuchni, człapiąc smętnie kapciami
i burząc ręką swój idealny nieład na głowie.
James nagle parsknął zduszonym śmiechem, wciąż nie odrywając
wzroku od gazety.
- Imię dla psa na cztery litery! – zawołał, patrząc na mnie
z rozbawieniem.
- Rogacz-to-palant – podrzucił chytrze Syriusz, grzebiąc w
szafce z płatkami śniadaniowymi.
- Umiesz liczyć, Łapo? Cztery, nie czternaście – stwierdził
Rogacz.
- Wpisz „Luno” – rozbrzmiał głos gdzieś we wnętrzu szafki –
i się zamknij.
James posłał mi tępe spojrzenie.
- LUNO? – upewniłem się, grzejąc palce o filiżankę z dziwną
herbatą. – Czy wyglądam, jakbym się ślinił i merdał ogonem?
- W tej chwili? – Black wynurzył się spomiędzy paczek i
pudełek i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew. – Jak najbardziej.
- Pchlarz – mruknąłem tak cicho, że żaden z Huncwotów mnie
nie usłyszał, po czym powoli uniosłem filiżankę do ust. Kątem oka widziałem, że
Syriusz nie spuszcza ze mnie wzroku.
Uderzył mnie intensywny zapach bananowego puddingu i ledwie
zdążyłem powstrzymać uśmiech. Łapa zawsze był beznadziejny z zaklęć. A może po
prostu zapomniał. Ostrożnie upiłem mały łyk fałszywej herbaty i przełknąłem,
smakując tak nieprzyjemny dla mnie bananowy posmak, a potem spokojnie
popatrzyłem na stojącego obok Syriusza.
- Ale dobre – powiedziałem nienaturalnie uprzejmie i z
lekkim uśmiechem wylałem całą zawartość filiżanki na gołe nogi przyjaciela. –
Czy psy lubią banany? – zapytałem skonsternowanego Jamesa, podczas gdy Syriusz
wykrzykiwał niezrozumiałe inwektywy pod moim adresem i skakał po całej kuchni,
machając nogami. – Bo wilki nie, jakoś za bardzo przypominają im księżyc…
Syriusz przylgnął do lodówki i posłał mi mordercze
spojrzenie.
- A żebyś się zabił na skórce od banana – przeklął, chłodząc
sobie nogi. – Aj, aj, aaaaj, to parzy. Używasz ty czasem rozumu, wyjący?
- Tylko po malinowej. – Sięgnąłem po różdżkę Jamesa, leżącą
na kuchennym blacie i niedbałym ruchem zniknąłem herbatę z podłogi. – Banany
odmóżdżają. Może nie powinieneś ich tyle jeść, co, Syriuszu?
Uchyliłem się przed lecącą w moją stronę ścierką w truskawki
i odstawiłem pustą filiżankę do zlewu.
- A swoją drogą: czy mój szampon też jest dziś bananowym
klejem czy użyłeś choć trochę wyobraźni, Łapo? – zapytałem pogodnie.
Syriusz posłał mi zbolałe spojrzenie.
- A weź się sklej!
@
Na mijanej wierzbie rosły bazie.
- Cholera, nie wyspałem się – stwierdził James zmęczonym
głosem.
Słońce raziło mnie w oczy, ale ja wciąż nie mogłem oderwać
wzroku od tych bazi. Od oznaki wiosny. Wiosna, jak przystało na pierwszego
kwietnia, rozgościła się w londyńskim ogrodzie i radośnie skakała po drzewach,
zieleniąc je i obsypując baziami. Bazie. Była chyba jeszcze jakaś inna nazwa…?
- Jak się to nazywa? – zapytałem, przerywając Jamesowi w pół
zdania i machając na bazie.
Syriusz zerknął na mnie z ukosa.
- Drzewo – odparł, szczerząc się złośliwie.
Sekret polegał na tym, by nauczyć się go ignorować. Lub,
jeśli ktoś był bardziej ekstremalny, by nauczyć się go pokonywać jego własną
bronią albo wynaleźć jeszcze inny sposób.
- Jak inaczej mówi się na bazie? – dodałem, wciągając rękę i
przejeżdżając palcami po wiotkich gałęziach. Parę puszystych kuleczek opadło mi
na dłoń.
- Koootki – stwierdził Rogacz, ziewając i wystawiając twarz
ku słońcu. – A po co ci to? Mówiłem już, że marzy mi się łóżko?
Westchnąłem.
- Nie, to nie to. Kotki… i coś tam jeszcze było.
Kotki-coś-tam. Bazie… – rozmyślałem. Miałem tę nazwę na końcu języka. Już
dryfowała po mojej świadomości. Już się niecierpliwiła…
- Kotki baziowe? – roześmiał się James i klepnął mnie w
ramię. – Remus myśli o kociakach, no, nie podejrzewałbym…
- Kotki wierzbowe – oświadczył z mocą Syriusz. – Nie wiem,
co cię wzięło na drzewa i inne wierzby, ale zrób użytek ze swoich przydługich
nóg i przestań wciąż zostawać z tyłu.
- Nie, nie wierzbowe – upierałem się, rozsypując bazie po
chodniku i doganiając Huncwotów. – Zapytam w redakcji.
- O, jakiż wspaniały pomysł. Bo oni są tam bardziej
rozgarnięci od nas – prychnął Łapa. Z nachmurzoną miną patrzył w niebo.
- Jakbyś zgadł – palnąłem, uśmiechając się szeroko.
Wiedziałem, że humor zaraz mu się poprawi. Skoro był zły, patrząc na swoich
najlepszych przyjaciół, to z pewnością istniała taka jedna długowłosa, która
mogła to naprawić…
I nie myliłem się. Co więcej, kiedy już dochodziliśmy do
redakcji, Syriusz wpadł na genialny pomysł, wskoczył do jakiegoś ogródka i
urwał wielki kawał gałęzi. Zmierzyłem go sceptycznym spojrzeniem, ale James nie
był tak wyrozumiały.
- Idiota! – rzucił oburzonym tonem, mierząc w Łapę palcem. –
Niszczysz przyrodę! Po kiego ci ten kij, co? Ja wiem, że psy to aportują, ale
myślałem, że trzeba, by ktoś ci to rzucił… Mogłeś powiedzieć, wciąłbym z domu
twoją drogocenną różdżkę.
- Nie marudź – zaśmiał się Syriusz. – Co ty, ekolog?
- Każdy jeleń lubi zieleń. – Uśmiechnąłem się do siebie
samego i, żeby uniknąć zbulwersowanego spojrzenia Rogacza, przyspieszyłem i
wbiegłem do redakcji. W drzwiach szatni minąłem radosną i milutką panią woźną
(dziwne, że zawsze kojarzyła mi się z Filchem…), a potem ujrzałem stojącą przy
swoim stanowisku blondynkę Stellę. – Cześć – rzuciłem od niechcenia, ale ona
tylko dziwnie na mnie popatrzyła.
Po krzykach i śmiechach zorientowałem się, że Huncwoci
również weszli już do budynku redakcji i teraz wylewnie, jak zawsze, witają się
z Filchową. W ogóle, to jak ona miała na imię? Dlaczego nikt się tym nigdy nie
zainteresował…?
- Witaj, Rachel – przywitałem się, wchodząc do swojego
boksu. Brunetka stała przy otwartym oknie i gapiła się w malujący się przed nią
widok budzącego się do życia wiosennego Londynu. Ciepły wiatr bawił się jej
włosami.
- Remmy – powiedziała z uśmiechem, obracając się ku mnie. –
Sam jesteś?
- A skąd. – Bezwiednie zakręciłem swoim fotelem, podszedłem
do dziewczyny, przystając obok niej. – Huncwoci wloką się gdzieś z tyłu. Może
ich coś potrąciło – stwierdziłem z nadzieją w głosie.
Rachel uderzyła mnie otwartą dłonią w ramię.
- Jesteś okropny – roześmiała się. – Hej, a planujecie coś
na dzisiaj?
Tylko się uśmiechnąłem.
- Remus, mów szybko. – Pogroziła mi palcem przed nosem. –
Też chcę wiedzieć! Patrz, taki piękny dzień, wiosna, specjalne ubrałam nowe
buty. – Rzuciłem spojrzeniem na beżowe pantofle na obcasie. Chyba już takie
miała…? Zresztą, nie znałem się na tym. – Muszę wiedzieć, co kombinujecie –
ciągnęła. – Po prostu muszę.
- To po prostu tajemnica Huncwota, moja droga – stwierdziłem
i wróciłem do swojego biurka w tym samym momencie, w którym do boksu wszedł
Syriusz.
- O, Merlinie – sapnęła Rachel.
Zamrugałem, patrząc na kulejącego Łapę, który podpierał się
ciężko o gałąź, poprzednio urwaną z jakiegoś biednego drzewa.
- Black, co ci się stało? – zapytała niepewnie Rach,
podchodząc do chłopaka i patrząc na niego podejrzliwie.
- Ach – Łapa pociągnął nosem – wpadłem pod samochód. Rogaś w
ostatniej chwili popchnął mnie na chodnik, no ale noga… – Syriusz posłał mi
smutne spojrzenie, a potem znów zerknął na Rachel. – Uwierzysz, że Lunatyk, ten
najwspanialszy przyjaciel, ten dobry chłopak, prefekt naczelny, po prostu stał
sobie i się ze mnie śmiał? A ja mogłem zginąć!
Rach spojrzała na mnie przez ramię, a ja skinąłem ponuro
głową.
- O, taak – mruknąłem, mrużąc oczy. – Jestem zły. Ukrywałem
to przez te wszystkie lata. Jestem zły i niedobry, nie kocham was. I chcę
zawładnąć światem.
Syriusz parsknął śmiechem i szybko zakrył usta dłonią,
kulejąc w stronę swojego fotela. Rachel chyba stwierdziła, że w taki dzień
trzeba nas po prostu ignorować, a ja tylko pokręciłem głową, patrząc na
przyjaciela.
- Jesteś niemożliwy – burknąłem cicho i zabrałem się do
przeglądania papierów.
- Zapewne – stwierdził dumnie Łapa, kładąc nogę na biurku i
opierając gałąź o jego brzeg. – Ale za to mam plan. Zawołaj Rogacza.
- Pewnie, bo jestem telepatą, wybacz, że nigdy o tym nie
wspomniałem – sarknąłem i szybko napisałem do Jamesa. – Wiesz… już się boję,
pchlarzu.
- I bardzo dobrze – oczy Syriusza zabłysły niebezpiecznie –
panie Nienawidzę Bananów.
@
Właśnie skradałem się pod drzwi biura Daggera, kiedy po
schodach wbiegła zziajana Cam i z rozpędu omal nie wpadła na stojącego sobie na
środku korytarza Jamesa.
- Dziewczyno! – zawołał Rogacz, łapiąc dziewczynę za
ramiona. Ta odetchnęła kilka razy i rzuciła mu przepraszające spojrzenie. –
Uważaj, jak biegasz!
- Albo lepiej w ogóle nie biegaj – powiedziałem
konspiracyjnym szeptem.
- Dzię… dzięki wielkie. – Cameron wciąż próbowała złapać
oddech i posłała mi urażone spojrzenie. – Po prostu nie chcę się znowu spóźnić.
- Cam – James uśmiechnął się szeroko – za późno. Jesteś już
legendą, nie zmieniaj się! I co z tego, że jest już dziesięć po.
- Cholera, no – mruknęła dziewczyna, przeczesując włosy
palcami. – A Dagger już jest? Może nie zauważył…
- Ja go jeszcze dziś nie widziałem – stwierdziłem, robiąc
parę kroków w stronę drzwi naczelnego.
Cam przekrzywiła głowę, patrząc na mnie uważnie.
- Więc po co do niego idziesz?
- Cii – położyłem palec na ustach i mrugnąłem do niej – to
tajemnica.
- Aaa. – Cameron zmarszczyła brwi na znak, że i tak nie
rozumie. – Jasne. To ja pędzę do siebie.
Żeby tradycji stało się zadość, Cam musiała wpaść także na
wychodzącego z boksu Syriusza.
- Szlag! – wkurzyła się, zakrywając twarz dłońmi. –
Przepraszam, no. To moja wina, wiem. Nie powinnam biegać. Idę już… Merlinie, co
ci jest?
Łapa popatrzył na mnie ponad ramieniem dziewczyny. Uśmiechał
się iście huncwocko.
- Nic takiego – stwierdził z fałszywą nonszalancją.
Niesamowite. On udawał, że udaje nonszalancję. Do tego był zdolny tylko Black.
- Jak to nic? – Cam patrzyła na gałąź, którą podpierał się
chłopak. Stała tyłem do mnie, ale dałbym sobie rękę uciąć, że miała wielce
zmartwiony wyraz twarzy. A jakże by inaczej? – Złamałeś nogę?
- Jasne – parsknął James, nadal nie ruszając się ze środka
korytarza, gdzie miał stać, by nasz plan wypalił. – I ot tak chodziłby sobie po
redakcji? Z kijem?
- To moja awaryjna kula, młotku – powiedział Syriusz, a potem
zwrócił się do Cameron. – Trochę ją… stłukłem. To wina Remusa.
Ani ja, ani Cameron nie zareagowaliśmy na tak brutalne
oskarżenie. Stwierdziłem za to, że każdy plan może poczekać, zwłaszcza, jeśli
Łapa kombinował coś paskudnego.
- I nawet tego nie opatrzyłeś? – zirytowała się dziewczyna,
wciąż oglądając kostkę Syriusza. Chciała nawet unieść nogawkę jego spodni, ale
nie pozwolił jej na to, unosząc groźnie jedną brew.
- Myślisz, że faceci potrafią opatrywać rany? – zapytał
niewinnym głosem. – Cammie, w jakim świecie ty żyjesz, co?
- W takim, w jakim faceci potrafią opatrywać rany, nie tylko
sobie, ale i swoim ukochanym – powiedział dobitnie James.
Syriusz pogroził mu pięścią.
- Ty stój na tych czatach, a nie wtrącaj się…
- Ja się tylko zastanawiam – Cam oparła dłonie na biodrach,
zadzierając głowę i zapewne mierząc Syriusza surowym spojrzeniem – jakim cudem
ty zostałeś aurorem, Black.
- Black? – zmartwił się Łapa. Wyciągnął rękę i przejechał
nią po policzku dziewczyny. Razem z Jamesem posłusznie odwróciliśmy wzrok. –
Gdzie się podział „mój kochany”, co, Cammie?
- Nigdy go nie było – burknęła szatynka, odwróciła się na
pięcie i ruszyła w stronę łazienki. – Chodź, poszkodowany. Zobaczymy, co da się
z tym zrobić.
Syriusz posłał mi spłoszone spojrzenie.
- Ależ, kochanie, tak naprawdę to prawie nic tam nie widać,
wiesz, rzuciłem na to zaklęcie niewidzialności, nie wiem, co ty chcesz z tym…
- Nie marudź! – usłyszałem jeszcze głos dziewczyny, a potem
oboje zniknęli w łazience.
- O, rany – rzucił Rogacz – nie chciałbym być teraz w jego
skórze.
Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się, co zrobi Łapa, żeby
udobruchać koleżankę, kiedy ta dowie się, że próbował ją bezczelnie nabrać. Po
chwili stwierdziłem, że lepiej by było, gdyby chwilowo nikt im nie
przeszkadzał.
- No dobra, bierzmy się za to, co? – westchnąłem i zapukałem
do drzwi gabinetu naczelnego.
@
Że CO zrobiliście? – zapytała niedowierzająco Rachel, patrząc
tępym wzrokiem na zasiadającego przy biurku Scotta Daggera. Biurko jeszcze
przed chwilą należało do Syriusza. – Nie. – Roześmiała się głośno. – Jesteście
chorzy psychicznie.
- Zwal na Łapę – Jim opierał się niedbale o ścianę – to był
jego pomysł. Remus tylko rzucił zaklęcie, no i wmówił co nieco Daggerowi. Ale
ciii, bo nasz kolega współpracownik usłyszy.
- Co mam usłyszeć? – zapytał od niechcenia Scott, wychylając
się zza komputera Łapy. – Wzięlibyście się do pracy, bo przyjdzie Black i was
wyleje.
Rachel zgięła się w pół, śmiejąc się szaleńczo.
- O, cholera! – zawołała, ocierając łzy. – To naprawdę
działa!
- Rach – Dagger zwrócił się do dziewczyny – co ci się
dzieje?
- Rach? – zapytała ta z niedowierzaniem. – O, Merlinie!
Powiedział do mnie po imieniu! Gdybym była Cam, już bym chyba zemdlała.
- A jak ma do ciebie mówić? – zdziwił się brunet. – Tak masz
na imię, nie? No, chyba że zmieniłaś. Na „obijająca się”, zapewne.
- Jest tak samo wredny – stwierdził James, szczerząc zęby w
uśmiechu.
- Przecież nie zmieniliśmy mu charakteru – szepnąłem, kręcąc
się w fotelu. – Ale i tak jest świetnie. Muszę przyznać, że Łapa miał niezły
pomysł.
- Ej, a tak w ogóle gdzie zginął Sy… znaczy, nasz wielce
potężny redaktor naczelny? – zapytała Rachel, zezując na pogrążonego w pracy
Scotta.
- Cam zabrała go do łazienki. – Rogacz zmierzwił sobie
włosy. – Ciekawe, co ona zrobi, gdy dowie się, że – zniżył głos do szeptu, choć
było pewne, że Dagger i tak go nie usłyszy – zahipnotyzowaliśmy szefa.
- Tak à propos – rzuciła Rachel, podchodząc do drzwi – mówił
ktoś dziewczynom? Nie? To ja zaraz wracam. Padną, jak im opowiem, kto jest
dzisiaj naszym redaktorem!
Po czym wyszła z boksu. Już miałem coś powiedzieć, ale wtedy
usłyszałem trzaśnięcie drzwi, a po chwili na korytarzu śmignęła Cameron, wpadła
do swojego boksu i opadła ciężko na fotel.
James uniósł brwi.
- Oho – mruknął tylko i razem ze mną i z Daggerem obserwował
dalszy rozwój wydarzeń.
Syriusz również wyszedł z łazienki, już bez gałęzi, i
podążył śladem Cam. Złapałem jego spojrzenie poprzez szklane ściany i pokiwałem
głową na znak, że hipnoza się udała i może zacząć uważać się za pełnoprawnego
redaktora naczelnego naszego żurnala.
Przynajmniej na jeden dzień.
Szkoda tylko, że nie podziałało to na Cameron. Najwyraźniej
postanowiła wcale nie uszanować autorytetu Łapy i poćwiczyć na nim swoją skalę
głosu… A on swoje wdzięki. Kiedy przestali się na siebie wydzierać – zapewne
dlatego, że Cam, przygwożdżona ciałem Syriusza, nie za bardzo miała ku temu
możliwość – taktownie zajęliśmy się swoją pracą. Scott pisał jakiś artykuł. Ja
i James graliśmy w pasjansa.
Dzień jak co dzień.
@
James usiadł prosto w fotelu Daggera i zajął się
przeglądaniem jakichś dokumentów.
- Kim jestem? – zapytał i nagle zaczął machać ręką nad swoją
głową. – Black, co ty wyprawiasz? Weź się za pracę, a nie udawaj idioty, którym
już i tak jesteś! Panno Evans. Co pani tutaj robi? Wracaj do swojego boksu.
Ach, mała – mówił wciąż, nie podnosząc na nas wzroku znad papierów – nie
przejmuj się. Jesteś wspaniała, kochanie. Ale teraz, marsz do siebie, SWALLOW!
Rachel, rozłożona na kanapie w gabinecie naczelnego,
sturlała się z niej na podłogę, śmiejąc się w głos.
- Jiiim… – wyjęczała. – Przestań…
My również jakoś nie za bardzo mogliśmy przestać się śmiać.
Cam, siedząca na parapecie, wykrztusiła:
- To Dagger. Cholera. Czy ja naprawdę w nim kiedyś…
- Owszem. – Syriusz wstał z kanapy i podszedł do Jamesa. –
Złaź, teraz ja. – Stanął na fotelu, chwiejąc się nieco, a potem wskoczył na
biurko i zamachał rękami. – Jeeee, no, kim jestem? Lalalaaaaa, ja tańczę, bawię
sięęę… No?
- Idiotą? – zapytała Mary, chichocząc cicho.
Biurko stękało pod ciężarem Łapy.
- Syriuszem Blackiem – oświadczyłem pewnie.
Chłopak zignorował mnie i nawinął sobie kosmyk włosów na
palec.
- Ja się poddaję. Stella może? – zapytała Rachel.
Syriusz zeskoczył z biurka i podszedł do niej, kołysząc
biodrami.
- Cześć, Daaave. Daaaavid. To jaaa…
- Idiota. – Rach zamachnęła się na niego, ale Syriusz ze
śmiechem rzucił się z powrotem na kanapę. – Ja się tak nie zachowuję. No, to
teraz ja. Bójcie się. Nie zgadniecie.
Dziewczyna uniosła obie dłonie i z całych sił potargała
sobie włosy.
- JAMES! – zawołaliśmy zgodnym chórem, a najgłośniej
krzyczała śmiejąca się Lily. Rogacz otoczył ją ramieniem, kiwając głową.
- No, tak, wiem. Jestem jedyny i niepowtarzalny – oświadczył
dumnie, szczerząc się radośnie. – Ale ja już pokazywałem. Kto chce?
- Ja. – Podniosłem się z podłogi i ruszyłem w stronę kanapy,
odganiając rękami przyjaciół. Szybko odpiąłem parę guzików koszuli i
zmierzwiłem włosy. Od strony parapetu dobiegł mnie zduszony śmiech. Niczym się
nie przejmując i przybierając najbardziej znudzoną minę, na jaka było mnie
stać, opadłem na kanapę i rozłożyłem się na niej.
- Jestem taki seksowny – mruknąłem niskim głosem, unosząc
jedną brew i patrząc na siedzącą najbliżej Mary z lekkim uśmiechem, błąkającym
się na moich ustach. – Cześć, mała. Jak leci?
Dziewczyna otworzyła usta, ale wtedy odezwał się James.
- Ciiicho. Dajmy mu poudawać, chociaż wszyscy doskonale
wiemy, kim jest…
Zmierzyłem go pobłażliwym spojrzeniem.
- Rogalu – powiedziałem wyniośle – jesteś rogalem. A ja
jestem taki bystry.
- Kiedyś cię zabiję, Lupin – mruknął Syriusz, stojący pod
ścianą z założonymi rękami.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Mnie? Luniaczku, jak możesz? Chcesz pozbawić życia swojego
ukochanego psiaka?
- Zgadnijcie, kim jestem. – Syriusz postanowił mnie
ignorować. – Ach, bazie. Co to są bazie? A po co ja żyję? To takie dziwne.
Jestem takim filozofem. I wszystko wiem. Jestem taki mądry. I taki ironiczny!
Kocham ironię, tylko ona na mnie leci…
- Nie tak to szło – stwierdziła Cameron, zeskakując z
parapetu. Wskazała na Syriusza. – To jest Remmy. To Black. – Pokazała na mnie.
– To było banalne, naprawdę.
- Black? – oburzyłem się, podnosząc się z kanapy. – Cammie,
jak możesz? Jak tak pięknie do ciebie mówię, a ty mi po nazwisku…
Na twarzy dziewczyny odmalowało się zdziwienie.
- Nie przejmuj się nim, moja droga. – Syriusz położył jej
dłoń na ramieniu. – To pies, psy nie mają za grosz kultury osobistej i rozumu,
ale, ach, wilki mają!
- Przestańcie. – Lily też miała niepewną minę. – Wiemy, kto
jest kim.
- O, tak, jak najbardziej. – Cam patrzyła to na mnie, to na
Syriusza. – I mylicie mi się już. Gdzie jest Remus?
Wstałem z kanapy i wyciągnąłem ku niej ramiona.
- Mój ci oooon! – stwierdziła za śmiechem dziewczyna i
przytuliła się do mnie. Syriusz posłał mi nachmurzone spojrzenie i opadł na
swój tymczasowy fotel.
Już po chwili w gabinecie redaktora Blacka zrobiło się
prawie pusto, kiedy większość z nas stwierdziła, że czas na lunch – a szef pozwolił
im już nawet nie wracać do pracy.
Razem z Cam stwierdziliśmy, że jest jeszcze nieco za
wcześnie na jedzenie i zostaliśmy na kanapie naczelnego.
- W Eclipse jest dziś jakaś impreza. Wiosenne Szaleństwo,
czy coś w tym stylu – stwierdziłem od niechcenia.
- O – podchwyciła Cameron. – Może pójdziemy? Trzeba zapytać
innych.
- Inni się zgadzają – powiedział Syriusz ze swojego biurka.
- Nie o ciebie mi chodziło – burknęła dziewczyna.
- Ale ja chyba też mam coś do powiedzenia?
Uniosłem obiec ręce do góry.
- Spokojnie, spokojnie. Cam, wszyscy na pewno bardzo chętnie
pójdą. Możemy nawet wyciągnąć Scotta, jako że jest naszym kolegą z pracy. –
Uśmiechnąłem się przebiegle.
- O nie, Dagger nie wchodzi w grę – zaprotestował żywo
Syriusz.
- Popieram – odparła Cam.
- No, chociaż raz. – Łapa posłał jej ponure spojrzenie.
- Nie odzywam się do ciebie.
- Jestem pewien, że nie wytrzymasz pięciu minut.
- Założysz się?
- Jasne. Wybieram nagrodę.
O, nie. Zakłady z Syriuszem Blackiem to nie była dobra
rzecz. Już miałem się odezwać, ale Cameron oświadczyła:
- Jak wygrasz. Jeśli ja wygram – ja wybieram.
- Hm, wiecie co… – zacząłem niepewnie.
- Stoi. Od tej pory nie możemy się odzywać.
- Do siebie – potwierdziła Cam.
- Nie, nie tylko. W ogóle przestajemy mówić.
Dziewczyna otworzyła usta, ale Syriusz pogroził jej palcem i
zagłębił się w lekturze znalezionej na biurku książki. Cameron posłała mi
przerażone spojrzenie.
- Chciałem to przerwać, ale mnie nie słuchaliście –
stwierdziłem, wzruszając ramionami. – I radzę się nie odzywać. Łapa dobije cię
swoją nagrodą, mogę ci to obiecać.
Szatynka wstała gwałtownie i podeszła do biurka, przy którym
zasiadał Syriusz. Zwaliła jego oparte o blat nogi i odsunęła jedną z szuflad.
Black nie odrywał od niej wzroku.
- Cam, Dagger cię zabije, jak zobaczy ten bałagan –
ostrzegłem, ale widząc wiele mówiące – albo nie mówiące nic – spojrzenie
Syriusza, pokiwałem głową. – Albo nie. Nie będzie wiedział, kto go zrobił. A
przynajmniej mam taką nadzieję. Inaczej wyleje nas wszystkich. A potem dostanie
nam się od Moody’ego…
Cameron rzuciła we mnie długopisem, więc umilkłem, a potem
pokazała Syriuszowi jakąś kartkę. Poderwałem się z miejsca i zajrzałem jej
przez ramię.
„DUPEK”, napisała wielkimi literami. Łapa tylko wyszczerzył się huncwocko, więc pognała po wyrzucony długopis i dopisała: „Zmuszę cię do mówienia.”
„DUPEK”, napisała wielkimi literami. Łapa tylko wyszczerzył się huncwocko, więc pognała po wyrzucony długopis i dopisała: „Zmuszę cię do mówienia.”
Syriusz otworzył usta, ale w porę się zorientował i wyrwał
dziewczynie długopis.
„To się jeszcze okaże.”
Westchnąłem ciężko i stwierdziłem, że chyba najwyższy czas
zostawić ich w spokoju. Dzieci wolą bawić się bez nadzoru rodziców.
@
Koktajle: dwa razy Golden Caiparina – zajrzałem do karty
menu, trzymanej w ręce – raz Venezuelan Mojito, to z pomarańczą… Dwa Mosquito,
bezalkoholowe… – Spojrzałem na stojącego za mną Syriusza. – Następnym razem
ktoś inny niech zamawia, ja jakoś nie mogę tego zapamiętać.
Łapa wzruszył ramionami i oparł się łokciem o kontuar,
ponaglając mnie wzrokiem.
- Dla mnie malinowe Black and Blue – powiedziałem barmanowi,
po czym uśmiechnąłem się lekko – a dla tego pana obok mnie soczek melonowy. Ile
to…
Syriusz zaczął gwałtownie machać rękami, a kelner popatrzył
na niego spod uniesionych brwi.
- Coś nie tak? – zapytał obojętnym tonem.
- Ależ nie – zaprzeczyłem i posłałem Łapie surowe
spojrzenie. – Zachowuj się, chłopcze. Zaraz dostaniesz swój soczek, poczekaj
chwilę.
Black uderzył w kontuar pięścią i pomachał barmanowi dłonią
przed twarzą.
- On jest pijany, tak? – zwrócił się do mnie, notując
zamówienie.
- Nie, ależ skąd – odparłem – tylko niepełnosprytny.
Umysłowo. Proszę się nie przejmować, zajmę się nim. Siedzimy tam. – Wskazałem
mężczyźnie stolik pod jedną ze ścian, który zajmowali już nasi przyjaciele. –
Zapłacę potem. – Uśmiechnąłem się i pociągnąłem Syriusza za ramię. – No, chodź,
soczek…
Łapa warknął zupełnie jak pies i wyrwał mi się, po czym
otworzył menu i zaczął je kartkować. Aha, więc tak pogrywasz!
- Niech pan nie zwraca na niego uwagi – zawołałem, kiedy
barman był co najmniej zdegustowany zachowaniem Syriusza, który z całą mocą
pokazywał coś palcem w liście koktajlów. – On nie może spożywać alkoholu.
Jeszcze nie.
Black, zniechęcony, porzucił kartę menu i pomaszerował w
stronę stolika, zupełnie mnie ignorując.
- Bardzo przepraszam – rzuciłem jeszcze facetowi za ladą i,
śmiejąc się pod nosem, ruszyłem za przyjacielem.
- Coś ty mu zrobił, co? – przywitał mnie James, wskazując na
naburmuszonego Syriusza. Mojej uwadze nie uszły spojrzenia, jakie Łapa co
chwilę rzucał siedzącej naprzeciwko niego Cameron, ubranej w krótką i dość dużo
odsłaniającą czarną sukienkę. Kobiety to wiedziały, jak przyciągać nasz wzrok.
I to bez słów!
- Zamówiłem mu melonowy soczek – rzuciłem niedbale,
przysiadając się do Mary. – A dla was będzie to, co miało być – uspokoiłem.
Dziewczyny parsknęły śmiechem, a Cam dodatkowo pokazała mi
uniesiony ku górze kciuk. Ciekawe, kiedy skończy się ta ich gra. Było pewne, że
któreś w końcu nie wytrzyma.
Syriusz sięgnął po torebkę Lily i szybkim ruchem otworzył
ją.
- Hej, Black, nie pozwalaj sobie! – oburzyła się rudowłosa.
Łapa wyjął jakiś mini notesik i ołówek w różowe paski,
nagryzmolił coś i posunął po stoliku w moją stronę.
- „Ukradnę ci twoje malinowe gówno” – odczytałem, usiłując
zachować powagę. W towarzystwie umierających ze śmiechu ludzi wcale nie było to
takie proste. – Nie piję malinowego gówna, Łapo, i nigdy pić nie będę. Ale
wiem, żałuję teraz, że nie zamówiłem ci bananowego soczku…
Syriusz pochylił się nad blatem, wyrwał mi notes z ręki i
walnął nim w głowę.
- Kto idzie zatańczyć? – zapytała Rachel, wstając i
naciągając swoją kilkucalową – przynajmniej w moim mniemaniu – spódnicę. –
Chyba nie zamierzacie przesiedzieć tak całej nocy?
- Zamierzam wrócić na noc do mieszkania, moja droga –
stwierdziłem, wstając i łapiąc ją za dłoń. – Ale teraz chętnie zatańczę, tylko
niech puszczą coś innego niż te małpie wycia…
- To jest hip-hop, głupku – zaśmiała się i pociągnęła mnie
na parkiet.
Kiedy wróciłem do stolika jakieś dwadzieścia minut później,
zastałem tam tylko Cam, wbijającą nieprzytomny wzrok w Syriusza, tańczącego z
jakąś blondynką, której nie znałem (on zapewne też jej nie znał) i prawie puste
kieliszki po koktajlach.
- Ukatrupię go – zapewniłem, pochylając się nad szklanką, w
której został jeszcze jakiś łyk różowego napoju. – A podobno nie znosi
malinowych! – narzekałem.
Cam podniosła na mnie wzrok, wzruszając ramionami na znak,
że i tak nic jej to nie obchodzi. Potem przysunęła mi notesik Lily.
- Co znowu wymyślił? – mruknąłem, siadając ciężko na krześle
przy Cameron i próbując dojrzeć coś w mdłym świetle żarówek klubu. – Merlinie.
Toż to cała konwersacja jest!
Usiadłem wygodniej i zagłębiłem się w lekturę.
Lupin, mówiłem, że
wypiję. Masz za swoje. Z Blackiem się nie zadziera. Łapa
Remmy
na pewno się przestraszy. Cam
A co, masz co do tego
jakieś wątpliwości?
Nie, skąd. Jak
mogłeś mnie o to podejrzewać?
I przestań się
na mnie gapić.
Tak jakoś podpowiadała
mi moja intuicja.
Wybacz, nie mogę.
Chyba że się zakryjesz.
Ja mam się
zakrywać! Po prostu nie patrz.
Przykro mi.
Przykro ci, że się
patrzysz? Więc po prostu odwróć wzrok, skoro widok jest dla ciebie aż tak
nieprzyjemny.
Przykro mi, ale niestety
nie mogę przestać. Mogłabyś ubierać się tak codziennie.
Chyba w
twoich snach.
Cammie. Kiedy się w
końcu do mnie odezwiesz?
W twoich snach?
I tak wiem, że mnie
kochasz.
I to właśnie było zdanie, którym Syriusz zapewne zamknął
Cameron usta. Mam nadzieję, że zamknął je tym zdaniem. Chyba wolałem nie myśleć
o tym, w jaki inny sposób mógłby jeszcze to zrobić.
- Jesteście beznadziejni – stwierdziłem ze śmiechem,
wyrywając zapisaną kartkę i na jej odwrocie rysując wielkie serduszko. – Nie
rozumiem was. Ale jasne, róbcie co chcecie…
W tej samej chwili do stolika zbliżył się Syriusz i odebrał
mi notatnik. Pisał coś przez krótką chwilę, a potem, niespodziewanie, podał go
Cam.
Zmarszczyłem brwi, kiedy zauważyłem, że na policzki
dziewczyny wpływają blade rumieńce, a ona sama odkłada notatnik na blat i
wstaje, patrząc niepewnie na Łapę. Ten uśmiechnął się, ale wcale nie był to ten
uśmiech, który znałem, nie huncwocki, nie przebiegły… taki łagodny. Wręcz
ludzki. Wyciągnął rękę, złapał dłoń Cameron i porwał na parkiet.
Zaciekawiony, rzuciłem okiem na syriuszową wiadomość.
„Cammie. Jestem dupkiem, wiem. Ale szefowi się nie odmawia.
Zatańcz ze mną. Proszę.”
Casanova!
@
I jak? Kto wygrał? – W ciemności rozbrzmiał głos Jamesa.
Przekręciłem się na swoim łóżku, żeby lepiej go słyszeć. Przez otwarte drzwi
mojego pokoju widziałem tylko zarys drzwi Syriusza.
- To chyba jasne – odezwał się Black, po czym usłyszałem
odgłos uderzania w poduszkę. – Ja.
- A to dziwne – zastanowił się Rogacz. – Lily mówiła mi, że
Cam. Jak to się stało, co, Łapo?
- Miłość jest ślepa, Rogalu, i do tego fałszywa. Albo to
Cammie skłamała. Nie wiem, nieważne. Ja wygrałem.
- I teraz musisz wymyślić jej jakąś karę? – zapytałem,
ziewając.
- Albo ona jemu, zależy jak na to patrzeć – stwierdził ze
śmiechem Jim.
- Taaak – odparł Black, ignorując okularnika. – I już nawet
mam pomysł.
Ułożyłem się wygodniej, zakładając ręce za głowę i gapiąc
się w sufit, a przynajmniej w miejsce, w którym ten sufit powinien być.
- A jak to się stało? – chciałem wiedzieć, mrużąc oczy.
Prawie nie widziałem sufitu. Jasne, było ciemno, ale biały sufit powinien wręcz
świecić w ciemności… Zamiast tego nad głową świeciły mi jakieś małe punkciki. –
Znaczy, jak zmusiłeś ją do mówienia?
Usłyszałem cichy śmiech Łapy.
- A to niech pozostanie naszą tajemnicą.
Co to było, te jasne punkty? Uniosłem się nieco, usiłując
dojrzeć to tajemnicze zjawisko. Świetliki…?
- Szlag – sapnąłem, przestraszony, i gwałtownie usiadłem na
łóżku. –Ej. Ej, chłopaki, coś się stało z moim sufitem!
- Co? – usłyszałem senne pytanie Jamesa. – Z jakim
chomikiem?
Wstałem na łóżku, wyciągając rękę.
- No, nie mam sufitu! Tu są gwiazdy! Merlinie, ktoś mi
podpieprzył su… Cholera.
Jak gdyby nic dotknąłem granatowego nieba i przejechałem
dłonią po jasnej gwieździe.
A przynajmniej po jej iluzji.
- Prima aprilis,
Lunatyku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz