wtorek, 23 marca 2010

Rozdział 8


Kobieta zdolną jest
Dla Lizzy z nadzieją, że wyszuka mi wszystkie błędy. <3

Jeśli wcześniej marzyłam o długiej nocy, spędzonej w objęciach mojej własnej pościeli, o nocy, która byłaby „śmiercią dziennych trudów, balsamem dla myśli” – przekonałam się, że marzenia marzeniami pozostały. Przynajmniej tym razem. Zbyt wiele bzdurnych strzępków myśli i dialogów krążyło po mojej na wpół świadomej głowie, bym mogła spokojnie odpłynąć w objęcia Morfeusza. I nijak nie udało się uciszyć rozszalałej burzy świadomości.
Kiedy po raz sto pięćdziesiąty tej nocy przed oczami stanęła mi twarz Syriusza, którą miałam tuż przy sobie jakąś dobę temu, na jego kanapie, z cichym jękiem wyplątałam się z pościeli i powlokłam do kuchni. Przez moment gapiłam się na wirujące w ciemności leniwe płatki białego śniegu, po czym sięgnęłam po niezastąpiony (ale widocznie nie w moim przypadku) lek na bezsenność – mleko.
Za dużo się działo. Nie na świecie, nie wokół – we mnie. Na zmianę wspominałam wszystkie słowa, które wypowiadał Syriusz w ostatnich dniach, wszystkie jego czyny i moje głupie reakcje; myślałam o moim stosunku do Scotta, o tym, że najlepiej całkiem o nim zapomnieć; wreszcie o tajemniczym Jasonie, który przysłał mi walentynkę, przez którą wynikło tyle problemów, który pojawił się jak gdyby nigdy nic pod moim mieszkaniem i zapowiedział, że chce się ze mną spotkać…
Oj, koleś. Nie ma tak dobrze, pomyślałam, upijając wielki łyk mleka. Była niedziela, a po takiej nocy nie zamierzam się nigdzie ruszać. NIGDZIE.
Jeszcze przez chwilę półleżałam z czołem opartym o blat stołu, a potem ruszyłam do sypialni, próbując nie otwierać oczu.

@

Obudziło mnie jakieś głuche dudnienie. Nie unosząc twarzy z poduszki, przykryłam się kołdrą po sam czubek głowy, przysięgając sobie, że za jakąś godzinę czy dwie, kiedy już będę w stanie otworzyć oczy i wstać, zabiję Mary za jej poranne hałasy. Kiedy jednak po parunastu dziwnych wizjach, które nawiedziły mnie w tym półśnie, usłyszałam wesołe śmiechy i odgłos muzyki, zawyłam głośno i przetoczyłam się na plecy.
- MARYYY! – wrzasnęłam, nie łudząc się nawet, że usłyszy. – Zabiję, Masterson. Już jesteś martwa. Zimny, sztywny trup. A żeby cię…
Sturlałam się z łóżka i głośno łupnęłam o podłogę, a rozgrzana poduszka poszła moim śladem i walnęła mnie w twarz. Rzuciłam piękną wiązankę przekleństw, których nie powstydziłby się nawet prymitywny górski troll, a co dopiero ja – umęczona i półżywa kobieta.
Po jakichś trzydziestu sekundach znudziły mi się rozmyślania nad sensem własnej egzystencji, więc jak burza wypadłam z sypialni i pognałam do kuchni. Chyba jednak tylko w moim mniemaniu pędziłam „jak burza”, bo siedzące tam kobiety leniwie podniosły na mnie oczy.
- Balangowicz wstał! – stwierdziła wesoło Rachel. Merlinie, ona wręcz tryskała optymizmem i radością życia. A żeby tak i mnie skapnęło kilka kropel jej nastroju…
Lily, która najwyraźniej również postanowiła odwiedzić nas w ten wesoły niedzielny poranek, oderwała wzrok od gazety. Też była taka… pogodna. Jak dla mnie zbyt pogodna.
- Pobiłaś samą siebie, Cam – stwierdziła spokojnie. – Zostawiłyśmy ci trochę obiadu. – Uśmiechnęła się znacząco.
Obiadu?!
- K-która jest? – zapytałam, bojąc się usłyszeć odpowiedź, która, swoją drogą, nie nadeszła, gdyż dziewczyny tylko wskazały na zegar na ścianie.
No, świetnie, pomyślałam. Było wpół do trzeciej. Faktycznie… trochę po obiedzie.
- Mogłyście mnie obudzić – jęknęłam, osuwając się bezwładnie na krzesło przy stole, tuż obok Mary, która sączyła popołudniową kawę.
- Próbowałyśmy, uwierz – oświadczyła ze śmiechem Masterson. – Za pierwszym razem w ogólnie nie reagowałaś, a za drugim machałaś wariacko rękami i mamrotałaś coś o łamaniu kołem. – Mary posłała mi uśmiech znad krawędzi kubka.
Podparłam głowę na dłoni.
- Pół dnia za mną. Świetnie – mruknęłam. – No nic, cóż zrobić… Nikogo po mnie nie było, prawda? – spytałam niepewnie.
Dziewczyny zmarszczyły brwi.
- A ktoś miał być? – zapytała podejrzliwie Lily.
- A nie, nikt. – Machnęłam lekceważąco ręką, dziękując Merlinowi, że ten cały Jason nie zechciał naruszyć mej świętej niedzieli. – Tak tylko pytam.
- Syriusz może…? – podsunęła chytrze Rachel, błyskając oczami.
- Co? Nie! Dlaczego Syriusz? – obruszyłam się natychmiast. Cholera, przejrzały mnie? Wczoraj opowiedziałam Mary o tym, że do Scotta nic już nie mam, ale o Blacku nawet się nie zająknęłam. Zresztą, co niby? Że mnie w pewien sposób zaczął pociągać? Przejdzie, na pewno. I to już niedługo.
- A, bo za trzecim razem Mary wysłała do ciebie mnie… i gadałaś o Syriuszu – stwierdziła radośnie Rachel.
- Pewnie, że go zabiję czy coś? – spróbowałam się wywinąć.
- A masz za co? – spytała Lily.
Udałam, że się zastanawiam.
- Ja zawsze mam go za co zabijać.

@

Ta nieszczęsna niedziela była chyba dniem niespełnionych marzeń.
Kiedy za oknami zaczęło się ściemniać, a z nieba sfrunęły mlecznobiałe płatki śniegu, noga za nogą ruszyłam do sypialni, by zażyć ożywczego i z pewnością należącego mi się snu – chociaż godzinki! – ale wtedy przypomniały sobie o mnie przyjaciółki.
- Hej, Cam! – Rach machnęła ręką, zapraszając mnie z powrotem do salonu, z którego chciałam cichaczem uciec. Wzdychając żałośnie, klapnęłam na kanapę.
- Czego dusza pragnie? – wymamrotałam, przymykająco oczy. – Bo moja snu. Więc sprężaj się i pozwól mi spać. 
- O, nie! Chyba śnisz! – obruszyła się Rachel.
- Właśnie niestety nie za bardzo – sarknęłam, uchylając jedną powiekę i zezując na przyjaciółkę. – Błaaagam, powiedz, że niczego nie wymyśliłaś.
- Nie ja – wyszczerzyła się brunetka, a siedząca obok mnie Lily chrząknęła. – To był pomysł Rudej.
Gdyby mi się chciało, spiorunowałabym tę marchewkę wzrokiem.
- Cam, nie możemy przesiedzieć całej niedzieli w domu – stwierdziła łagodnie.
Przytaknęłam lekko.
- Nie możecie – zgodziłam się, podciągając kolana pod brodę i znów zamykając oczy. Ach, spać, spać…
- No właśnie! – rozpromieniła się Rachel. A przynajmniej brzmiała tak, jakby właśnie się rozpromieniła. Nie wiem, nie widziałam. – Czyli zbieraj się, idziemy gdzieś.
- Idźcie. To wy nie możecie posiedzieć w domu jak normalne, zdrowe na umyśle i duszy kobiety.
- Cam.
- No co! Lilka, to nie ty nie spałaś pół nocy – burknęłam w rękaw swetra. – Naprawdę, nie mam ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić. Idźcie same, ja się prześpię.
- A potem znowu nie będziesz mogła zasnąć w nocy – po raz pierwszy odezwała się Mary. Krzątała się gdzieś przy półce z książkami.
Potrząsnęłam głową.
- Nie, bo to nie o to chodzi. Nie mogłam spać, bo za dużo myślałam.
- Ty myślałaś? – zaśmiała się złośliwie Rachel.
Zignorowałam ją.
- Caaaaam! – Poczułam dłonie Lily na ramionach. – Bo ja chcę wam coś powiedzieć.
Poderwałam głowę.
- O, rany! – zawołałam z udawanym przejęciem. – I musisz zrobić to poza domem, taaak?
Lily pokiwała głową, uśmiechając się lekko.
- No to strzelaj – wyszczerzyłam się. – Jesteś poza domem.
Rudej na chwilę zrzedła mina, ale już po chwili złapała mnie mocniej i podciągnęła do góry. Jak na tak drobną dziewczynę miała w sobie bardzo duuużo siły.
- Chwilami mam cię dość, leniu śmierdzący – parsknęła, popychając mnie w stronę sypialni. Hej, opierałam się. Ale zważywszy na to, że ledwo stałam na nogach, a Lily tryskała życiem i radością… no, nie miałam zbyt dużych szans.
Potknęłam się o wystający dywan i oparłam się ciężko o ścianę.
- Potwór! – syknęłam, wpełzając do swojego pokoju. Ruda wskoczyła za mną. – Powiesz chociaż, o co dokładniej chodzi, czy potrzebujesz do tego wina?
- Wino będzie w porządku – stwierdziła, otwierając moją szafę i grzebiąc w niej przez chwilę. Ja tymczasem usiadłam na łóżku i zapatrzyłam się w pustą przestrzeń na ścianie naprzeciwko. – Ubieraj się.
Spojrzałam tępo na czarny, lejący się materiał, który Lilka rzuciła mi na kolana i przybrałam sceptyczną minę.
- Jaja sobie robisz – burknęłam. – Nie ubiorę tego.
- Cam, to twoja sukienka. I z tego co wiem, jeszcze jej na sobie nie miałaś. Najwyższy czas.
Zmarszczyłam brwi, podnosząc sukienkę do góry i taksując ją spojrzeniem.
- Właściwie to sama nie wiem, jak mogłam tyle za nią dać – narzekałam. – Jest strasznie krótka. I ciasna. Pewnie skończy się tak, że nigdy jej nie założę.
- Nie, nie skończy się. Założysz ją TERAZ – upierała się Evans.
- Nie założę – prychnęłam. Byłam w złym humorze i miałam do tego pełne prawo. – Poczekam na specjalną okazję.
- Ale to jest specjalna okazja! – pisnęła Lily.
Oderwałam wzrok od sukienki i zlustrowałam spojrzeniem przyjaciółkę. Jej mina wyrażała zarówno złość, jak i histerię. Uniosłam brwi. Lilka raczej się tak nie zachowywała. To do Rachel należała rola rozkapryszonej królewny, która za wszelką cenę musi postawić na swoim… Lilka kochała kompromisy. Zazwyczaj.
- Jaka? – podchwyciłam sprytnie.
- Przy winie powiem. – Ruda wycelowała we mnie palec. – Cammie, proszę, załóż to.
Zgarbiłam się.
- Chcesz, żebym się rozchorowała? Lil, nie mam do tego butów. Nie, dobra, mam, nic nie mów. Moja szafka z butami pęka w szwach. – Przemilczałam fakt, że szafy raczej szwów nie posiadają. – Ale spójrz, ona sięga mi do uda. Do połowy uda. Zostawię ją na wiosnę. Albo najlepiej na lato. Pozwolisz, że dziś sama wybiorę sobie strój?
Wstałam, mierząc przyjaciółkę poważnym spojrzeniem.
- Jasne. – Uśmiechnęła się wesoło. – Masz pięć minut!

@

Emm, mówi ktoś po francusku?
Wychyliłam się zza swojego menu ze złośliwym uśmiechem.
- A co, nie dasz rady tego przeczytać? – spytałam, przeskakując wzrokiem po francuskich nazwach win. – Pokażesz panu palcem i po sprawie.
Rachel rzuciła we mnie zwiniętą w kulkę serwetką, za co dostała po ręce od Lily.
- Zachowuj się. To elegancka restauracja – syknęła.
- Och, Rach, więc co ty tu robisz? – zaśmiałam się, puszczając oko do siedzącej obok Mary.
Panna Needle wbiła obrażony wzrok w sufit, zaciskając usta w wąską linię. Świetnie, nie odezwie się aż do wybierania deseru.
- No i jak? Które bierzecie… bierzemy? – zapytała Lily, stukając paznokciami po karcie win. – Dla mnie wszystkie brzmią tak… wytwornie.
- Jestem za czerwonym – powiedziała Mary.
- Taak? Sprecyzuj, czerwonych masz tu dwie strony – wyzłośliwiłam się.
Mary posłała mi obojętne spojrzenie. Cóż, mogłam mieć nawet wisielczy humor – to i tak nie zrobiłoby na niej większego znaczenia. To i moje głupie docinki.
- Może któreś z tych tutaj? – zaproponowała Lil ugodowym tonem. Mówiłam, że kocha kompromisy? – Bordeaux? – przeczytała, tak pięknie kalecząc francuski, że nie mogłam się powstrzymać i zaklaskałam krótko. Ruda zamordowała mnie wzrokiem i przeczytała jeszcze raz, prawie literując: – Bordeauu. Bordyyy. Jezu, co za różnica! – zirytowała się, widząc moje powątpiewające spojrzenie.
Posłałam jej promienny uśmiech.
- Ależ żadna – oświadczyłam i machnęłam ręką na kelnera. – Butelkę Bordo proszę. St Julien.
- I wodę. Macie wodę? – wtrąciła się Lily.
Obrzuciłam ją spojrzeniem.
- Bordeaux i jedną wodę. Coś jeszcze? – Kelner spojrzał na nas znad notatnika.
- To wszystko, merci.
Mary i Rach poparzyły na mnie ze zmrużonymi oczami.
- Szpanuje – mruknęła Rachel.
- Hej, mówiłam, że będę nie do zniesienia? – przypomniałam pojednawczo. – Ale nie, za wszelką cenę chciałyście, żebym poszła z wami…
- A owszem – przerwała mi Lily. – Ale tylko po to, żebyś potem nie narzekała, że nic ci nie powiedziałam. A narzekałabyś – dodała szybko, widząc, że już otwieram usta. – Bo to ważne.
Umilkła, spuszczając wzrok. Popatrzyłam zdziwiona na Mary i Rachel, ale one też nie wyglądały, jakby wiedziały, o co chodzi.
- Lil, czemu zamówiłaś wodę? – zapytała nagle Mary. Na jej twarzy widniał łagodny wyraz zaciekawienia.
Rudowłosa przygryzła dolną wargę, patrząc na nas z obawą.
- Właśnie po to tu przyszłyśmy – oświadczyła cicho.
- Żebyś się mogła napić wody? – sarknęłam, choć w duchu poczułam, że powinnam być już poważna. Coś się chyba kroiło.
- Oczywiście, że nie – mruknęła Evans, wzdychając i patrząc na pierścionek na swoim palcu. Pierścionek od Jamesa. Nosiła go już ładne parę miesięcy. Cztery chyba…? Czy cztery miesiące narzeczeństwa wystarczą, by brać ślub?
Nagle zalała mnie fala strasznych myśli. A jeśli Lily zerwała z Jamesem? Jeśli to on zostawił ją? Nie, w takim razie po co wciąż nosiłaby pierścionek zaręczynowy? I dlaczego miała taki śmiertelnie poważny wyraz twarzy?
- LILY – pochyliłam się nad stołem – do cholery, co się stało?!
Rudowłosa przymknęła oczy.
- Nie mogę pić wina – wyszeptała.
Wymieniłam z Rach przerażone spojrzenia.
- Yyy, dlaczego? – spytała brunetka. – Jesteś chora?
- Jim ci zabronił?
- Tak. Nie. Tak i nie – zaplątała się Lily, splatając nerwowo dłonie na stoliku.
- No to co…
Nadszedł kelner, stawiając na stole butelkę czerwonego wina, kieliszki, a przed panną Evans zdobioną szklankę z wodą. Zapytał, czy potrzeba nam jeszcze czegoś, ale szybko go odpędziłyśmy.
- Lily – popędziła Mary. W przeciwieństwie do mnie i Rachel na jej ustach błądził delikatny uśmiech, ale głos miała surowy.
- Nalejcie wina. – Uśmiechnęła się rudowłosa.
Pobiłyśmy rekord w szybkości nalewania wina do kieliszków i zapatrzyłyśmy się w spokojną, ozdobioną łagodnym uśmiechem twarz przyjaciółki. Upiła łyczek wody i posłała nam pogodne spojrzenie.
- To dobre nowiny – oświadczyła, a ja zmrużyłam oczy. Rany, nie… – Nie mówiłam wam nic wcześniej, bo… No, na początku to nigdy nie jest takie znowu pewne, a potem tak jakoś… ciągle to odkładałam. Z tygodnia na tydzień. Może myślałam, że się domyślicie, ale…
Nie domyśliłyśmy się, dopowiedziałam sobie w myślach. Cholera jasna, nic nie zauważyłyśmy!
Lily napotkała moje spojrzenie, spojrzała w moje rozszerzone ze zdumienia oczy i ledwo zauważalnie skinęła głową.
- Tak, Cam – szepnęła. Przełknęłam ślinę. – Dziewczyny…
- Jesteś w ciąży! – Nie wytrzymałam i zepsułam przyjaciółce oświadczenie jej życia. Merlinie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Lokal wokół mnie zawirował, jakbym to ja nosiła w sobie życie, nie Lily. Jak mogłyśmy niczego nie zauważyć?
Rachel na zmianę otwierała i zamykała usta.
- Ożeszkurnajaniemogę! – wykrztusiła w końcu, rezygnując z dobrych manier w tak wytwornej restauracji, jaką była Brasserie Roux. – LILY!
Chciała rzucić się na Rudą przez stół, ale przeszkodziła jej w tym świeca, stojąca na jego środku. Odepchnęła więc od siebie krzesło i skoczyła ku przyjaciółce, porywając ją w objęcia.
- W ciąży! Niemożliwe! Lil, jak ty to zrobiłaś? Dlaczego? Rany boskie, dzidziuuuś?!
Zaśmiałam się nienaturalnie. Zakryłam usta dłonią i patrzyłam na skaczącą i zaszokowaną Rachel i na anielsko uśmiechniętą Lily. To było nierealnie. To była takie… DZIWNE.
Mary też była zdziwiona, ale wstała i uściskała rudowłosą, całując ją w oba policzki i składając ciche gratulacje.
Lily była matką…
Wstałam i zamknęłam przyjaciółkę w ramionach, chowając twarz w jej długich włosach. Oczami wyobraźni widziałam drobną Lilkę z zawiniątkiem na rękach, z Jamesem przy boku i promieniejącą szczęściem. Jak to się stało, że to przegapiłyśmy?
- Lilyyyy – zaszlochałam, wzruszona, ściskając ją mocno. – Przepraszam! Nie wiem, jak ja mog…
- Spokojnie, Cam! – roześmiała się dziewczyna, odsuwając się ode mnie i łapiąc mnie za rękę. – Nikt nic nie zauważył. To czwarty miesiąc, ale nic jeszcze nie widać! A przynajmniej nie teraz, kiedy stoję przed wami w pełni ubrana…
Położyła moją dłoń na swoim brzuchu. Był tylko leciutko zaokrąglony, ledwo widoczny za szeroką tuniką. Spojrzałam Rudej w oczy, zauważając, że płacze ze szczęścia.
- A ty… czujesz coś? – wykrztusiłam.
- Kopie. Czasem. W sumie to kopnął dopiero parę razy…
- Czwarty miesiąc? – odezwała się Rachel ze swojego siedzenia. Lily i ja również wróciłyśmy na swoje miejsca. – Łał. Czyżby w noc zaręczyn?
Na policzki Evans wpłynęły blade rumieńce.
- James wie, prawda? – upewniła się Mary, upijając łyk wina.
- Oczywiście – powiedziała miękko Lily. – Naprawdę, strasznie was przepraszam, że dowiadujecie się dopiero teraz… Powinnam powiedzieć wam wcześniej…
- Lilka, daj spokój! – zaśmiała się Rachel. Uniosła do góry swój kieliszek, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. – Za małą Potterównę!
- Ej, Rach – dałam jej sójkę w bok – albo za Pottera!
- I za mamusię – dodała Mary.
Lily rozpłynęła się w uśmiechu. Do toastu przyłączyło się parę osób ze stolików obok, a ja patrzyłam na Lily i nie mogłam uwierzyć, że ta drobna dziewczyna – kobieta – która jeszcze tak niedawno w popłochu uciekała przed Jamesem i zamykała się w dormitorium z nosem w podręcznikach, a zza książki wystawały tylko dwa rude warkocze – teraz miała narzeczonego, nosiła w sobie dziecko, za parę dni wychodziła za mąż… I już nigdy nic w jej życiu nie będzie takie samo.
Zapatrzyłam się w czerwony napój w swoim kieliszku, mrugając, by odpędzić niechciane łzy. I myśli. Cieszyłam się szczęściem przyjaciółki, ale równocześnie myślałam: a co ze mną? Czy byłam jakaś inna, skoro przez całe swoje dziewiętnastoletnie życie nie potrafiłam znaleźć nikogo, z kim mogłabym się poczuć prawdziwie sobą, prawdziwie spełniona i szczęśliwa…?
- Lil, a miałaś mdłości? – zapytała Rachel, wywołując u dziewczyn śmiech. Ja również uśmiechnęłam się lekko, myślami będąc jednak daleko.
A może za bardzo przejmowałam się życiem innych. Pomagałam Rachel, kiedy rzucała kolejnych facetów, uczyłam Mary, jak zachowywać się przy chłopaku, który jej się podoba, swatałam Lily i Jamesa. Zdarzyło mi się nawet wspierać Syriusza, choć zawsze wtedy czułam, że nie powinnam się wtrącać w jego romanse, bo inaczej wydłubię oczy jego głupim panienkom…
Syriusz.
Syriusz.
Kim on dla mnie był?

@

Jason nie pojawił się przez kilka następnych dni. Więcej: nie dał znaku życia. Nie, żebym narzekała; zarówno dla mnie, jak i dla Syriusza, który dziwnie reagował na każde wspomnienie o dawnym koledze, było to zdecydowanie dobre rozwiązanie. Niech Jason Abbys zniknie z naszego życia!
Nie, tak naprawdę nic do niego nie miałam. Wysłał mi, głupek jeden, walentynkę, która przecież do niczego nie zobowiązywała, a teraz stwierdził, że jednak nie nadaję się na dziewczynę jego życia. I zapewne nigdy nie będę się nadawać. To było mi na rękę. I tak miałam ostatnio zadziwiająco dużo problemów z facetami.
Tak, ja – spokojna i pomagająca wszystkim Cameron Swallow – miałam problemy z facetami. Ale bynajmniej nie takie, jakie bym mieć chciała.
Scott wyżywał się na mnie jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Nie powiedział ani słowa na temat sobotniej wpadki ze Stellą, ani razu nie zwrócił się do mnie po imieniu, nawet ośmielę się stwierdzić, że na mnie nie spojrzał. Ale to lepiej, wolałam na razie nie zaglądać w te jego szatańskie oczy. Mogłabym się poddać czy coś, a jak na razie ignorowanie go szło mi całkiem nieźle.
Z Syriuszem była trochę inna sytuacja. Niby wszystko było okej, po staremu, ale coś mi nie grało. Nie zachowywał się ani jak przyjaciel, którego znałam od ośmiu lat, ani jak ten wywołujący rumieńce chłopak sprzed kilku dni. Był… cichy.
Syriusz Black uspokoił się i pracował grzecznie w swoim boksie, nawet na chwilę nie wyściubiając z niego nosa.
Właśnie jak gdyby nigdy nic spacerowałam po korytarzu, co jakiś czas zaglądając do działu „Sport, kultura, gwiazdy”, kiedy od strony schodów nadeszła Blair.
Właściwie to dawno jej nie widziałam. Nigdy nie byłam z nią w jakichś bliższych stosunkach, Blair zajmowała się korektą i żadne z nas nie wchodziło jej w drogę – tak jak ona nie wchodziła nam, chociaż była chyba najstarszą (oprócz woźnej) pracownicą w redakcji. Zdecydowanie była starsza od Scotta, choć nigdy nie pytałam jej o wiek. Wyglądała raczej na matkę dwójki dzieci i wzorową, lecz trzymającą męża pod pantoflem, żonę.
Może stąd wzięło się to „ice_blair”, które miała w adresie mailowym. Czasami mogła wydawać się nieco… przerażająca.
Tym razem jednak uśmiechała się lekko, a ciemne włosy opadały falami na jej ramiona. Wokół oczu tworzyły się delikatne zmarszczki.
- Witaj, Cameron. – Zawsze zwracała się do nas za pomocą pełnych imion. Może stąd też się brała ta jej powaga. Ta dojrzałość. – Co słychać?
Nie znosiłam tego pytania, ale odpowiedziałam uprzejmie:
- Ach, nic takiego. Musiałam rozprostować kości. A co u ciebie?
Machnęła plikiem kartek, które trzymała w ręce.
- Idę do Syriusza, mam mu to zanieść do poprawy – stwierdziła.
- Do poprawy? – zainteresowałam się.
Blair zmarszczyła brwi.
- Tak. Pan Dagger stwierdził, że jego artykuł do niczego się nie nadaje, chociaż, jeśli chcesz znać moje zdanie, jest całkiem-całkiem… W każdym razie Syriusz musi napisać artykuł raz jeszcze – powiedziała nieco zmartwionym tonem.
Tak, zdecydowanie nadawała się na matkę. Ciekawe, czy Lily kiedyś będzie tak samo dobra i troskliwa?
- Hm, a może ja mu to zaniosę? I tak miałam wpaść do przyjaciół – mruknęłam, prawie wyrywając Blair kartki. Cóż, każdy powód do rozmowy jest dobry, nie?
Blair skinęła lekko głową.
- Dziwne – powiedziała jeszcze, wzruszyła ramionami i odeszła.
Westchnęłam, rzucając okiem na artykuł Syriusza i weszłam do jego boksu.
- Cześć, Cam – uśmiechnął się Remus, stojący przy korkowej tablicy i przeglądający jakieś wycinki.
- Cześć – odparłam lekko, zbliżając się do biurka, przy którym siedział Black. Nawet nie podniósł głowy, kiedy weszłam. Drań. – Hej, koleś, wiadomość od naczelnego – rzuciłam żartobliwie, kładąc mu kartki na klawiaturze.
Odepchnął je niecierpliwym ruchem ręki.
- Nie mam teraz czasu – burknął.
Zamrugałam i automatycznie schyliłam się, by zebrać arkusze, rozsypane po podłodze przy jego biurku.
- Ale to od Scotta, podobno kazał powiedzieć, że masz napisać to jeszcze ra…
Urwałam gwałtownie, gapiąc się na dłoń Syriusza, która w żelaznym uścisku zacisnęła się na moim nadgarstku, kiedy sięgałam po jedną z kartek. Podniosłam wzrok, napotykając jego zimne szare oczy.
- Nie teraz – warknął.
Wyrwałam rękę i wstałam szybko, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Black zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem.
- Idź już.
Odwróciłam się na pięcie i wypadłam na korytarz. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę łazienki, a przy drzwiach dogonił mnie Remus. Wszedł za mną do środka, jako że była to łazienka koedukacyjna, i przystanął tuż obok mnie, przy umywalkach.
- Musisz mu wybaczyć – powiedział szybko, jakby bał się, że od razu wybuchnę. Płaczem, chociażby. – Jest dzisiaj taki od samego rana.
- Niczego nie muszę mu wybaczać – warknęłam wściekle, ochlapując twarz zimną wodą i usiłując nie dopuścić do łez. Remus za dobrze mnie znał. – Wcale nie musi ze mną rozmawiać, mnie nie zależy. Po prostu przyniosłam mu to, co kazał Dagger.
- Ma po prostu zły dzień – tłumaczył spokojnie Lunatyk, patrząc na mnie w wielkim lustrze na ścianie.
- Och, biedny panicz Black – syknęłam. – Że też tylko jemu trafiają się złe dni… Jak los może być tak niesprawiedliwy!
- Cam, proszę – rzucił blondyn zmęczonym głosem.
Złapałam jego spojrzenie w odbiciu, zauważając, że na jego bladej twarzy pojawiło się parę świeżych, bladoczerwonych blizn. W niedzielę była pełnia.
Wytarłam dłonie i twarz w papierowy ręcznik i westchnęłam cicho, po czym przytuliłam się do przyjaciela.
- Przepraaaszam – mruknęłam.
Remus pogłaskał mnie delikatnie po głowie.
- Pogadam z nim – obiecał. – Zachowuje się jak dzieciak.
- Czy ja mu coś zrobiłam? – wymamrotałam, wtulona w ramię blondyna. – Idiota. Chwilami mam ochotę dać mu w twarz.
- Może powinnaś? – zaśmiał się cicho Remus. Jego pierś zadrżała lekko. – On nie jest zły na ciebie, choć tak może to wyglądać.
- W takim razie na kogo? – uniosłam głowę, ale Remus uciekł wzrokiem.
- To nie moja sprawa.
- Luniak!
Blondyn westchnął cierpiętniczo, lecz na jego ustach błąkał się huncwocki uśmieszek.
- To nie moja sprawa, ale… Syriusz jest zazdrosny.
Wyrwałam się z objęć przyjaciela.
- Spadaj, Lupin – żachnęłam się. – Nie będziesz sobie ze mnie żartów stroił. Dzięki za taką pomoc.
- Cam, kochanie, nie stroję sobie żartów! – Teraz Remus śmiał się już w głos. – Mówię, co widzę, sama chciałaś. Nie wiesz, że Syriusz nie może znieść, kiedy ktoś jest ważniejszy od niego?
- W sensie że dla mnie? – Wytrzeszczyłam na blondyna oczy. Skinął głową. – Zawsze był ktoś ważniejszy od niego – mruknęłam. – Co on myśli, że jest pępkiem świata?
- Nie – stwierdził Remus z uśmiechem. – Że jest Syriuszem Blackiem.
- Wielkie mi coś – prychnęłam. Serce strasznie tłukło mi się w piersi, co usiłowałam zignorować. Nadaremnie. – Powiedz mu… albo nie. Nic mu nie mów. Sama mu powiem.
- Nie radzę, on naprawdę nie jest sobą – ostrzegł Remus.
- I co może mi zrobić? Niech wrzeszczy. Mnie to zwisa i powiewa – powiedziałam i próbowałam go wyminąć.
- Nie będzie wrzeszczał. – Lupin zastanowił się przez chwilę. – Albo nie, będzie. A potem będzie żałował wszystkiego, co powie. I co zrobi. Cammie, to jest dla niego nowe. Wiesz, nie usprawiedliwiam go, ale…
Wbiłam w niego pytające spojrzenie.
- CO jest dla niego nowe?
Lunatyk zrobił taką minę, jakby żałował, że coś powiedział, a potem otworzył usta, ale w tym samym momencie do łazienki weszła Mary.
- O – powiedziała – cześć. Co robicie?
- Już nic – mruknął Remus i już go nie było.
Gdy Masterson zapytała, o co chodzi, tylko wzruszyłam ramionami i uciekłam do siebie.

@

Spadaj, facet!, czyli co z tym feminizmem
Zjawisko w tych czasach powszechnie spotykane, wręcz przyjęte. Kobiety szczycą się, że „ja to jestem feministką”, mężczyźni są bardziej sceptyczni. Ulicą spacerują dwie nastolatki i przekrzykują się, narzekając na „kolesi”. Skoro wszyscy są tacy beznadziejni, to przecież wiadomo, że kobieta – wyższy gatunek! I jak tu nie być feministką…

Ponad połowa ankietowanych kobiet w wieku od 14 do 57 lat uważa się za całkowite feministki. Nie dziwi to, że najwięcej „kobiet walczących” można znaleźć wśród młodzieży szkolnej i studentek. Panie zgodnie stwierdzają, że mężczyzna im do szczęścia nie potrzebny, a jeśli już jakiegoś ma, to brak z niego pożytku.
„Ani razu nie otworzył przede mną drzwi” – mówi 25-letnia Nicole. „Zaczęłam robić to za niego, a ten nawet nie zauważył. Dziękuję bardzo!”
„Przestałam czuć się kobietą” – żali się młoda nauczycielka. „Albo to on przestał być mężczyzną. A ktoś w związku musi mieć jaja!”
Zauważam pewien paradoks, nie do końca przeze mnie rozumiany. Z definicji: feminizm to równouprawnienie kobiet, brak dyskryminacji, przekształcanie tradycyjnych relacji pomiędzy płciami. Ale ja nie zauważam tych cech u ankietowanych kobiet. Chcą one wywyższenia, oddawania starożytnej czci, chcą bycia dla mężczyzn niedoścignionym ideałem i obiektem westchnień. A to nie jest feminizm. Ktoś tu pomylił pojęcia?
Takie niedomówienia zdarzają się coraz częściej, co może być nieprzyjemne w skutkach. Mężczyźni reagują na słowo „feministka” alergicznie, zniechęcają się. A tobie chodzi tylko o to, by był facetem, prawda? Byś mogła poczuć się przy nim kobietą. Jeśli tak – uważaj na słowa…

Zagapiłam się na ekran komputera, marszcząc brwi. Temat mi nie leżał. Bałam się, że użyję zbyt mocnych słów, że kogoś urażę… Westchnęłam i popatrzyłam na Jamesa.
- Jeśli mi powiesz, że masz temat o feministkach, to skręcę kark Daggerowi – mruknęłam, wstając i zaczynając przechadzać się po boksie.
- Nie mam. – Jim uniósł brwi. – A ty tak? I od kiedy nie ma „Scotta”?
- Mniejsza. – Machnęłam ręką. Wolałam jeszcze nie poruszać tematów związanych z redaktorem. – Muszę napisać, że feministka to nie to samo, co wolna kobieta. I że niektórzy nie wiedzą, co to feminizm… I w ogóle.
James parsknął krótkim śmiechem.
- Nie zazdroszczę. Feministki są straszne.
Spiorunowałam go wzrokiem.
- No co! Przecież ty nie jesteś żadną zwariowaną amazonką – stwierdził z rozbrajającym uśmiechem.
Klepnęłam na fotel, przeczesując włosy palcami.
- Jeszcze nie – oświadczyłam z lekkim uśmiechem. – Kto wie, co bę…
Drzwi do boksu otworzyły się cicho.
- Artykuły? – zapytał lakonicznie pan naczelny, przystając na środku pomieszczenia i przenosząc wzrok to na mnie, to na Pottera.
- To takie wypowiedzi publicystyczne – zironizowałam, mrużąc oczy.
Dagger obrzucił mnie przeciągłym spojrzeniem.
- Bierz się do roboty, Swallow. Jutro chcę widzieć oba artykuły na biurku. Z samego rana – oświadczył i wyszedł, dumnie zadzierając głowę.
A przynajmniej tak wyglądało to z mojej perspektywy.
- Palant – skonkludował  James, na co parsknęłam krótkim śmiechem. – Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę z tego, że nikt go tu nie lubi.
- Myślę, że nie – mruknęłam, kasując wszystko to, co miałam już napisane, oprócz nagłówka. – Jest zbyt zapatrzony w siebie. Jest jakieś słowo, opisujące męską feministkę? – zainteresowałam się.
- A bo ja wiem… – Potter wpakował sobie do ust karmelowego batonika, którego nabył podczas przerwy na lunch. – Świnia, po prostu.
- Męska, szowinistyczna i seksistowska – dodałam z lubością, zamaszyście stukając w klawiaturę.
- Cam – powiedział James, zezując na mnie niespokojnie – czasem naprawdę się ciebie boję.

@

Kiedy zegar na ścianie wybił piątą, błyskawicznie wyłączyłam komputer i zerwałam się z miejsca.
- Gdzie tak lecisz? – zdziwił się Potter.
- Czekajcie na mnie, muszę jeszcze coś załatwić! – krzyknęłam na odchodnym, wybiegłam z boksu i popędziłam w stronę gabinetu naczelnego.
- Cholera – mruknęłam, kiedy, oczywiście, wpadłam na niego w drzwiach, jako że właśnie wychodził. – Chwileczkę – rzuciłam i zdecydowanym ruchem popchnęłam go z powrotem do środka.
Scott zrobił wielkie oczy, ale zanim zdążył coś powiedzieć, oświadczyłam:
- Potrzebuję wolnego.
Zamrugał, zaskoczony.
- Wolnego – powtórzył. – Ty?
- Nie, Remus Lupin – sarknęłam zniecierpliwionym tonem. Facet był okropny. Jak mogłam coś w nim widzieć? Do niczego się nie nadawał. Świnia. – Ja, a kto? Parę dni urlopu. Chyba mi się należy?
- No, nie za bardzo. – Dagger najwyraźniej doszedł już do siebie, bo skrzyżował ręce na piersi i zmierzył mnie surowym spojrzeniem. – Z twoją pracą…
- Z moją pracą jest wszystko w porządku – przerwałam. – A jeśli ma pan jakiś problem, może mnie pan wylać. Tylko kto wtedy zajmie moje miejsce? Nikt nie chce tu pracować. – James podsunął mi genialny pomysł z tym „nikt nie lubi naszego szefa”. To mogłoby się udać…
Dagger uniósł brwi.
- Swallow, idź do domu i nie zawracaj mi głowy. – Tylko że nie powiedział głowy. Użył słowa, którego użyć nie powinien, żeby nie gorszyć swoich pracowników. Taki z niego szef! Ach, jakże mogłam być taka głupia i tego nie widzieć.
- Nie dostanę urlopu? – zapytałam wyzywającym tonem.
- Nie.
Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby przypadkiem nie wybuchnąć. Już i tak nie zachowywałam się normalnie. Pobicie naczelnego  nie byłoby zbyt dobrym pomysłem.
- Muszę odpocząć – perorowałam.
- Przecież miałaś weekend – zirytował się brunet. – Przestań obijać się po klubach i weź się za siebie. Urlopu nie dostaniesz. Nie teraz.
Sapnęłam głośno.
- Po jakich klubach?! – wściekłam się, robiąc ku niemu krok.
Gdyby wtedy do środka nie zajrzała Lily, chyba naprawdę bym się na niego rzuciła. Och, dzięki Merlinowi za Rudą Evans!
- Cam…? Dzień dobry – rzuciła Scottowi. – Cam, idziesz?
- Oczywiście – parsknęłam gniewnie i uciekłam za nią na korytarz.
- Co ty znowu robisz? – spytała dziewczyna, gdy zbiegałyśmy na dół. – Zostaw tego Daggera w spokoju…
- Ależ zostawię, uwierz mi – mruknęłam, oddychając głęboko. Miało pomóc, ale dalej czułam, że jestem zdolna do pobicia. Kogokolwiek. – Chciałam dostać urlop.
- I jak?
Przystanęłyśmy przy wyjściu, a ja machnęłam ręką w stronę szatni.
- Zaraz ci powiem, polecę tylko po płaszcz – powiedziałam.
Woźna skończyła już pracę na dziś, więc stanęłam na palcach, by dosięgnąć swojego wieszaka. Ostatnio ciągle na kogoś krzyczałam. Albo to inni ciągle mnie denerwowali. Robili to specjalnie, żeby doprowadzić mnie na skraj opanowania, czy co…
Właśnie miałam wyjść z szatni, kiedy kątem oka zauważyłam czającego się w kącie pomieszczenia Syriusza.
- Dobra – stwierdziłam, zapinając guziki płaszcza. – Co ty znowu kombinujesz?
- Nic nie kombinuję. – Chłopak posłał mi wesoły uśmiech i podszedł do mnie.
Zmierzyłam go poważnym spojrzeniem.
- No to cześć – rzuciłam po chwili oczekiwania na przeprosiny. Hej, był dla mnie naprawdę okropny! Jak nigdy. Należało mi się chociaż krótkie „wybacz, Cammie”.
Oj, nie wiedziałam jeszcze, czego żądam.
- Dokąd? – Zagrodził mi wyjście ramieniem.
Wywróciłam oczami, nakazując sercu normalny rytm, co było naprawdę trudne.
- Zgadnij – mruknęłam, a kiedy chciałam przejść pod jego ręką, chwycił mnie za ramiona i przycisnął do ściany.
Zamarłam z twarzą tuż przy jego twarzy, z oczami na wysokości jego ust. Serce chyba przestało mi bić.
- Co robiłaś u Daggera? – zapytał na pozór spokojnym tonem, choć jego dłonie zacisnęły się mocniej.
Otworzyłam usta, by po chwili zamknąć je z powrotem. Nasunęła mi się pewna ironiczna odpowiedź, ale wolałam zachować ją dla siebie.
- A co mogłam robić? – wykrztusiłam, niezdolna do jasnego myślenia. – Wrzeszczałam na niego.
Uścisk nieco zelżał, a na usta Syriusza wpłynął huncwocki uśmieszek.
- Tak myślałem – stwierdził.
Poczułam na policzku jego ciepły oddech. Wystarczyło tylko wyciągnąć ręce, zarzucić mu je na szyję i wpić się wargami w jego usta… Nie, stop. Co to za myśli?
- Możesz mnie już puścić – powiedziałam drżącym głosem. – Muszę iść do domu. Napisać artykuł. Nie dostałam urlopu, niestety, a po to tam byłam, więc czeka mnie trochę pracy, zwłaszcza, że jutro idziemy na ten cały mecz i…
Syriusz spojrzał mi w oczy i to tak, że zdawało mi się, że zna już wszystkie moje uczucia – także te niechciane względem niego – a potem pochylił się nade mną i musnął wargami mój policzek.
- W takim razie – szepnął tak, że ledwo go usłyszałam – do jutra.
@

Aaaach! Sama nie wiem, co myśleć. Więc może lepiej nie będę się zastanawiać, czy to się do czegoś nadaje, czy nie.
Rozdział chciałam zadedykować jeszcze jednej osobie, ale ona zapewnie nie wie o istnieniu takiego bloga – ani że mnie trochę natchnęła. Ten środkowy fragment, o Lily… to tak jakby przez nią napisany.
Trochę się z tym rozdziałem sprężyłam, jako że mam rekolekcje i już drugi dzień siedzę sobie w domu. Powinnam się wziąć za naukę, ale kurde, no! tak rzadko mamy wolne, nie? ;)
A co sądzicie o szablonie? ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz