środa, 17 marca 2010

Rozdział 7



Miło cię poznać
Dla Łezki oraz dla Sab – bo gdyby nie ona, nie byłoby dziś tu tego rozdziału. Serio. ♥

O, rany.
Czułam się, jakby ktoś rzucił na mnie petryfikusa – nie mogłam się poruszyć, dosłownie i w przenośni. Nie odrywałam wzroku od koperty w mojej ręce, a przez moją głowę przelatywały strzępki myśli.
Walentynki, list, Scott, koperta, miłość, Merlinie, Scott, wyznanie, walentynka, cholera, ślub, dzieci, SCOTT…
- O, rany! – powtórzyłam tylko, nie mogąc zmusić się do wyartykułowania sensowniejszego komentarza. Gdyby nie krzesło, które stało za mną i czekało, aż je zajmę, klepnęłabym ciężko na ziemię i pewnie nawet tego nie zauważyła.
- Cam?
Popatrzyłam nieprzytomnie na Syriusza, który wciąż stał przy ladzie, który przyglądał mi się z dziwną miną i o którym zdążyłam zapomnieć. Teraz ważna była koperta. Tak, koperta! Serce, które jeszcze przed chwilą zamarło, jakby już nigdy miało nie zabić, teraz tłukło się dwa razy mocniej.
- Pytałem, co to za list? – powiedział, brutalnie ściągając mnie na ziemię. Głos miał jakiś taki… dziwny, obcy?
- Hm, no, jeszcze nie wiem. – Chyba się zarumieniłam, bo nagle zrobiło mi się gorąco. Zaśmiałam się sztucznie, żeby ukryć zmieszanie. – Jeszcze nie otworzyłam, nie?
Syriusz przekrzywił lekko głowę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Długopis, którym przedtem się bawił, rzucił na moje – nie, Stelli – biurko.
- Bo zbladłaś – stwierdził, a jego twarz pozostawała bez wyrazu. – Coś się stało?
Ach, więc jednak to nie przez rumieńce było mi tak ciepło.
Rzuciłam okiem na różową kopertę, po czym machnęłam nią przed nosem Syriusza.
- Nie, po prostu… To chyba walentynka – rzuciłam, starając się zachować spokój, co było niezmiernie trudne, bo moje ręce same rwały się do listu.
- Zauważyłem – oświadczył Black chłodno. Och, Merlinie, co ja mu zrobiłam? – Od kogo?
- Jeszcze nie wiem – skłamałam z uśmiechem.
- Ktoś się chyba trochę spóźnił – sarknął, prostując się. Tak, on zdecydowanie był na mnie zły. Wściekły, powiedziałabym nawet.
Spuściłam oczy na kopertę.
- Nie otworzysz? – zapytał po sekundzie czy dwóch, a ja z radością dosłyszałam w jego głosie jakieś ciepłe, łagodne nutki. Podniosłam na niego bezmyślny wzrok. – Dowiedz się, kto jest cichym wielbicielem. – O, zdobył się nawet na uśmiech!
Oderwałam „górę” koperty i spojrzałam na Syriusza spod oka, myśląc intensywnie. Wolałabym być teraz sama! Ręce mi się trzęsły, co było totalnym błazeństwem, zwłaszcza że wiedziałam, czego się spodziewać. Czułam się głupio, gdy Syriusz tak mi się przyglądał.
- Na pewno chcesz to oglądać? – zapytałam nieśmiało. Syriusz, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, zmieszał się lekko, co mu się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nie przy mnie.
Uciekł wzrokiem, więc pospieszyłam z wyjaśnieniem, żeby przypadkiem nie myślał, że go wyganiam:
- Bo, wiesz, zaraz pewnie będę cała czerwona i w ogóle…
Chłopak machnął lekceważąco ręką.
- Nie przejmuj się – powiedział, wciąż gapiąc się na sufit. – Może na coś się przydam. Złapię cię, jak będziesz mdlała z wrażenia czy coś.
Czy mi się wydawało, czy naprawdę trochę się ze mnie naśmiewał?
- Och – mruknęłam – no dobrze. – Przemilczałam fakt, że aktualnie siedzę na fotelu i nie za bardzo mam możliwość upaść. – Jak chcesz.
Po czym wyjęłam z koperty złożoną na pół różową kartkę.
- Chyba nie przepadasz za tym kolorem, co? – spytał Syriusz zgryźliwie, wskazując podbródkiem odrzuconą przeze mnie kopertę. – Wielbiciel jest niedokształcony.
- Nie nabijaj się – burknęłam, a kiedy przystanął za mną, opierając dłonie na oparciu fotela i zaglądając mi przez ramię, otworzyłam list.

Uśmiech na twarzy,
Słońce na niebie
i miłość w sercu,
to wszystko dla Ciebie!
Jason Abbys

- Och, cichy wielbiciel nie jest już cichy! – Syriusz wybuchnął wesołym śmiechem, jakby jeszcze przed momentem wcale nie miał ochoty rzucić Avadę na wszystko, co tylko się rusza, włącznie ze mną.
Ja natomiast nie byłam w stanie wydusić ani słowa. Siedziałam tylko i wciąż gapiłam się w ten podpis. Jason Abbys. Jason. JASON. Kto to, do cholery, był Jason Abbys?!
- No, Cammie – zagadnął Black, odbierając ode mnie nieszczęsną walentynkę i szczerząc się głupawo – nie mdlejesz?
- Ja… Ale… – wyjąkałam. Popatrzyłam zszokowana na kopertę. Różowa. Dwa serduszka. – Dlaczego…?
- Hm, cóż – Syriusz wciąż się śmiał, bestia jedna – pewnie mu się podobasz.
- To jakaś pomyłka – wykrztusiłam, wyrwałam mu list i zmięłam go w kulkę. – To nie tak. Nie tak. – Chciałam wyrzucić tego śmiecia do kosza pod biurkiem, ale powstrzymała mnie dłoń Syriusza, która zacisnęła się na moim nadgarstku.
- Co ty robisz, Cammie? – spytał zdziwiony.
Zerwałam się na równe nogi, wyrywając rękę i jak mantrę powtarzając „pomyłka, to nie tak”.
- Kto… kto to jest Jason Abbys? – Popatrzyłam na Blacka szeroko otwartymi oczami. Teraz to dopiero musiałam być blada.
Syriusz spojrzał na mnie spod uniesionych wysoko brwi. Bardzo wysoko.
- Żartujesz chyba.
To nie było pytanie. Może miało być, ale chłopak z wrażenia zapomniał postawić pytajnik czy coś. Nie wiem, ja też nie myślałam wtedy zbyt jasno.
- Znasz go? – zapytałam niespokojnie.
Zamrugał, znów zwracając moją uwagę na swoje seksowne rzęsy. Ale tylko na chwilę.
- Cam. Jason Abbys. Był z nami w Hogwarcie – oświadczył powoli, jakby zwracał się do kogoś wolno kojarzącego.
Dobra, cicho, może ja faktycznie wolno kojarzyłam.
- W Hogwarcie – powtórzyłam głupio, wciąż ściskając w dłoni zmiętą walentynkę z tandetnym wierszykiem.
- Taak – potwierdził niepewnie Syriusz, najwyraźniej obawiając się o moje zdrowie psychiczne. – Gryfon. Rok starszy. Blondyn taki. Cammie, naprawdę go nie pamiętasz?
Popatrzyłam na list, jak przez mgłę widząc siedzącego przy naszym stole jasnowłosego chłopaka z wieżą książek przed sobą. Hej, czy on przypadkiem nie przyjaźnił się z Lily?
A czy ze mną nie zamienił ani słowa, nigdy przenigdy?
- Cóż, Obliviate nie boli*  – zażartował Syriusz.
Skinęłam lekko głową, a zaraz potem nią pokręciłam.
- To miał być Scott – rzuciłam słabo.
- Co? – Syriuszowi nagle spełzł z twarzy uśmiech.
- Scott. Ja… ja byłam pewna, że to od Scotta, a nie od jakiegoś – zerknęłam na list – Jasona Abbysa. Nigdy z nim nawet nie rozmawiałam. Syriusz, to miał być Scott. Widziałam u niego taki list. Taką kopertę. I… myślałam…
Nie mogłam przestać nawijać o Scotcie, patrząc Syriuszowi prosto w oczy i widząc, że pojawia się w nich coś na kształt lodowatej furii – ale wciąż gadałam. Cisnęłam walentynkę na biurko, słysząc, że łamie mi się głos, gdy po raz kolejny wypowiedziałam imię Scotta, a wtedy Syriusz przymknął oczy, odwrócił się na pięcie i bez słowa ruszył w stronę wyjścia.
A ja nagle poczułam, że pęka mi serce – chociaż wcześniej wydawało mi się, że złamali jest już Scott i Jason.

@

Przez następną godzinę zdążyłam wypić trzy kubki herbaty (ledwo powstrzymywałam się, by nie kupić cappuccino) i dwa razy wyjaśniać, od kogo dostałam walentynkę i jak mogę nie pamiętać Jasona. Lily była oburzona, a Rachel rozbawiona do granic możliwości. Od obu przyjaciółek wysłuchałam relacji z wieczoru walentynkowego, ale sama nie za bardzo chciałam dzielić się wrażeniami. Scotta nadal nie było, Syriusz przepadł jak kamień w wodę, a ja musiałam go kryć.
Hm, to znaczy nie. Nie musiałam. Ale coś czułam, że jestem mu to winna i że dobrze na tym wyjdę. Ot, taka kobieca intuicja.
Półtorej godziny po zawodzie miłosnym ze strony naczelnego w okolice parteru nawinął się James – niby tak tylko sobie spacerując, ale dziwnym trafem zaczął mnie wypytywać o facetów.
Tak. O facetów. I to o trzech.
- I co zamierzasz zrobić z tym Jasonem?
Merlinie, a cóż ja mogłam z nim zrobić? Chyba nie myśleli, że skorzystam z miłosnej promocji, jaką podarował mi los i zacznę przeszukiwać całą Anglię, byle tylko odnaleźć ukochanego Jasona… em… Abbysa?
- No, a Scott? Cam, przecież chyba rozumiesz, że… no… on… Cam, chyba nie traktujesz go poważnie?
Tak, dzięki, James. Dzięki, Lily i Rachel, które go do tego namówiłyście. Jakże świetnie umiecie mnie pocieszyć. I powiedzieć, żebym zmieniła obiekt zainteresowań, bo u pana redaktora mam mniejsze niż zerowe szanse.
- Gdzie jest Syriusz?
- Wysłałam go na pocztę. Tak, na pocztę – powiedziałam, chowając się za gazetą, by Jim nie rozpoznał, że zmyślam. – Wiesz, ja sama nie mogę iść, a to dość ważne… Nie, okej, niech ci będzie, Jim. To nic ważnego. List do koleżanki. Ale jest śnieg, buty by mi przemokły i z czystego kaprysu wysłałam tam Syriusza. Właśnie tak. To moja wina.
Musiałam wziąć na siebie wszystko. Chciałam wziąć na siebie wszystko, byle tylko nie miał problemów… Bo to faktycznie była moja wina – jestem tak okropną dziewczynę, nie pamiętam kolegów ze szkoły, no i nie dziwię się, że Syriusz się na mnie wściekł. Miał prawo.
James patrzył sceptycznie.
- A nie mogłaś wysłać maila? – spytał, upijając przy tym mojej herbaty. Czwarty kubek.
- Jim, słuchaj – westchnęłam teatralnie, byle zyskać na czasie – ja… nie, nie mogłam, bo wiesz… ona… Hm, sam rozumiesz…
- Nie za bardzo.
- Ona nie ma komputera! – wypaliłam. – I nie może czytać maili. – Zaśmiałam się, wstałam z fotela i zmierzwiłam Jamesowi włosy. – Ona nawet nie wie, co to mail.
Potter chciał coś powiedzieć, ale przerwałam mu, modląc się, by już nie drążył tematu Syriusza. Nie chciałam go wydać, za nic w świecie.
- A jak tam było wczoraj z Lily, co? – zapytałam, wiedząc, że to go na dobre odciągnie.
Około trzynastej usłyszałam jakiś hałas przy wejściu, więc szybko zamknęłam okienka rozmowy, którą prowadziłam z Remusem (kochany facet, ani słowem nie wspomniał o „trzech mężczyznach mego życia”, jak zaczęła nazywać ich Rachel).
Czekałam cierpliwie, zastanawiając się, który syn marnotrawny wrócił…
…i ani przez chwilę nie pomyślałam, że równie dobrze mogła wrócić córka.
- Hihihi, ślicznie, cudownie, panie redaktorze – zaćwierkała długonoga blondynka, wkraczając do środka i obciągając krótką spódniczkę w szkocką kratę.
W tamtym momencie chyba z politowania uderzyłam się jedną z teczek w czoło.
Stella była taka głupiutka.
Tuż za nią do redakcji wsunął się uśmiechnięty od ucha do ucha Scott, strząsając z lśniących włosów białe płatki śniegu. Najwyraźniej znowu sypało.
Odsunęłam od siebie myśli o miękkości jego czupryny i zieleni oczu, koncentrując się na dokumentach, wciśniętych pomiędzy monitor a lampkę. A niech sobie wracają razem, nic mnie to nie obchodziło.
- To była najbościejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam! – świergotała dalej Stella, stukając obcasami swoich białych kozaczków. Ledwo powstrzymałam się od wytknięcia jej, że słowo „najbościejsze” nie figuruje w żadnym słowniku. Wyznaję zasadę, że takich naprawi już tylko Niewybaczalne.
- Wiedziałem, że ci się spodoba.
On na pewno spotkał ją gdzieś po drodze. Tak, na pewno. I siłą zaciągnął do redakcji. No bo co ona sobie myślała, że w sobotę się nie pracuje? Nawet do tej głupiej 14? Ha! I nie usprawiedliwia jej nawet fakt, że wczoraj była ze Scottem na… randce.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Jak ty znasz mój gust, SZEFIE – szczerzyła się blondyna, kładąc taki nacisk na ostatnie słowo, że było pewne, że wcale nie traktuje go jak szefa.
Pozostawała jeszcze nadzieja, że Scott nic sobie z tego nie robi…
CMOK.
Z przerażeniem patrzyłam jak Stella podchodzi do naczelnego, zarzuca mu ręce na szyję i całuje mocno prosto w usta, po czym odsuwa się z lubieżnym uśmiechem.
Oho, przemknęło mi jak burza przez głowę. To ci się teraz dostanie, dziewczyno.
Wciąż siedziałam spokojnie przy biurku i nawet nie podejrzewałam, że zaraz nastąpi w moim życiu jakiś przełom. Zawsze sądziłam, że będą towarzyszyły temu fajerwerki i to zarówno na niebie, jak i wewnątrz mnie. Tymczasem… po prostu siedziałam sobie na fotelu.
A Scott, który w moich wyobrażeniach powinien natychmiast wylać Stellę z pracy, najzwyczajniej w świecie złapał ją w talii, przyciągnął do siebie i zaczął całować.
I to wcale nie było takie cmoknięcie, jakiego byłam już świadkiem.
Cholera, pomyślałam wtedy i chyba zerwałam się na równe nogi. Nie mogłam od nich oderwać wzroku. Stali tak sobie, zapewne bardzo dogłębnie badając swoje jamy ustne i nawet nie zwracając na mnie uwagi. A ja, która nigdy jeszcze nie przeżyła pocałunku, tylko się na nich gapiłam.
Ręka Scotta, dotąd spoczywająca bezpiecznie na pasie blondynki, nagle zsunęła się niżej, i jeszcze niżej, i jeszcze, zatrzymując się w końcu na pośladku Stelli. Patrzyłam jak zaciska się mocno, a potem wędruje dalej i spokojnie wsuwa się pod szkocką spódniczkę dziewczyny.
Oczekiwałam jakiegoś głośnego odgłosu łamania serca, słabości, ciemności przed oczami czy choćby łez, a tak naprawdę nie czułam kompletnie nic. No, może oprócz rodzącej się powoli złości – i to tylko dlatego, że mnie zignorowali.
I to pewnie z tego powodu chrząknęłam.
Para natychmiast się od siebie oderwała, ale ta idiotyczna ręka Scotta wciąż tkwiła w okolicach bielizny Stelli. Blondynka wydała z siebie krótkie „Och!”, a Scott zamrugał, machając ciemnymi rzęsami.
Może nie powinnam tego mówić, ale w tamtej chwili nagle pomyślałam o Syriuszu – jego rzęsy były absolutnie bardziej seksowne niż naczelnego.
- A to ty tu jesteś? – zapytał głupio, zabierając rękę i odsuwając się od sekretarki. Miał na policzku ślad szminki.
- Owszem. – Byłam niesamowicie dumna z tego, że głos mi nawet nie zadrżał. Doprawdy, nie wiem jak ja to zrobiłam.
- Idź do domu, Swallow, my już się resztą zajmiemy. Na dziś masz wolne, znaj łaskę pana. – Uśmiechnął się, a ja pomyślałam, że jest to najbardziej nieszczery uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
- I tak bym poszła, bez względu na to, czy byś mi pozwolił, czy nie – powiedziałam zjadliwym tonem, delektując się zdziwieniem, które odmalowało się na twarzy Scotta.
I wypadłam na zewnątrz, trzaskając z lubością drzwiami.
W tamtym momencie mógł nawet wylecieć za mną, błagać o przebaczenie, całować po rękach, czy nawet WYLAĆ – nie poświęciłabym mu nawet jednego spojrzenia. Możecie mi wierzyć lub nie. Stałam przez chwilę przy wejściu, jakby na niego czekając, i dopiero wtedy uświadomiłam sobie jaka jestem głupia.
Zepsułam sobie takie piękne wyjście, wychodząc bez płaszcza.
Zimny płatek śniegu spadł mi na nos.
- Jasny gwint! – Ze złością kopnęłam najbliższą grudkę brudnego śniegu. – Idiotka!
Nie mogłam tam teraz wrócić, za nic w świecie, więc ruszyłam szybko w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Już po chwili zorientowałam się jednak, że nie mam przy sobie ani pensa, bo oczywiście torebkę również zostawiłam w redakcji. No i kluczy też nie miałam. A zawsze mówiłam, że najpraktyczniej jest nosić wszystko w kieszeniach, ale nie, Rachel musiała mnie tego oduczyć!
Bezmyślnie skierowałam się w kierunku parku, dochodząc do wniosku, że Mary za godzinę powinna skończyć pracę i pojechać do mieszkania. Do tej pory musiałam sobie jakoś radzić.
Ze zdumieniem zauważyłam, że nawet nie muszę odpychać od siebie myśli o tym, jak to pan redaktor wyrwał mi z piersi serce i brutalnie podeptał je ośnieżonymi buciorami – bo wcale o tym nie myślałam.Już teraz było mi cholernie zimno i nawet nie miałam co zrobić z rękami, które zaczynały mi odmarzać.
A do tego byłam głodna jak diabli.
Mijałam właśnie Langans Coq D’or, świetną restaurację na Old Brompton, kiedy jej drzwi się otworzyły i omal nie wpadłam na wychodzącą stamtąd osobę.
Jako że wbijałam wzrok w chodnik, kuląc się z zimna, od razu rzuciły mi się w oczy buty tego kogoś – zwykłe czarne tenisówki z całkowicie niepasującymi do nich niebieskimi sznurówkami, z których wyśmiewałam się jeszcze w Hogwarcie…
Natychmiast poderwałam głowę i napotkałam, rzecz jasna, szarobłękitne oczy Syriusza.
- Cześć – rzuciłam, odgarniając z twarzy włosy, które wysunęły mi się zza ucha.
Black patrzył na mnie przez chwilę z nieodgadnioną miną, a potem nagle wytrzeszczył oczy.
- Cameron Swallow, czyś ty oszalała?! – oburzył się, złapał mocno za łokieć i wciągnął z powrotem do restauracji, z której właśnie wyszedł. – Gdzie masz kurtkę, do cholery?!
Nawet nie upomniałam go, że nie powinien trzymać mnie w ten sposób, tylko powiedziałam spokojnie:
- Nie noszę kurtki.
Syriusz warknął coś pod nosem i, rozeźlony, zaprowadził mnie do podwójnego stolika w najbliższym kącie. Posadził mnie na krześle i bez słowa odszedł w stronę baru. Wrócił w momencie, w którym grzałam zmarznięte ręce o grzejnik, usiadł naprzeciwko mnie i patrzył na mnie zmrużonymi oczami.
- Słucham – powiedział po chwili bez cienia uśmiechu.
Zrobiłam idiotyczną minę.
- Czego? – zapytałam, chowając dłonie pod udami.
Syriusz wywrócił oczami.
- Co tu robisz, czy upadłaś na głowę, gdzie masz płaszcz, czy chcesz być chora, gdzie się podział twój ukochany i… czy upadłaś na głowę.
- To już było! – obruszyłam się.
Podszedł do nas kelner i postawił przede mną wielki kubek parującej herbaty.
- O, cholera – mruknęłam, wgapiając się w czerwonawy płyn. – Malinowa?
Syriusz tylko skinął lekko głową, a ja z zachwytem przyłożyłam ręce do gorącego naczynia.
- Więc? – ponaglił chłopak.
Uniosłam kubek do ust, ale po stwierdzeniu, że herbata jest stanowczo za gorąca, odstawiłam go z powrotem.
- A ty nic nie pijesz? – zainteresowałam się przymilnie.
- Już piłem – odburknął Black beznamiętnie. – Cam. Mów.
Podrapałam się ze zmieszaniem za uchem.
- Nie upadłam na głowę – odpowiedziałam usłużnie.
- Cameron!
Westchnęłam ciężko w kubek herbaty, sprawiając, że jej opary przyjemnie ogrzały mi całą twarz. Przymknęłam oczy, rozkoszując się tym uczuciem.
- No dobra, ale jak tylko zaczniesz krzyczeć, to już nigdy w życiu się do ciebie nie odezwę – oświadczyłam butnie. – Jestem już dorosła i mogę się ubierać jak tylko mi się żywnie podoba, jasne?
- Mhm – odmruknął Syriusz, podpierając głowę na dłoni i gapiąc się w widok za oknem.
Na sekundę czy dwie wszystkie myśli wyleciały mi z głowy, kiedy zapatrzyłam się w rysy jego twarzy, w nonszalancko opadające kosmyki czarnych włosów i w te wąskie, ale na pewno miękkie usta…
- No więc – zaczęłam pospiesznie, by odgonić od siebie TAKIE myśli – chodzi o to, że już skończyłam pracę na dziś. Tylko że nie mogę wrócić po płaszcz i po torebkę, no i nie mam kluczy, a Mary wciąż pracuje, i… sam rozumiesz.
Syriusz wbił we mnie uważne spojrzenie.
- Dlaczego nie możesz wrócić po płaszcz? – zapytał zdziwiony.
- Ja… – Zacięłam się na moment. Czy naprawdę chciałam rozmawiać o tym właśnie z nim? – Bo ja nawrzeszczałam na Sco… Daggera.
Brew Syriusza podjechała do góry.
- Co zrobiłaś?
- Nawrzeszczałam. – No, dobra, może trochę naginałam fakty, ale sens pozostawał ten sam, nie? – On… wrócił ze Stellą i kazał mi iść do domu, a ja powiedziałam, że i tak bym już poszła, i zwróciłam się do niego per „ty” i nie wiem, czy mnie nie wyrzuci…
- Cam – Black przerwał mój wywód. – DLACZEGO na niego krzyczałaś?
Czy naprawdę powinnam mu o tym mówić?
- Słuchaj. – Spuściłam wzrok na kubek stojący przede mną, nie mając odwagi patrzeć mu w oczy. – Ja… Wiesz, ja myślałam, że kocham się w Scotcie. To znaczy – sprostowałam, gdy Syriusz drgnął niespokojnie – czułam tak podświadomie, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Bo to, wiesz, byłoby głupie… Tylko że dziś chyba… chyba mi przeszło.
Zerknęłam nieśmiało na Blacka.
- Jak to? – spytał po dłuższej chwili.
Wypuściłam głośno powietrze, gapiąc się w sufit i czując, że na policzki wpływa mi rumieniec. Nie znosiłam mówić głośno o takich rzeczach, ale… ale to był Syriusz.
- Nic nie poczułam, wiesz? Widziałam, jak obściskuje się z… z tą suką, z tą całą Stellą, ale nie poczułam absolutnie nic. A myślałam, że będę smutna, załamana, zaszokowana – cokolwiek. A miałam ochotę tylko udusić go własnym rekami. Albo wsadzić mu różdżkę w… no. Albo…
Nagle usłyszałam, że Syriusz parska śmiechem i uniosłam zdziwiona wzrok. Faktycznie się śmiał, ale przynajmniej próbował to ukryć, chowając swój piękny uśmiech za dłońmi.
- Jak możesz! – żachnęłam się, uderzając go w ramię i omal nie strącając swojej herbaty. – Syriusz!
Natychmiast się uspokoił i wbił we mnie niewinne spojrzenie.
- Jestem poważny – oznajmił, wyraźnie ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Jasne – burknęłam i wypiłam trzy duże łyki chłodniejszej już herbaty. – Jesteś niemożliwy. Nienawidzę cię.
- Cammie – powiedział cicho chłopak, a w jego głosie nie usłyszałam już ani nutki rozbawienia. Pochylił się ku mnie nad stolikiem. – Nie mów tak.
Zamrugałam, nagle widząc dziwnie niewyraźnie i odwróciłam wzrok.
- Będę. – Głos mi drżał. Cholera, dlaczego znowu drżał?! – Ja opowiadam ci o… no, wiesz, a ty po prostu się śmiejesz. A obiecałeś…
- Miałem nie krzyczeć – przypomniał Syriusz. –A nie mam powodu, by krzyczeć, Cammie. Cieszę się.
Oparłam czoło na dłoni.
- Dlaczego niby?
- Bo…
Kiedy nie dokończył, podniosłam na niego wzrok. Przygryzał wargę, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał.
- Bo?
Spojrzał mi prosto w oczy.
- Dagger to dupek i mam nadzieję, że już nie będziesz zwracać na niego uwagi – oświadczył w końcu.
- Bo jest dupkiem? – upewniłam się, a serce tłukło mi się w piersi jak szalone.
- Też.
W tym momencie znów podszedł do nas kelner, pytając, czy niczego już nie potrzebujemy. Spojrzałam na Syriusza, a gdy pokręcił głową, szybko odprawiłam troskliwą obsługę.
W zamyśleniu patrzyłam na przyjaciela, który bawił się serwetkami, i analizowałam jego słowa. Cieszył się. Cieszył się, że dałam sobie spokój ze Scottem. Dlaczego? Wiedział, że to nie facet dla mnie? A może…
Syriusz osunął się leniwie na krześle i nagle poczułam, że nasze kolana stykają się pod stolikiem. Natychmiast spojrzałam mu prosto oczy i napotkałam jego intensywne spojrzenie. Uciekł wzrokiem, ale nie poruszył się, tak że czułam ciepło, które od niego promieniowało. Spuściłam wzrok na swoje dłonie, rumieniąc się mocno i modląc się, by ktoś wreszcie przerwał tę niezręczną ciszę.
Ale Syriusz najwyraźniej nie miał zamiaru się odzywać, więc – chcąc nie chcąc – znów pogrążyłam się w rozmyślaniach.
Nigdy TAK się nie czułam w towarzystwie Syriusza Blacka. Nigdy, pomijając te dziwne ostatnie dni. Syriusz był przyjacielem, znałam go od ośmiu lat, więc dlaczego teraz to wszystko się zmieniło? Dlaczego zaczęłam się przy nim czerwienić, dlaczego onieśmielał mnie jego dotyk, dlaczego podobał mi się jego wygląd, a na jego widok serce skakało mi radośnie…?
Coś pojawiło się gdzieś na granicy mojej świadomości, ale szybko to odepchnęłam. Niemożliwe, ja? Nigdy w życiu.
Zerknęłam spod grzywki na dłonie Syriusza, których palce błądziły niespiesznie po wzorach na obrusie i nagle przypomniałam sobie, że jeszcze wczoraj dotykał w ten sposób MOICH dłoni. A te ramiona, ukryte teraz pod ciemną bluzą, obejmowały mnie, gdy spałam, a usta całowały mnie w czubek głowy, gdzie wciąż znajdował się bolący guz…
Zrobiło mi się gorąco.
- O czym myślisz? – zapytał nagle Syriusz, nie podnosząc na mnie wzroku.
O tobie.
Tak powinnam była odpowiedzieć. I to nie tylko teraz, gdy o to pytał – ostatnio myślałam o nim na okrągło, dzień i noc. Nawet gdy patrzyłam na Scotta – a uświadomiłam to sobie dopiero teraz – porównywałam go z Syriuszem. I to Syriusz zwyciężał. Syriusz był milion razy przystojniejszy. Syriusz miał milion razy lepszą osobowość. Syriusz był mi milion razy bliższy.
- Ja… – zawahałam się tylko na chwilę. – Tak mi się przypomniał wczorajszy film.
Black przekrzywił głowę.
- Horror?
- Nie. Ten drugi. – Upiłam łyk herbaty, czując jak jej przyjemne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele.
- Ach – mruknął chłopak, wciąż przyglądając mi się uważnie. Czy mnie przejrzał? Był tylko facetem, ale MUSIAŁ zauważyć jak na niego reaguję. I że nie traktuję go… tak samo jak kiedyś. Ciekawe tylko, co o tym sądził.
Nawet jeśli czegoś się domyślał (czego entuzjastką raczej nie byłam), nie dał tego po sobie poznać i jak gdyby nic zapytał:
- Nie jesteś głodna?
Byłam, ale mimo to zaprzeczyłam szybko.
- Myślę, że powinnam już pójść. – Skończyłam herbatę i odsunęłam się razem z krzesłem. – Chyba będę musiała jednak wstąpić do redakcji. – Skrzywiłam się lekko. – Ja… dzięki za wszystko.
Wstałam, a Syriusz błyskawicznie zrobił to samo.
- Odprowadzę cię – zapowiedział tylko i odszedł w stronę baru.
Z westchnieniem opadłam z powrotem na krzesło, czekając na chłopaka i całą siłą woli powstrzymując się, by nie odprowadzać go wzrokiem. To, że mi się PODOBAŁ, jeszcze niczego nie zmieniało.
Wrócił po chwili, uśmiechając się z lekko nieobecnym wyrazem twarzy. Porwał z oparcia swoją kurtkę i podał mi ją.
- W takim stroju nie wyjdziesz – zapewnił, widząc, że już otwieram usta, by zaprotestować. Osobiście uważam, że przesadzał, w końcu chłodniejszy wiatr i trochę śniegu jeszcze nikogo nie zabił, ale posłusznie przyjęłam kurtkę i zarzuciłam ją na siebie.
Otoczyła mnie feeria zapachów, przez którą miałam wrażenie, że padnę na ziemię tak, jak stałam. Spuściłam głowę, by zapiąć zamek i pozwoliłam, by włosy zakryły mi twarz. Syriusz nie musiał widzieć jak reaguję na głupie ubranie.
- Cholera – szepnęłam do siebie.
- Co? – zapytał Syriusz, pochylając się ku mnie. – Mówiłaś coś?
Uniosłam głowę, napotykając to jego spojrzenie.
- Nie, nic – wymamrotałam, wsadzając ręce do kieszeni – tylko że dziękuję. Nie będzie ci zimno?
Twarz Syriusza ozdobił łobuzerski uśmiech, na którego widok serce zatłukło mi się w piersi.
- Najwyżej będziesz musiała mnie ogrzać – stwierdził przebiegle i podał mi ramię.
Stałam przez chwilę z głupią miną, kompletnie nie wiedząc jak się zachować. To najwyraźniej go zniechęciło, bo podszedł do drzwi i otworzył je przede mną.
Zachmurzona wyszłam na zewnątrz, wyklinając się w duchu. Mogłam zepsuć wszystko – WSZYSTKO – i to tylko dlatego, że uświadomiłam sobie, że Syriusz jest piekielnie seksowny. Tak być nie mogło.
- Co jutro robicie? – spytałam, postanawiając, że będę się zachowywać jak przyjaciółka. Jak dawniej.
Chłopak wzruszył ramionami. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że ta nieco szeroka bluza podkreśla zabójczą szerokość jego silnych ramion, ale ona podkradła się niespodziewanie i zawładnęła całym moim umysłem.
- A ty? – odbił piłeczkę Syriusz, wciąż patrząc tylko w mijane przez nas wystawy, przystrojone w czerwone serduszka. Zauważyłam, że nie zapytał o „nas”, jako o mnie i dziewczyny, ale tylko o mnie.
Jakby to miało jakieś znaczenie.
- Hm… Zapewne wreszcie porządnie się wyśpię – mruknęłam.
Black rzucił mi krótkie spojrzenie.
- A co, dzisiaj naprawdę było aż tak źle? – Uśmiechnął się.
- N-nie… wręcz przeciwnie – wymamrotałam. – Ale wiesz, że lubię długo spać.
- Skąd mam wiedzieć? – zaśmiał się Syriusz. – Nigdy z tobą nie spałem.
To pewnie miał być żart, ale dla mnie był jak policzek. Opanuj się, dziewczyno!, pomyślałam, czerwieniąc się mocno.
- Cammie? Wybacz. Cofam to – zmieszał się Syriusz, a gdy zerknęłam na niego spod oka, zobaczyłam, jak nerwowym ruchem przeczesywał włosy dłonią.
Wybacz?, zdziwiłam się. Czy on przeprosił? Zawsze oboje byliśmy raczej powściągliwi w wyrażaniu uczuć, a tu taka niespodzianka. Westchnęłam. Dlaczego tak ciężko mi się z nim rozmawiało?
Nagle przystanęliśmy pod redakcją. Było za pięć czternasta, wszyscy za parę minut mieli skończyć pracę.
- Cholera – mruknęłam – no to idę.
- Chwila. – Syriusz wyciągnął rękę. – Jeśli chcesz, to mogę… Zaczekaj tu.
I zniknął za drzwiami redakcji.
Miałam mętlik w głowie. Czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę było między nami jakieś dziwne napięcie? Jakby zaraz ktoś miał podpalić lont, powodując wybuch. Ale zapewne wyglądało to tak tylko z mojej strony – i to tylko dlatego, że… że…
- Daggera już nie ma. – Syriusz pojawił się z powrotem, trzymając w rękach mój płaszcz i torebkę. – A inni powoli się zbierają. Prosili, żebyśmy na nich poczekali i mówili coś o – zmarszczył zabawnie brwi – jakiejś poczcie.
Parsknęłam śmiechem, zmieniając ubrania.
- Mniejsza – rzuciłam tylko, przeglądając zawartość torebki. – Czekaj, oddam ci za herbatę…
- Mniejsza – przedrzeźnił mnie Syriusz. – Uznaj to za dar od mojej skromnej osoby. Cammie, czy ty mnie kryłaś?
Oho. Znowu wkraczamy na grząski grunt.
- Nooo… tak – odparłam na pozór lekko. – A co?
Przekrzywił głowę.
- Dlaczego? – zapytał ciekawie. – Nie musiałaś. Wyszedłem, bo chciałem.
- Wyszedłeś, bo byłeś na mnie wściekły – oznajmiłam.
- Nie byłem na ciebie wściekły – roześmiał się Syriusz. – Po prostu musiałem pooddychać świeżym powietrzem.
- Jasne – sarknęłam – przez trzy godziny.
- Nie wnikajmy w szczegóły – wymigał się zręcznie i znów podał mi ramię, które tym razem chętnie przyjęłam. – Nie czekamy na nich, prawda?
- A skąd. – Parsknęłam śmiechem, czując się spokojnie i bezpiecznie, gdy spacerkiem ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania, a od Syriusza promieniowało to wspaniałe ciepło.
A może wcale nic między nami nie było? Może tylko sobie to wymyśliłam? Ostatecznie, od dawna twierdziłam, że facet nie jest mi potrzebny do szczęścia. Scott był tylko złudnym zadurzeniem, które sobie wręcz wmawiałam…
- Słuuuchaj… – rzucił nagle Syriusz, wyrywając mnie z rozmyślań. – A czy ty dasz radę tak po prostu dać sobie z nim spokój?
Czyżby czytał mi w myślach?
- Z kim? – Udałam zdezorientowaną, potykając się o wystającą płytę chodnikową.
- Z tym z Marsa, na którego lecisz – zironizował Black.
- Leciałam – poprawiłam natychmiast. – I oczywiście, że dam sobie radę. W końcu, jakby na to nie patrzeć, tak naprawdę nic do niego nie czułam.
- Zobaczymy w poniedziałek – mruknął Syriusz powątpiewająco. – Masz cały jutrzejszy dzień na przemyślenia.
- Chyba już mówiłam, że jutro zamierzam spać? – zaśmiałam się.
Ostatnią przecznicę przeszliśmy, rozmawiając o ślubie Jamesa i Lily planowanym na siódmego marca – i połączonym z urodzinami Remusa – na którym, razem z resztą przyjaciół, mieliśmy być – odpowiednio – druhnami i drużbami. Już zbliżaliśmy się do mojej kamienicy, gdy nagle zauważyłam jakiś zarys postaci, czekającej przed wejściem.
- Czyżby Mary nie miała kluczy? – zastanowiłam się na głos.
Syriusz nic nie powiedział, tylko przyspieszył nieco, tak że już po chwili staliśmy przed tajemniczym osobnikiem, który bynajmniej Mary nie był.
Przy wejściu stał młody chłopak o rozwianych, krótkich blond włosach, w śmiesznej lotniczej kurtce i z plecakiem na ramieniu. Oboje zmierzyliśmy go podejrzliwym spojrzeniem od stóp do głów, a on zrobił krok i wyciągnął ku mnie rękę.
- Cześć, Cameron – przywitał się dźwięcznym głosem, który chyba był mi skądś znany. – Pewnie mnie nie poznajecie. Pozwólcie więc… Abbys. Jason Abbys.
___
* Tekst nie mój. Znalazłam kiedyś na jakimś forum.

@

Nie bijcie za mocno!
Tak, wiem, trochę mnie nie było. Rozdział był w zeszycie, napisany, ale nie miałam siły na przepisywanie go. I w końcu przepisała go Ir, której cholernie dziękuję, bo mnie trochę zmotywowałaś i nawet już zaczęłam pisac rozdział 8.
I postaram się następny dodac szybciej. Nieco. ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz