czwartek, 25 lutego 2010

Rozdział 6



Podszepty 
Dla D. – bo już dawno powinnam Ci coś zadedykować, ale jakoś nigdy nie było… odpowiedniego rozdziału. <3

To zdecydowanie było dziwne. Bardzo dziwne. I jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Cóż, wszystkie kobiece poradniki zawsze mówiły, że taki okres w życiu każdej kobiety musi nadejść. Może mój właśnie nadszedł?
W każdym razie po raz drugi w ciągu tygodnia obudziłam się, dzieląc z kimś łóżko. Tak. Jak na moje standardy porządnej dziewczyny – to było COŚ, zdecydowanie. Wiecie, spędzanie nocy w obcym łóżku nigdy jakoś nie leżało w mojej naturze.
A tu taka niespodzianka.
I muszę przyznać, że za drugim razem było lepiej, wręcz o niebo lepiej. Nie, żeby łóżko Mary było niewygodne, może to ta świadomość, że nie byłam zbyt przytomna, że tylko się pomyliłam i w każdej chwili mogłam wrócić do siebie – w końcu miałam tylko parę kroków.
A potem – i to w dzień po walentynkach! – obudziłam się z nosem w koszuli faceta, który niegdyś w Hogwarcie uchodził za najseksowniejszego nie tylko na roku, ale w całej szkole.
Wyobrażacie to sobie?
I może powiecie, że przesadzam, tak to roztrząsając – ale, ludzie, dla mnie to było przeżycie roku, żeby nie dziewiętnastu lat!
Otworzyłam więc oczy i przez chwilę zastanawiałam się, co mnie obudziło. Nie hałas, w domu panowała cisza jak makiem zasiał. Nie słońce – właśnie zakrywały je stalowoszare chmury. Więc…
I wówczas ręka, która obejmowała mnie w pasie – której wcześniej nie zauważyłam – jakoś tak… poruszyła się. Nie zacisnęła mocniej, nie zaczęła mnie głaskać czy łaskotać, a po prostu drgnęła.
Uniosłam wzrok nieco wyżej, dopiero wtedy dostrzegając, że dokładnie przez nosem mam czyjąś klatkę piersiową, a potem ujrzałam twarz.
Rany, a to nie była byle jaka twarz.
Oczy, skierowane na sufit, okolone były ciemnymi rzęsami, i to najdłuższymi jakie kiedykolwiek widziałam. Wydatne kości policzkowe, ciemny cień zarostu, mocno zarysowana szczęka i wąskie usta, z kącikami uniesionymi lekko do góry…
A potem te oczy spojrzały prosto na mnie. Były stalowe, i to z domieszką ciepłego błękitu, który sprawiał, że wcale nie wyglądały na twarde, zimne czy płytkie. Wręcz przeciwnie, były tak cholernie głębokie, że minęło dość sporo czasu, zanim się otrząsnęłam.
Myślę jednak, że moje oczy, które są po prostu jasnoniebieskie, nie zadziałały tak samo na chłopaka, z którym… cóż, spałam, bo odezwał się całkowicie normalnym, acz totalnie głębokim i przeszywającym głosem:
- Cześć, romantyczko.
Zamrugałam, przyglądając się tym niewiarygodnym rzęsom. Nie, niemożliwe. To na pewno dlatego, że dopiero się obudziłam, ba, byłam jeszcze jedną nogą w krainie snów.
To dlatego wzięłam Syriusza Blacka za niesamowicie przystojnego faceta. W każdej innej sytuacji to nie miałoby miejsca. Nigdy.
Musiałam wyglądać na mocno zaszokowaną, bo Syriusz, wciąż obejmując mnie ręką w pasie i nie spuszczając ze mnie wzroku, uniósł jedną brew, przybierając zawadiacką minę.
Albo po prostu pytającą. Nie wiem, w tamtym momencie on cały wyglądał zawadiacko, czegokolwiek by nie zrobił.
- Nie przywitasz się? – zapytał.
Czułam jak głos wibruje w jego piersi. Przełknęłam ślinę. Głośno.
- Emm… – zająknęłam się, lekko zaniepokojona sposobem, w jaki reagowałam na… uhm, na wdzięki Syriusza. Merlinie siwy, to był przecież TYLKO Syriusz.
Wciąż wbijał we mnie to cholernie hipnotyzujące spojrzenie – i te rzęsy! – więc zamknęłam oczy i rzuciłam nerwowo:
- Mógłbyś zabrać swoją rękę?
Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie nie usłyszał albo nie zrozumiał, bo ani drgnął. Uchyliłam jedną powiekę, zerkając na niego. Widząc to, tylko się uśmiechnął i uniósł rękę do góry.
To uspokoiło mnie na tyle, że odetchnęłam i otworzyłam oczy, patrząc na chłopaka z zainteresowaniem. Tak, był przystojny, och, bardzo, bardzo przystojny, ale po co od razu robić z tego taką aferę?
W tym samym momencie, w którym to pomyślałam, dłoń Syriusza wylądowała na mojej twarzy.
Och, na Merlina. On tylko dotknął mojego policzka. A raczej musnął go palcami, a potem odgarnął mi grzywkę z oczu.
A ja oszalałam.
Poruszyłam się gwałtownie, chcąc jak najdalej odskoczyć od jego ciepłej skóry, przez którą moje serce omal nie eksplodowało. Chodziło mi tylko o wyrwanie się z jego niebezpiecznego uścisku, ale zapomniałam, że leżymy na kanapie, a za mną nie ma oparcia…
I właśnie w ten sposób z hukiem i zduszonym okrzykiem znalazłam się na podłodze, na której jeszcze wczoraj wieczorem spokojnie oglądałam filmy.
- Rany, Cam. – Syriusz z wrażenia aż usiadł na sofie, patrząc na mnie niepewnie z góry. Wystarczyło jednak to jedno spojrzenie, by nagle zaniósł się szaleńczym śmiechem.
A to zniszczyło atmosferę, którą mogłam określić tylko słowem „romantyczna”. Albo „pokręcona”, jak kto woli.
- Cholera! – rozeźliłam się, siadając i masując łokieć, którym uderzyłam o podłogę. – Nigdy więcej nie waż się tak robić! – ostrzegłam groźnie, niezgrabnie podnosząc się na nogi.
- Nic nie zrobiłem – zaśmiał się Syriusz, opuszczając stopy na podłogę i przyglądając mi się ciekawie. – Jesteś jakaś…
- No? – zaatakowałam go. Usiłowałam względnie uporządkować włosy na głowie i przez przypadek dotknęłam jej czubka, gdzie zdążył wyrosnąć dorodny guz po wczorajszej kolizji z szafką. – Cholera – syknęłam.
- Jesteś pechowa – dokończył Black z rozbawionym wyrazem twarzy, ignorując moje oczywiste cierpienie. – Naprawdę. Czegokolwiek byś nie zrobiła…
- Zatkaj się – odgryzłam się inteligentnie i ruszyłam w jego stronę, równocześnie zła i zażenowana.
Złapałam go za nadgarstek, ale zanim zdążyłam zrobić to, co zamierzałam – czyli spojrzeć na tarczę jego zegarka – Syriusz pochylił się ku mnie i położył wolną dłoń na mojej.
Zamarłam z twarzą oddaloną od jego zaledwie o parę milimetrów, mimowolnie patrząc mu w oczy. A to zdecydowanie był błąd.
- A jak minęła ci… – Zaciął się na sekundę, może dwie, a jego dłoń paliła mnie żywym ogniem. Zamrugał, sprawiając wrażenie dogłębnie zdziwionego. Merlinie, te jego rzęsy… – noc? – dokończył.
Otworzyłam usta, zamknęłam je i znowu otworzyłam.
- C-co? – wykrztusiłam w końcu, ze zgrozą czując, że na policzki wpływa mi szkarłatny rumieniec.
Nie. Tego było za wiele.
Zarumieniłam się obecności Syriusza. TEGO Syriusza.
Cholera.
- Noc – powtórzył, odsuwając się i delikatnie wyrywając dłoń. – Jak ci się spało? – zapytał. Wyglądało na to, że już otrząsnął się z szoku, bo uśmiechał się lekko.
- Nie wiem – bąknęłam, bo w takim sytuacji tylko na tyle było mnie stać.
A potem uciekłam.

@

Ktoś zapukał natarczywie do drzwi łazienki.
- Co? – burknęłam niechętnie, domyślając się powodu najścia.
- Swallow, wybacz, ale muszę wejść – usłyszałam głos Mary. – Siedzisz tam już ze dwadzieścia minut.
- Właź – mruknęłam.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Mary wsadziła do środka głowę, a ujrzawszy, że tylko bezczynnie siedzę na pralce i macham nogami, weszła, nie zamykając drzwi.
- Wiesz, która jest godzina? – zapytała, wygrzebując z trzymanej w ręce kosmetyczki szczotkę do włosów. – Wyobraź sobie, że w sobotę redakcja też funkcjonuje. Co tu robiłaś? Black stwierdził, że pewnie się utopiłaś, ale…
- Rany – przerwałam jej monolog, tak do niej niepodobny – chyba się wyspałaś.
- A ty nie? – Masterson uniosła jedną brew, łapiąc moje spojrzenie w lustrze. – Trzeba było iść za moim przykładem i położyć się wcześniej… – narzekała.
Wywróciłam oczami.
- Kanapa była… – Do łazienki zajrzał nieśmiało Remus, a widząc, że nie przeszkadza, również wcisnął się do środka. – …ciasna.
- Ten kundel dał ci spać na kanapie? – upewnił się blondyn, sięgając po szczoteczkę do zębów. – No nie, zero kultury.
- Hmm – mruknęłam – no, nie do końca. Bo Syriusz też…
Urwałam, gdy do łazienki wparował Black.
- Co ja? – zapytał, rzucając mi radosne spojrzenie. Merlinie, tej jego piękne oczy wręcz błyszczały. – Cammie, obgadujesz mnie? Nieładnie.
Wyciągnął rękę w stronę kosmetyków, które znajdowały się za moimi plecami. Poczułam ciepło jego ramienia na nodze. Cholera.
- Nie, ja tylko mówiłam, że kanapa była ciasna – stwierdziłam, mrużąc oczy i posyłając Syriuszowi znaczące spojrzenie.
- Trzeba było mówić, to bym sobie poszedł – oświadczył, szczerząc do mnie zęby.
Mary wrzuciła szczotkę do kosmetyczki i wytrzeszczyła na nas oczy.
- Spaliście RAZEM? – sapnęła głośno.
Remus wypluł nadmiar pasty i wycelował w Syriusza szczoteczkę.
- Łapo – ostrzegł, posyłając mi wymowne spojrzenie.
- Nie, to nie tak – broniłam się, znów czując gorąco na policzkach. – My po prostu… – Wszystkie wyjaśnienia wydawały mi się całkowicie głupie, więc tylko westchnęłam i wbiłam wzrok w sufit.
- Ta, my po prostu – przedrzeźnił mnie ze śmiechem Syriusz i dosłownie wypchnął Mary z łazienki. – Masterson, skończyłaś? To spadaj, bo nam ciasno.
- A Cam to może sobie siedzieć… – marudziła dziewczyna, ale skierowała się w stronę kuchni.
- O, właśnie – poparłam – ja też już pójdę, racja.
Chciałam zeskoczyć z pralki, ale Black zagrodził mi drogę ramieniem.
- Nie przejdziesz – stwierdził głosem tolkienowskiego Gandalfa, błyskając szelmowskim uśmiechem. – Mówiłem już, że jest ciasno.
- Siedź, gdzie siedzisz – powiedział Remus, odłożył szczoteczkę i oparł się o umywalkę – i mów, o co chodzi z tą kanapą.
Syriusz kilkoma ruchami grzebienia rozczesał włosy i uśmiechnął się do przyjaciela.
- Nie pozwoliłem jej iść do łóżka – stwierdził, wzruszając ramionami. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. – Bo to by było niesprawiedliwe. Znaczy się to, że ona spałaby na miękkim materacu, a ja na kanapie pod kocem – ciągnął Syriusz z niewinną miną. – Więc jej zagroziłem, że wyrzucę ją za drzwi.
Remus uniósł brwi.
- Łapo, nie opowiadaj mi bajek. – Poklepał Blacka po ramieniu, patrząc na mnie porozumiewawczo. – No, ale dobrze, to nie moja sprawa. I pospieszcie się.
Po czym wyszedł z łazienki.
Syriusz zaśmiał się pod nosem, pryskając jakąś wodą kolońską. Pewnie nawet bym jej nie poczuła, gdyby nie fakt, że zeskoczyłam z pralki i również chciałam opuścić łazienkę, ale chłopak stanął tuż przede mną, a ja wpadłam nosem prosto w jego świeżą szarawą koszulę.
Mimowolnie zaciągnęłam się tym nieco drażniącym, przeszywającym zapachem, który wydzielał, i omal nie westchnęłam z rozkoszy. Naprawdę, mało brakowało. To był taki… seksowny zapach. Magnetyzujący. Syriusz jednak odsunął się w porę, przyglądając mi się z uwagą.
- Co jest? – zapytał, zapewne widząc moją nieprzytomną minę. Musiałam wyglądać jak naćpana.
Otrząsnęłam się z myśli o złapaniu go za poły koszuli i przyciągnięciu do siebie.
- N-nic – zaprzeczyłam szybko i, zanim zdążyłam się opanować, palnęłam: – Co to za zapach?
Syriusz zmarszczył czoło, spoglądając niepewnie na buteleczkę w dłoni, a potem na mnie.
- Jakieś Hypnose Homme – przeczytał, śmiesznie przekręcają francuską wymowę. – A co? Podoba ci się? – Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Odwróciłam wzrok.
- Nie pochlebiaj sobie – mruknęłam, zerkając na niego w lustrze. Merlinie, ależ miał profil! I te szerokie ramiona… – I wypuść mnie – wykrztusiłam, skołowana własnymi myślami.
Syriusz odsunął się, uśmiechając się lekko.
- Droga wolna – stwierdził ze śmiechem, a ja wypadłam na zewnątrz jak burza.

@

Ożeszwmordę.
Omal nie wpadłam w Syriusza, który zatrzymał się przed wyjściem z kamienicy i przeklął głośno. Tuż za mną ze schodów zbiegła Mary, wypadła na zewnątrz i powtórzyła za Blackiem:
- O żesz w mordę!
Spojrzałam ponad ramieniem Syriusza i wytrzeszczyłam oczy, a z zaskoczenia zabrakło mi słów.
- Śnieg – powiedział bezmyślnie Remus. – Na brodę Merlina, skąd tu się wzięło tyle śniegu?
- Cameron. – Mary wycelowała we mnie palec. – Mówiłam, cholera, mówiłam, że wykraczesz.
Powoli wypełzłam na chodnik, zostawiając na warstwie śniegu ślady kółek i pasków – czyli podeszew moich butów. Uniosłam głowę i ze zdziwieniem rozejrzałam się wokoło.
Wszystko – od zmarzniętej ziemi, poprzez skrzynki na listy, dachy samochodów aż do nagich gałęzi drzew – przyprószone było grubą warstwą białego puchu. Zmrużyłam oczy przed blaskiem, który od niego bił i spojrzałam niepewnie na przyjaciół.
- Ładnie jest… – spróbowałam nieśmiało, jakby to faktycznie była moja wina.
Remus skinął głową, uśmiechając się do samego siebie.
- Powiedzmy, że ładnie – stwierdził – ale mam nadzieję, że szybko stopnieje, bo jakoś chyba nie jestem przygotowany na zimę w takim wydaniu.
- Ja też – mruknęłam, patrząc, jak materiał butów powoli nasiąka mi wodą. – Cholera, będę chora.
Syriusz parsknął śmiechem.
- Jedźmy metrem, i tak do redakcji mamy spory kawałek – powiedział i machnął na nas ręką. – No, dalej, mamy dziesięć minut…
Ruszyłam powoli chodnikiem, omijając większe kałuże, które zaczynały się już formować pod wpływem promieni jasnego słońca. Śnieg w Londynie! Nie mieściło mi się to w głowie. Jak to dobrze, że gdzieś w szafie miałam zimowe buty…
- Cammie! – usłyszałam i odwróciłam się raptownie.
ŁUP.
- Och! – wyrwało mi się, gdy mała śnieżna kulka uderzyła mnie mocno prosto w brzuch. Zamrugałam. – SYRIUSZ!
- Taaak? – Chłopak w sekundzie znalazł się tuż przy mnie, podrzucając niedbale kolejną śnieżkę i uśmiechając się łobuzersko. – Wołałaś mnie?
- Zgadnij! – burknęłam, zbierając resztki śniegu z płaszcza i rzucając je Syriuszowi w twarz. – Nie lubię zimy, więc weź się nawet z tym do mnie nieaaaaa!
Zanim się zorientowałam, już obserwowałam świat z pozycji horyzontalnej, a głupi i mokry śnieg wbijał mi się w plecy. Tuż nad sobą ujrzałam radosną twarz Syriusza, którego oczy na tle błękitnego nieba wydawały się wręcz szafirowe.
Nie wiem dlaczego i skąd, ale kiedy tak wpatrywałam się w syriuszowe oczy, śmiejące się do mnie, w jego ciemne kosmyki włosów, muskające czoło i policzki… nagle poczułam przemożną ochotę, wręcz potrzebę, by pociągnąć go w swoją stronę, powalić na śnieg, pochylić się nad nim, zanurzyć palce we włosach i scałować tę nieskończoną radość z jego ust.
I po raz pierwszy nie przestraszyła mnie taka myśl. W tamtym momencie ona była po prostu jak najbardziej… na miejscu.
I może to dlatego potem zrobiłam to, co zrobiłam. No, chyba że to wina tego testosteronu i unoszącego się powietrzu zapachu Syriusza, który drażnił moje zmysły.
Uniosłam się nieco i zarzuciłam mu ręce na szyję, przywierając do niego mocno. Poczułam, że zesztywniał, więc rzuciłam szybko, tuszując zmieszanie śmiechem:
- Teraz masz mnie podnieść!
- Och… no, tak. Jasne – wymamrotał, a jego usta znajdowały się tuż przy moim uchu, tak że doskonale zrozumiałam stwierdzenie „zadrżeć, słysząc namiętny szept ukochanego”.
Tyle że Syriusz nie był moim ukochanym.
- A tak w ogóle to dlaczego? – zapytał po kilku sekundach, kiedy najpewniej doszedł do siebie po moim niecodziennym zachowaniu.
- Bo… – Rozluźniłam uścisk, odsuwając się nieco i zaglądając mu w oczy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jego twarz jest tak blisko… tak blisko mojej. – Musisz. Po prostu. Przewróciłeś mnie.
- Rzuciłaś we mnie śniegiem.
- Ty też święty nie jesteś.
Dlaczego to ostatnie zdanie prawie wyszeptałam – nie wiem. Wiem tylko, że w następnym momencie rozległ się głos Remusa, Syriusz odsunął od siebie moje ręce, chwycił mnie za dłoń… i już stałam pewnie na śniegu, otrzepując się, a Syriusz szedł szybko w stronę stacji metra.
Marszcząc brwi, podążyłam za przyjaciółmi, rozkurzając butami śnieg zalegający na chodnikach.
To wszystko stanowczo nie było normalne.
Po chwili stwierdziłam, że lepiej nie zagłębiać się w zagmatwanych i niepewnych rozmyślaniach na wszystkie te tematy, które od wczorajszego wieczoru na kanapie nie dawały mi spokoju i postanowiłam więcej tego nie roztrząsać.
Och, gdyby to jeszcze było takie łatwe.
Gdy już stałam spokojnie przed bramką, wystukując na kamiennej posadzce rytm, tuż obok mnie stanął Remus.
- Masz bilety? – zapytałam go, gdy już nie mogłam znieść tego uważnego spojrzenia, jakie we mnie wbijał.
Blondyn uśmiechnął się. Zauważyłam, że kiedy to robił, jego oczy zmieniały się w szparki, a wokół pojawiały się urzekające zmarszczki. Cudowny widok.
- Nie. – Dopiero po chwili dotarła do mnie jego odpowiedź, tak zapatrzyłam się w długie rzęsy, otaczające jego miodowe oczy. – Łapa po nie poszedł.
- A Mary…
- Mary z nim – powiedział Remus z kolejnym tajemniczym uśmiechem. Zawsze wydawało mi się, że Remus jako jedyny zna zabawny sekret – i właśnie dlatego tak się uśmiechał. – Jesteś jakaś nieobecna.
To nie było pytanie, więc uznałam za stosowne nie odpowiedzieć.
- Która godzina? – rzuciłam zamiast tego.
Lunatyk zerknął niedbale na srebrny zegarek na swoim nadgarstku. Zawsze chciałam mieć taki zegarek, właśnie taki – idealnie męski, ciężki, z szeroką bransoletą. Raz nawet pożyczyłam go od Remusa i przez cały dzień zachwycałam się jego widokiem na swoim szczupłym nadgarstku.
Syriusz też miał taki zegarek.
- Za siedem. – Głos Remusa przebił się przez moje bzdurne myśli. – Chyba po raz pierwszy będziesz na czas – zażartował.
Spojrzałam na niego z jawnym oburzeniem.
- Spóźniam się tylko czasami – powiedziałam pewnym głosem. – Bardzo rzadko.
Blondyn rzucił mi tylko ironiczne spojrzenie, najwyraźniej zachowując odpowiedź dla siebie. Już po chwili zjawili się Syriusz i Mary. Przyjaciółka podała mi jasnoróżowy bilet i ruchem ręki zapędziła w stronę bramki. Wsunęłam blankiecik w szczelinę, minęłam obrotowe przejście i ruszyłam powoli w kierunku schodów, pozwalając, by Remus mnie dogonił.
- Myślisz, że Scott właśnie dlatego mnie nie lubi? – spytałam cicho, zerkając kątem oka na śmiejących się Mary i Syriusza. Albo tylko na Syriusza.
Remus posłał mi spojrzenie spod uniesionych brwi.
- Dlatego, że ciągle się spóźniam – podsunęłam, widząc jego minę. – Bo chyba nie dlatego, że jestem… cóż…
- A ty ciągle o nim? – Lunatyk pokręcił ze zrezygnowaniem głową, tak że złote kosmyki opadły niedbale na jego czoło. – Dałabyś sobie spokój.
- Jestem spokojna – obruszyłam się trochę nie na temat. Wyszliśmy na peron i skierowaliśmy się w stronę stojącego przy torach tłumu ludzi.
- Nie mówię, że nie jesteś – zaśmiał się Remus. Miał taki przyjemny, lekko gardłowy śmiech.
- Jaka nie jesteś, Cammie? – zapytał Syriusz, gdy razem przystanęliśmy w oczekiwaniu na metro. Zasunął skórzaną kurtkę pod samą szyję i wsadził ręce głęboko do kieszeni.
- Jestem – poprawiłam. – Jaka jestem.
- Więc: jaka jesteś? – Uśmiechnął się do mnie kącikiem ust, wywołując dziwne ciepło w okolicach mojego serca.
- Ty mi to powiedz. – Odwzajemniłam uśmiech.
Syriusz powiedział coś, ale jego słowa zagłuszył huk pociągu, który wtoczył się na peron. Porwana przez tłum ludzkiej masy ruszyłam mozolnie w stronę drzwi. Czyjaś ręka złapała mnie za nadgarstek, nie pozwalając na zagubienie wśród spieszących się londyńczyków.
- Cam!
Pociąg ruszył, a ja oparłam się plecami o jakiegoś starszego faceta z walizką pod pachą. Gość posłał mi złe spojrzenie, mamrocząc coś pod nosem. Odwróciłam się w stronę Mary, która wciąż trzymała mnie za rękę.
- Chodź, tu jest nieco luźniej – powiedziała i pociągnęła mnie w stronę okna, gdzie stali już Huncwoci. Remus opierał się lekko o poręcz i gwizdał cicho, a Syriusz gapił się w podziemne korytarze, migające za szybą.
- Mówiłam już kiedyś, że nie lubię tłumów? I metra też. Za dużo tu ludzi – filozofowałam.
- Mhm – mruknął Syriusz.
- Przynajmniej jest ciepło – parsknęła śmiechem Mary. – I nie ma śniegu.
- Żółwik, skarbie – zaśmiałam się. – Śnieg jest do niczego.
Właśnie przybijałam z przyjaciółką zaciśniętą w pięść dłoń, kiedy wagonem zarzuciło i poleciałam do tyłu, przydeptując czyjąś stopę i uderzając kogoś łokciem w brzuch, o czym świadczył głuchy jęk tuż nade mną. Spojrzałam nieśmiało przez ramię.
- Uważaj sobie! – warknął ten sam jegomość z walizką, którego już miałam przyjemność… staranować.
A podobno Anglicy są taaacy grzeczni.
- Przepraszam – syknęłam gniewnie.
- Nie przepraszaj, tylko bądź ostrożniejsza!
Uniosłam oczy do sufitu, wzdychając ostentacyjnie.
- A pan raczy się uspokoić, bo tak pana kopnę, że panu jaja uszami wylecą* – odezwał się nagle Syriusz, odrywając oczy od okna. Jego głos był spokojny, lekko tylko zabarwiony nutką lodowatej złości, czego zawsze mu zazdrościłam w takich sytuacjach. Mój głos ZAWSZE drżał. No i nie miałam takich tekstów…
Obrażony waszmość obrócił się do nas plecami, prychając pod nosem.
- Zły humorek? – zironizowała Mary.
Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na Syriusza spod przydługiej grzywki. Znów jak gdyby nigdy nic patrzył w szybę, lecz dłoń, którą opierał o udo, miał zaciśniętą w pięść.
To nieco poprawiło mi humor.
Po chwili milczący dotąd Remus zanucił cicho, prawie niesłyszalnie:
- I want someone to love me… for who I am.
Jego głos wibrował lekko, gdy tak po prostu, w metrze pełnym ludzi, śpiewał piosenkę, która tylko wpadła mu do głowy. Zawsze, gdy go słuchałam – a nie zdarzało się to często, bo chłopak zazwyczaj wzbraniał się przed śpiewaniem czegokolwiek – zawsze miałam wrażenie, że jego głos nie wydobywa się z gardła czy z krtani, ani nawet z klatki piersiowej – lecz że rodzi się jeszcze gdzieś w sercu i wypływa spokojnie z ust blondyna.
- I want someone to need me, is that so bad? – zaintonował, zwracając na mnie roziskrzone z radości oczy.
Pokręciłam ze śmiechem głową, z zachwytem wsłuchując się w ten jego głos, w muzykę, którą tworzył tylko słowami…

I wanna break all the madness but it’s all I have…

- Remus – zagadnęłam lekko – dlaczego ty nikogo nie masz?
Chłopak rozciągnął usta w uśmiechu.
- Wypraszam sobie – oznajmił pogodnym głosem. – Mam was.

I want someone to love me – for who I am!**

Poczułam, że szczęście, które od niego biło, udziela się i mnie.
- To jasne – drążyłam – ale… nie potrzebujesz czegoś więcej?
- Caaam, romantyczko. – Mary szturchnęła mnie łokciem w bok.
- Więcej. – Remus jakby przez chwilę trawił moje słowa. – Nie wiem. A ty?
- Ja? – spłoszyłam się.
- Coś więcej. – Lunatyk wyszczerzył się w iście huncwocki sposób. – Chłopak. Miłość. Czy ty tego nie chcesz, Cameron?
Mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę milczącego Syriusza, kiedy jednak przyłapałam go na tym, że mi się przygląda, oboje odwróciliśmy wzrok.
- Oczywiście, że chcę – powiedziałam, siląc się na spokój, choć tak naprawdę w gardle czułam dziwną gulę. Nie patrz na Syriusza, nie patrz na Syriusza… – Ale nie myślisz chyba, że to takie proste? Ja wciąż szukam.
Nie patrz!
- I nie możesz znaleźć, co? – zgadł Remus, a delikatny uśmiech błąkał się po jego ustach.
- I nie mogę znaleźć – potwierdziłam.
Nie patrz na Syriusza!
- Właśnie. Wiec masz już odpowiedź na swoje pytanie – stwierdził lekko Remus.
Westchnęłam, spoglądając na zamyślonego, marszczącego brwi Syriusza, który długimi palcami wystukiwał na poręczy jakiś rytm.
Cholera.

@

Od: journal_dagger
Do: cameron_sw
Temat: brak.
Za minutę w moim gabinecie.
Z poważaniem,
S. Dagger – redaktor naczelny

Mógłby zrezygnować z tego „z poważaniem”, przemknęło mi przez głowę, gdy odczytałam scottową wiadomość. Lekko – tylko LEKKO – zdenerwowana, spojrzałam na godzinę wysłania wiadomości. Dziesiąta pięć. Na zegarze było dokładnie trzydzieści sekund do sześć po. Miałam pół minuty.
Zerwałam się z fotela, ignorując zdziwione spojrzenie Jamesa, i wypadłam z boksu, zderzając się ze zmierzającą do środka Lily.
- Wybacz! – rzuciłam tylko.
- Chciałam poroz…
- Później! – Zerknęłam na nią przez ramię, machając ręką…
I – jak zwykle w takich sytuacjach – wpadłam na kogoś.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – mamrotałam, gramoląc się na nogi. Czyjaś ręka złapała mnie za łokieć, chcąc pomóc mi wstać, a zaraz potem puściła.
Rzuciłam Syriuszowi dziwne spojrzenie.
- Gdzie tak pędzisz? – zapytał, unosząc jedną brew.
- Scott – odparłam i pognałam w stronę biura naczelnego.
Pchnęłam drzwi, zastanawiając się, o co znowu chodzi – przecież dziś byłam punktualnie, razem z przyjaciółmi! – i zaskoczył mnie widok Scotta, zakładającego kurtkę.
- Emm… – zacięłam się na moment. – Dobry – mruknęłam.
- Cześć, Cameron.
Natychmiast się uśmiechnęłam.
- O co chodzi?
- Stelli nie ma dziś w pracy – rzucił, zbierając z biurka jakieś papiery i wrzucając je do torby. Moja mina od razu zrzedła, gdy tylko usłyszałam imię sekretarki. – Pewnie zauważyłaś.
- Nie – burknęłam.
- Nie? – zdziwił się, patrząc na mnie z ukosa. Merlinie, ależ miał dziś piękne oczy. Takie lśniące. Ciekawe, czego to zasługa… -A przecież kobiety są takie spostrzegawcze – rzucił żartobliwie.
- Widać nie ja – mruknęłam. Niby dlaczego miałam zwracać uwagę na to, czy Stella jest, czy jej nie ma…?
- Jesteś tak samo kobietą jak inne, jeśli do tego pijesz, moja droga. – Z biurka zsunęła się bladoróżowa koperta z dwoma serduszkami w prawym górnym rogu. Scott schylił się i podniósł ją szybko, chowając w torbie. – Jak nie bardziej.
Posłał mi szeroki, zachwycający uśmiech.
- W każdym razie chodzi o to, że musisz ją dziś zastąpić. Wczoraj, jak widziałem, odpowiedziałaś na wszystkie listy czytelniczek… więc jako jedyna masz dziś prawie wolne. – Kolejny olśniewający uśmiech. – Prawie, bo pobawisz się w Stellę.
Nie chcę, miałam zamiar powiedzieć niczym naburmuszona pięciolatka, ale powstrzymałam się.
- Jasne? – zapytał, okraszając wypowiedź pięknym uśmiechem i spojrzeniem błyszczących szmaragdowych oczu.
Skinęłam głową, czując się jak w malignie.
- Więc do pracy, wiesz, co masz robić. – Wypchnął mnie za drzwi, wychodząc razem ze mną i przekręcając klucz w zamku.  A ja musze teraz wyjść. Dasz sobie radę, co, mała?
To „mała” całkiem mnie rozbroiło.
- Oczywiście – wybąkałam otumaniona. – Do widzenia.
I ruszyłam powoli w stronę schodów, by zejść na parter i zasiąść za ladą przy wejściu – na miejscu Stelli. Nie dane mi jednak było dopaść schodów, bo już po chwili dogoniła mnie Lily.
- Gdzie idziesz? – zapytała.
- Hm. – Podrapałam się niepewnie za uchem. – Muszę dziś zastąpić Stellę.
- Stellę – powtórzyła rudowłosa, unosząc brwi. – Dlaczego?
- Scott mnie poprosił.
Razem zeszłyśmy ze schodów, a gdy podchodziłam do lokum sekretarki, pędem minął nas redaktor naczelny.
Z cichym westchnieniem opadłam na fotel Stelli, zagotowując w myślach, że jest bardziej miękki od mojego czy nawet scottowego (tak, miałam kiedyś przyjemność w nim zasiąść; ale tylko na chwilkę). Zapatrzyłam się tępo w ekran wyłączonego jeszcze komputera, a Lily oparła się niedbale o kontuar, za którym siedziałam.
- Poprosił? Jesteś pewna, że poprosił? – droczyła się ze mną, wciąż unosząc ironicznie obie brwi. – Użył słowa „proszę”? A może „bardzo proszę”? Albo „wynagro”…
- Lily – jęknęłam – daj se siania. To mnie wcale nie pociesza.
- Wiem. – Dziewczyna wyciągnęła rękę i poklepała mnie lekko po ramieniu. – I wiem też, że jesteś zbyt miękka.
Zapatrzyłam się na nią jak na mało ciekawy obraz Moneta.
- Nie jestem miękka – zaprotestowałam. – I przecież nie mogłam mu po prostu powiedzieć „nie”…
- Mogłaś. – Lily uśmiechnęła się przyjaźnie. – Ja bym tak zrobiła.
- Wylałby mnie.
- A skąd.
Z kolejnym westchnieniem schyliłam się, by włączyć komputer, a potem przejrzałam leżące przede mną papiery.
- Nie możesz mu na to pozwalać – powiedziała miękko rudowłosa.
- Na co? – spytałam obojętnie, nawet nie podnosząc wzroku znad dokumentów. – Na wydawanie mi poleceń, jak przystało na szefa?
- Cam! Nie, nie o tym mówię – stwierdziła Lily. – Chodzi mi o to, że on cię wykorzystuje, a ty mu się dajesz, bo na niego lecisz.
Malowniczo uderzyłam czołem o blat biurka.
- Spaaadaj! Lilka, nie chce mi się tego słuchać.
- Przepraszam – zreflektowała się dziewczyna. – Ale to prawda, nie uważasz?
- Nie wiem – rzuciłam płaczliwie. Było mi źle. Głupio. I naprawdę czułam się wykorzystana. Lily miała rację, ale za nic w świecie bym się do tego nie przyznała, nie głośno. – Lily…
- Tak? – Ruda pochyliła się w moją stronę.
Zwróciłam na nią oczy, mrugając błagalnie.
- Przyniesiesz mi herbaty? Potrzebuję herbaty. Dwa kubki. Malinową.
Lily uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę i zmierzwiła mi grzywkę.
- Oczywiście, kochanie – oświadczyła łagodnie. – Coś jeszcze?
Zrobiłam zrezygnowaną minę.
- Moją torebkę…?
- Już pędzę.
I zaraz zniknęła na schodach.
Ja tymczasem, nieszczęśliwa, zanurkowałam pod biurko, by wyjąć z szuflady potrzebne teczki.
Głupia, głupia, głupia. Dlaczego byłam taka głupia? Przecież dobrze wiedziałam, że nic z tego nie będę miała. Że to niczego nie zmieni. Scott był jak męska wersja femme fatale, u którego – musiałam to przyznać – nie miałam szans. Ani trochę. A wystarczyło, by nazwał mnie po imieniu i uśmiechnął się, a już leżałam u jego stóp.
Cholera!
- Głupia, głupia… – mamrotałam, wyłażąc spod biurka.
- Mądra!
Na dźwięk czyjegoś rozbawionego głosu wzdrygnęłam się i walnęłam głową w jedną z wysuwanych półek. Po chwili, starając się nie jęczeć, stanęłam na równe nogi, trzymając się za potylicę i mrużąc groźnie oczy.
- Black, dlaczego przy tobie zawsze dzieje mi się krzywda?! – warknęłam rozeźlona.
Syriusz, szczerząc się szelmowsko, wzruszył ramionami.
- Może tak na ciebie działam?
- Daj spokój. – Klapnęłam na krzesło i chwyciłam długopis.
- Co tu robisz? – zapytał po jakiejś minucie przyglądania się, jak stukam niecierpliwie w biurko.
- Czekam, aż sobie pójdziesz – odgryzłam się.
Syriusz wyciągnął rękę i odebrał ode mnie długopis.
- A tak naprawdę? – spytał cicho, przez przypadek muskając moją dłoń swoją.
A może nie przez przypadek?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi redakcji po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się i do środka wparował listonosz.
- Pocztaaa – mruknął sennie, przeciągając sylaby. – Paczkiii. Listyyy.
Stanął przy ladzie, rzucając dwa duże pudła na biurko i trzymając w dłoniach plik różnokolorowych kopert. Syriusz, oparty nonszalancko łokciami o kontuar, gryzł w zamyśleniu końcówkę długopisu.
- Proszę tu podpisaaać. – Twarz listonosza wyrażała czystą obojętność. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam takiej twarzy. – I tuuu. Tu teeeż.
Uniosłam brwi, wymieniając z Syriuszem rozbawione spojrzenie.
- Tu listy dla szefaaa. Tu rachunkiii. A tuuu… Swallow.
Zamarłam zdziwiona, i to nie tylko dlatego, że nie zniekształcił mojego nazwiska.
- Dla mnie? – zapytałam niedowierzająco.
- Nie wieeem – odparł listonosz beznamiętnie. – Jesteś Swallow? To maaasz.
Po czym prawie wybiegł z redakcji, a ja zostałam tam, gdzie stałam, z bladoróżową kopertą z dwoma serduszkami w prawym górnym rogu w ręce.
Z walentynkąąą.
__
* Żałuję, ale tekst nie jest mój. Za to kocham za niego Ruperta z „Błękitnego księżyca”.
** Nick Jonas, „Who I am”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz