piątek, 29 stycznia 2010

Rozdział 3



Paskudna oszustka
Dla mieszkających w Krakowie, bo kocham Wasze miasto. <3

To byłoby wierutne kłamstwo, gdybym powiedziała, że nie zastanawiałam się nad tym jego spojrzeniem. No, naprawdę było dziwne. Takie wręcz… niepokojące.
Szłam więc sobie do pubu, z przyjaciółmi u boku, ale myślami odprowadzałam Syriusza do domu. Ciekawe, bardzo ciekawe… To zawsze Syriusz był inicjatorem tych naszych wieczornych wyjść, on namawiał często niechętną resztę, a potem jeszcze każdemu towarzyszył aż do drzwi.
Jednak skłamałabym też, mówiąc, że myśl o nim przez całą noc nie dawała mi spokoju. A skąd. Remus co prawda wspominał o nim co jakiś czas, raz nawet zadzwonił do niego z pobliskiej budki – ale ja jakoś nie mogłam opędzić się od myśli o Scotcie.
Dziewczynom nie powiedziałam ani słowa o naszej sekretnej, fascynującej rozmowie, a kiedy razem z Mary około drugiej dotarłam do domu – już nawet o niej nie pamiętałam.
Mimo to zasnęłam z szerokim uśmiechem na ustach.

@
Cam, cholero, złaź ze mnie.
Mlasnęłam przez sen, czując nieprzyjemnie szumienie w uszach. Kto tak wrzeszczał? Ech, ludzie to nie potrafią uszanować śpiącego…
- Caaam… Zgniatasz mnie!
- Tak, już piszę – wymamrotałam nieprzytomnie.
- Niczego nie pisz, tylko spadaj!
- Nie, dziękuję…
Nagle poczułam bolesne ukłucie w brzuch, więc pisnęłam, zsuwając się gdzieś w bok. W odruchu paniki kurczowo złapałam się czegoś, co znalazłam tuż przy sobie.
- Zamorduję cię, Cameron! – wrzasnął mi ktoś do ucha.
Otworzyłam oczy i wpatrzyłam się brązowe tęczówki leżącej obok Mary.
- Merlinie siwy, co ty robisz w moim łóżku?! – zawołałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Zawirowało mi przed oczami, a szumienie w uszach przybrało na sile.
- To MOJE łóżko – sarknęła Mary, a ja jęknęłam głośno i opadłam twarzą w poduszkę.
- Cudownie – wyburczałam.
- Że cooo? – zapytała szatynka, szeleszcząc pościelą, co w moich uszach brzmiało co najmniej jak armatni huk.
- Że kaca maaam! – stęknęłam. Przewróciłam się na plecy i zagapiłam w sufit. – Która godzina?
- Nie wiem – odparła Mary. Kątem oka widziałam, że usiłuje wstać, a po chwili zatacza się niebezpiecznie. – Ale mam wrażenie, że jest troszeczkę późno. O, jasna cholera, mój łeb.
- Ja chcę urlop – powiedziałam, z lubością przymykając powieki i wtulając się pościel przyjaciółki. – Idź i powiedz Scottowi, że żądam dnia wolnego. Albo nie, tygodnia od razu.
- Już lecę – zironizowała Masterson, a po chwili poczułam, że odbiera mi kołdrę. – Zwijaj się, nie mamy za wiele czasu! Już za dwadzieścia dziewiąta…
Podniosłam się na kolana i przetarłam oczy.
- Słowo daję, dzisiaj wypatroszę Scotta – oświadczyłam. – Kto wymyślił tak chorą godzinę?
- Zażalenia do Zakonu, oni kazali nam harować – stwierdziła Mary z kuchni. – A co, Dagger już stracił w twoich oczach?
No dobra, przesadziłam, mówiąc, że każda kobieta leci na Scotta. Nasz redaktor naczelny ani się Mary specjalnie nie podobał, ani nawet za nim nie przepadała… Ba, cóż za eufemizm! Ta dziewczyna go wprost nie znosiła.
No, ale ona zawsze była inna.
- Niczego nie stracił – mruknęłam, wygładzając bluzkę, która po kilkugodzinnym śnie wyglądała, jakby ktoś ją przeżuł i wypluł – ani też nie zyskał. Po prostu czuję, że nie będę dziś zdolna pracować.
- Oj, nie tylko ty – usłyszałam głos Mary, tłukącej się garnkami w naszej miniaturowej kuchni. – Chcesz omlet?
Uniosłam oczy do sufitu.
- Nawet nie żartuj – rzuciłam. – Toż na myśl o jedzeniu mam ochotę biec do łazienki. Zresztą, i tak muszę tam biec. – Westchnęłam cierpiętniczo i powlokłam się w stronę toalety.
Błyskawicznie zrzuciłam z siebie ubrania z poprzedniego dnia i założyłam podkoszulek z nadrukiem radosnego uśmiechu, który znalazłam za pralką. Potem zerknęłam do lustra i przeraziłam się.
Po nocnych wypadach „na jednego drinka” zawsze żałowałam, że dałam się namówić. Zawsze. I tym razem nie było inaczej, a kiedy patrzyłam z przygnębieniem na podkrążone oczy, bladą skórę i szczotkę zamiast włosów, miałam ochotę wyć z rozpaczy.
Cholerna Rachel!
Szybko umyłam głowę, jak zwykle pryskając sobie szamponem do oka, kiedy Mary wrzasnęła z kuchni, żebym otworzyła drzwi.
Więc otworzyłam.
- Nie te, ciołku! – zaśmiała się Masterson. Dlaczego jej kac zawsze był taki łagodny?! – Ktoś puka!
- To se wybrał moment – wymamrotałam, równocześnie wycierając włosy i przecierając łzawiące oko. – Już, chwila, idę przecież!
W biegu złapałam dżinsy i wsadziłam do nogawki jedną nogę. Zachwiałam się i przechyliłam na ścianę. Mamrocząc pod nosem, ubrałam spodnie do końca i popędziłam do drzwi.
- Zabiję tego, kto stoi po drugiej stronie – pogroziłam.
Zamrugałam gwałtownie, gdy moim oczom ukazał się uśmiechnięty Remus, machający mi przed twarzą fiolką z jakimś czerwonawym płynem. Zanim jednak zdążyłam coś powiedzieć, blondynowi zrzedła mina i zapytał:
- Cam, dlaczego płaczesz?
Zagapiłam się na niego nieprzytomnie.
- Hę?
- Coś się stało? – Remus wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi i stając tuż przede mną.
- Dlaczego pytasz…? – Wytrzeszczyłam na niego oczy.
Chłopak uniósł rękę i dotknął dłonią mojego policzka. Zadrżałam, czując jego lodowatą skórę.
I nagle mnie olśniło.
- Aaa! – zawołałam, odskakując do tyłu i pocierając pieczące oko, z którego obficie spływały łzy. – To nic, to szampon – stwierdziłam ze śmiechem.
Remus również uśmiechnął się blado, zerkając na mnie niepewnie.
- Ale na pewno nic ci nie jest? – spytał, przekrzywiając głowę. Obrzuciłam go szybkim, oceniającym spojrzeniem, jak zwykle dochodząc do wniosku, że Lunatyk był niesamowity pod każdym względem, nawet tak prozaicznym, jak styl ubierania się. Miał na sobie swoje zwykłe, ciemne dżinsy i brązowy sweter, spod którego wystawała biała koszula, która nadawała mu ten niesamowity, remusowy charakter.
- Nie, naprawdę. – Potargałam wciąż ociekające wodą włosy i ruszyłam w stronę łazienki. – Ale widzę, że masz eliksir. Jesteś boski, wiesz? Idź do Mary, a ja doprowadzę się do porządku… Merlinie, o ile to w ogóle możliwe…
Porwałam różdżkę z półki nad lustrem i rzuciłam na włosy zaklęcie suszące, dziękując Merlinowi, że Zakon całkowicie nie zabronił nam używania magii. Potem szybko wtarłam w twarz jakiś kremo-podkład i pognałam do kuchni. Mary właśnie kończyła śniadanie i wychylała z fiolki połowę eliksiru, a Remus na mój widok aż otworzył usta.
- No co? – Parsknęłam krótkim śmiechem. – Nigdy nie widziałeś suszarkowego zaklęcia? – zapytałam, kątem oka zerkając na kosmyki włosów, które tańczyły wokół mojej głowy, jakby poruszane silnym wiatrem. – To przecież jedno z najużyteczniejszych zaklęć z poradnika młodej wiedźmy – dodałam i wypiłam swoją porcję „antykaca”. Od razu poczułam się lepiej.
Remus tylko uniósł brwi.
- Cóż, najwyraźniej nie widział – zaśmiała się Mary.
- Za to wy na pewno znacie zaklęcie pod tytułem „pośpieszcie się, bo zaraz się spóźnimy i Scott nas zabije”, prawda? – Blondyn posłał nam znaczące spojrzenie, a my, jakby na komendę, pobiegłyśmy do łazienki, krzycząc, że „to zajmie tylko chwilkę”.
Myjąc zęby, zastanawiałam się, jak dziś zachowa się Scott. Nawrzeszczy na mnie, zada masę pracy i odejdzie – jak zawsze – czy może uśmiechnie się tajemniczo, a ja przez cały dzień będę marzyć tylko o tym, by gdzieś mnie zaprosił, co w końcu się stanie…
- Cam! – Mary pomachała mi tubką pasty przed nosem. – Ziemia do Cameron, halo!
- Tak, już jestem – mruknęłam i po chwili we trójkę pędziliśmy zatłoczonymi ulicami, na których – jak przystało na angielski luty – nie było ani grama śniegu. To właśnie dlatego moje trampki były w ruchu przez okrągły rok.
Nie mam pojęcia, jaki cudem udało nam się niepostrzeżenie dojść do swoich boksów. Okazało się, że remusowy eliksir dotarł już do każdego z nas, lecz to nie wynagrodziło nam tych paru nieprzespanych godzin.
Kiedy opadłam na swój fotel, James posłał mi leniwy uśmiech i ziewnął szeroko.
- Jak tam? – zapytał od niechcenia.
- W miaaaarę – odparłam, również ziewając. – Przynajmniej głowa mi nie pęka.
- Tak, Luniak jest niezastąpiony – potwierdził i wpatrzył się w ekran komputera. – Raaany, ale mi Dagger dowalił.
Momentalnie się rozbudziłam.
- Scott tu był? – zapytałam.
- Nie. – James spojrzał na mnie ciekawie. – Wysłał mi maila. Lepiej sprawdź pocztę.
- Jasne – rzuciłam i niecierpliwie czekałam, aż komputer raczy się włączyć.
Wiadomość od Scotta rzeczywiście była, ale bynajmniej nie taka, jakiej się spodziewałam.

Od: dagger_journal
Do: cameron_sw
Temat: informacje.
1. ZNOWU SIĘ SPÓŹNIŁAŚ.
Pamiętaj, że nie będę tego wiecznie tolerował.
2. Dziś: o 11:00 w moim gabinecie. Chodzi o wczorajszy artykuł.
Tymczasem: pomyśl o jakichś poradach dla samotnych kobiet. Oczywiście temat walentynkowy.
Z poważaniem,
S. Dagger, redaktor naczelny

Jęknęłam i kilkakrotnie uderzyłam czołem w klawiaturę.
- Cam? – zainteresował się James. – Też masz masę pracy? Cholera. Uwierzysz, że prawie chciał odrzucić mój artykuł? Powiedziałem mu, że jeśli mu się nie podoba, to niech sam napisze o walentynkach, bo ja pisałem od strony prawdziwych facetów, więc…
- James – przerwałam mu – coś ty nawypisywał w tym moim artykule? Scott wzywa mnie do siebie.
- Szlag – zaklął Potter, wytrzeszczając na mnie oczy. – Emm… chyba nic takiego. Po prostu wykorzystałem ten twój wywiad środowiskowy, no i… Nie mam pojęcia, Cam – stwierdził i pogrążył się w pracy.
Zagapiłam się tępo w swój własny ekran, opierając głowę na dłoni, a potem ustawiłam sobie na pulpicie tapetę z napisem „BYLE DO LUNCHU”.

@
Jakąś godzinę później, kiedy nie mogłam już znieść myśli o samotnych kobietach i ich problemach (jakbym nie musiała żyć z taką dwadzieścia cztery godziny na dobę, będąc jedną z nich!), chwyciłam mój ulubiony notatnik w żaby i jak gdyby nigdy nic pomaszerowałam do działu obok.
- Dobry – mruknęłam na powitanie.
Remus i Rachel odburknęli coś niezrozumiałego, nie odrywając się od swoich zajęć. Podejrzewałam, że praca wywierała na nich taki sam wpływ jak na mnie – czyli umierali ze zmęczenia. Nawet idealna cera Rach była tym razem jakaś taka bardziej ludzka.
- A tego gdzie wywiało? – spytałam, nieokreślonym ruchem ręki wskazując na pusty fotel Syriusza i siadając w nim.
- Wyspał się, cwaniak, to teraz szaleje – odparła Rachel, bezmyślnie stukając paznokciami w klawiaturę. – Merlinie, jestem nie do życia.
- To twoja wina – rzuciłam. – Sama chciałaś zostać do drugiej. A mnie sześć godzin snu zdecydowanie nie służy. Rany, jak wy tu zimno macie. – Popatrzyłam z wyrzutem na uchylone okno.
- Wietrzy się – stwierdził nieprzytomnie Remus.
Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym założyć na swój „uśmiechnięty” podkoszulek – jako że sweter został w moim boksie – i dostrzegłam wiszącą na oparciu fotela ciemnoniebieską koszulę Syriusza. Niewiele myśląc, zarzuciłam ją na ramiona, nie bez uśmiechu zauważając, jaki ładny zapach wydziela.
W tym samym momencie, w którym przyciskałam rękaw do twarzy i usiłowałam rozpoznać nazwę perfum, do środka wszedł zadowolony Syriusz. Na mój widok uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Cammie – przywitał mnie niedbałym machnięciem ręki – i reszta. Nigdy nie uwierzycie.
- Woźna ma faceta? – ożywiła się Rachel.
- Zmienili odświeżacz w toalecie? – zapytał ironicznie Remus.
- Nie. – Black spojrzał na mnie dziwnie roziskrzonym wzrokiem. – Mam dwa bilety na koncert. W Liverpoolu. Nie zgadniecie, kogo to jest koncert.
Zerwałam się na równe nogi, przyskakując do szczerzącego się Syriusza i łapiąc go za ramię.
- Merlinie! – pisnęłam radośnie. – Merlinie, Syriusz, The Beatles!*
Chłopak popatrzył mi prosto w oczy i powoli skinął głową.
- Aaa! – krzyknęłam i zarzuciłam mu ręce na szyję. – Jesteś wielki!
Syriusz odsunął się ode mnie, a ja zauważyłam, że już wcale nie podziela mojej wielkiej radości. To znaczy, wiedziałam, że on wcale nie szaleje za mugolskimi Bitelsami tak jak ja – ale kilka piosenek przecież znał…
- I wiecie, co jeszcze? – ciągnął, podchodząc do swojego biurka i przeglądając leżące na nim papiery. – Nie uwierzysz, Cammie – mówił, choć wyraźnie unikał mojego wzroku – ale zaprosiłem Stellę… i ona się zgodziła…
Zgłupiałam.
- Stellę? – powtórzyłam bezmyślnie.
- Taa. Myślałem też o – rzucił mi dziwne spojrzenie, jakby przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć – o Lunatyku, ale jednak… Jak już zapraszać, to lepiej dziewczynę, nie?
- Stella – powiedziałam. Napotkałam zatroskane spojrzenie Remusa i odchrząknęłam. – Och. To super. Tak. Ja… mam dużo pracy, wybaczcie. Muszę iść.
Praktycznie wybiegłam do siebie, czując dławienie w gardle. Byłam pewna – więcej niż pewna – że zaprosi mnie. Jako przyjaciółkę. Wiedział, że byłam całkiem zakręcona na punkcie Bitelsów. I do tego… on chciał zaprosić MNIE. Wtedy, kiedy wpadł do boksu. Byłam o tym absolutnie przekonana – w innym wypadku, dlaczego tak się cieszył? I tak na mnie patrzył?
Kiedy opadłam ciężko na swój fotel, James rzucił mi zdumione spojrzenie i spytał:
- Co ty masz na sobie?
Zerknęłam na syriuszową koszulę, którą zapomniałam oddać, i westchnęłam przygnębiona. Po chwili zorientowałam się też, że zostawiłam u nich mój notatnik z wywiadami, i schowałam głowę w ramionach.
Black ostatnio zdecydowanie dziwnie się zachowywał.
Nagle usłyszałam głos Jamesa:
- O, Łapa, cześć…!
Poderwałam głowę, chwyciłam za myszkę i zaczęłam robić kwadraty na pulpicie, przybierając skoncentrowaną minę. Zobaczyłam, że przystanął przy moim biurku, ale nie przerwałam zajęcia.
- Cammie – zaczął. Przygryzłam wargi, udając, że bardzo ciężko pracuję. – Zapomniałaś notesu.
Rzucił mi go na klawiaturę, ale wciąż nie odchodził.
- Tak, dzięki – mruknęłam.
Ponad monitorem dostrzegłam, że James przygląda się nam z uniesionymi brwiami.
- Coś jeszcze? – Spojrzałam na Syriusza przelotnie, odnotowując, że ma dość zatroskaną minę. Tak, niech ma wyrzuty sumienia, w końcu złamał mi serce! No, prawie.
- Mogłabyś mi oddać koszulę – stwierdził.
Nie potrafiłam powstrzymać prychnięcia. Wstałam, zdjęłam ubranie i wcisnęłam mu je do rąk, patrząc na niego gniewnie.
On jednak właśnie się uśmiechał, a jego wzrok znajdował się niżej, niż moje oczy… Nawet niżej, niż moje usta…
Przyglądał się uśmiechowi, narysowanemu na mojej koszulce.
- Merlinie – zaśmiał się – moja ulubiona bluzka!
Uniosłam brwi. Wysoko.
- Masz… masz jakąś ulubioną bluzkę wśród moich ubrań? – zapytałam, kompletnie zbita z pantałyku.
Posłał mi uśmiech i pokiwał głową.
- Ona jest taka… radosna. Euforyczna. Pasuje do ciebie – oświadczył.
Usiadłam na fotelu, wgapiając się w ekran.
- Teraz zdecydowanie nie jestem radosna – stwierdziłam.
- Hej – Syriusz oparł się o moje biurko i pochylił do przodu – a jeśli chodzi o ten koncert…
W tym samym momencie na pulpicie pojawiła się ikonka wiadomości, którą natychmiast kliknęłam, modląc się, by uratowała mnie od wyjaśnień Syriusza. Doprawdy, nie miałam ochoty słuchać, jak rozwodzi się nad pięknością czy intelektem Stelli…
- Scott! – zawołałam, zerkając na adres. Black urwał gwałtownie i wyprostował się. – Wybacz – rzuciłam mu ironiczne spojrzenie – ale muszę lecieć.
- Jasne – prychnął chłopak. Na jego twarzy nie było już ani śladu uśmiechu.
- Może Scott też załatwił nam te bilety – zmyśliłam na poczekaniu, kiedy oboje znaleźliśmy się na korytarzu. – Ten facet jest taki kochany…
Dobrze, że James już mnie nie słyszał!
- Z pewnością – sarknął Back. Zarzucił koszulę na ramię i posłał mi wściekłe spojrzenie. – Może spotkamy się gdzieś przy scenie.
Znowu poczułam ten ucisk w gardle, więc odeszłam szybko, nie chcąc jeszcze bardziej pogrążać się w kłamstwie.
@
Swallow, jak ty to zrobiłaś?
Przełknęłam ślinę, wpatrując się niepewnie w Scotta, stojącego za biurkiem. Rzucił na blat plik kartek i spojrzał na mnie pytająco.
- Emm… Ale co takiego? – zapytałam. Scott, z tym władczym błyskiem w oczach był cholernie pociągający, ale też… straszny.
- Artykuł – stwierdził, unosząc brwi. – Nie wiem jak, ale z tak zwykłego tematu jak walentynki zrobiłaś najlepszy artykuł miesiąca.
Wybałuszyłam na niego oczy.
- Ale… miesiąc jeszcze się nie skończył – mruknęłam. – Hm, wręcz dopiero się zaczął…
Scott obszedł swoje biurko i stanął przy mnie, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Co nie zmienia faktu, że twojego artykułu nic już nie pobije – oświadczył poważnie, choć na jego ustach błąkał się ten boski uśmiech. – A co to oznacza? Moja droga Cam, dostaniesz premię!
Zamrugałam, zbita z tropu.
- Hm – odparłam elokwentnie. – A czy mogłabym zobaczyć ten artykuł?
- Ach, tak. Jasne. Chcesz jeszcze raz spojrzeć na zwycięzcę, co? – Mrugnął do mnie.
Merlinie! Scott Dagger do mnie mrugnął! I to jeszcze jak…
Przyjrzałam się kartkom, trzymanym w ręce, usiłując zakryć włosami rumieniec i skoncentrować się na tekście, który miałam przed oczami.
Nie mogłam nie zgodzić się ze Scottem: to zdecydowanie był artykuł zasługujący na wyróżnienie. James odwalił kawał dobrej roboty, robiąc ze zwykłych notatek prawdziwy reportaż o walentynkach oczami kobiet, dodając do tego parę typowo męskich żartów (co zapewne spodobało się Scottowi) oraz autentycznych wypowiedzi ankietowanych.
Mogłabym mu postawić pomnik.
- W każdym razie – odezwał się Scott, odbierając ode mnie kartki i chowając do jednej ze swoich szmaragdowych teczek – jutro oddaję artykuł do druku. A dzisiaj, tuż przed lunchem, spotkamy się wszyscy w sali konferencyjnej i uczcimy twoją premię, mała.
Zadrżałam.
- A może lepiej poczekać do końca miesiąca? – zapytałam lękliwie.
Scott wybuchł wesołym śmiechem.
- Skromna z ciebie osóbka, co? Nie, nie chcę czekać. Dziś ogłosimy twój geniusz – powiedział, po czym praktycznie wyprosił mnie ze swojego gabinetu.
Oj, Swallow, pomyślałam. Ale z ciebie paskudna oszustka.
___
* Tak, wiem. Koneserzy muzyki na pewno to  wyłapali. The Beatles rozpadli się w ’70, a my tutaj mamy 1980 rok… Tak troszkę to nagięłam. Wiem. Specjalnie.

@

Oto jest. Co prawda dedykacja powinna brzmieć jakoś tak… inaczej. Bardziej dla samego Krakowa, za wszystko. Nie wiem, czemu, szanowne miasto z pewnością tego nie przeczyta, ale jednak. Po raz kolejny jestem oczarowana jego wspaniałym klimatem.
No i wiem też, że ta afera z artykułem taka pogięta jest trochę. Wątpię, żeby jakikolwiek redaktor naczelny przyznał wcześniej jakieś takie wyróżnienie. Ale… musiałam. Po prostu tak mi pasowało, więc się nie czepiać. ^^
Jak wypadłam? ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz