niedziela, 17 stycznia 2010

Rozdział 1


Kobieca filozofia

Nie sądziłam, że kiedykolwiek to zrobię. Naprawdę, nie podejrzewałam się o to.
Wiem, że inne dziewczyny – kobiety – robią takie rzeczy na okrągło, ale ja? Jestem przecież normalną, spokojną i rozsądną dziewczyną.
No, powiedzmy.
Ale wydać całą styczniową pensję na głupią sukienkę? I to taką totalnie w wersji mini?
Dobra, okej. Ta sukienka nie była głupia i wcale nie żałowałam, że ją kupiłam. Stwierdziłam, że jest warta wszystkiego, nawet miesięcznej głodówki.
Hej, najwyżej mogłam przez jakiś czas żerować na Mary.
Mówię wam, gdybyście – tak, jak ja – zobaczyły TAKĄ sukienkę na wystawie, też bez wahania weszłybyście do sklepu i zapłaciły całe sto funtów. BEZ WAHANIA.
I pomimo że byłam w całkowitym szoku, wcale nie chciałam zawrócić i poprosić o zwrot pieniędzy. Wręcz przeciwnie, od razu jak na skrzydłach poleciałam do pracy. Byłam już spóźniona.
Pchnęłam oszklone drzwi z zachwycającym napisem „WEJŚCIE” i raźnym krokiem pomaszerowałam w stronę szatni. Woźna przywitała mnie burkliwym „dzień dobry”, a ja oddałam jej płaszcz z szalikiem i rękawiczkami, torebkę i reklamówkę z nowym nabytkiem zostawiając przy sobie i zabierając na górę.
Chyba należą wam się wyjaśnienia. A ja wyjaśnień szczerze nie znoszę, więc nie obawiajcie się – wszystko streszczę do absolutnego minimum.
Jestem Cameron Swallow, niczym nie wyróżniająca się czarownica z Newcastle, obecnie wynajmująca mieszkanie w Londynie i pracująca w redakcji podrzędnego dziennika o ambitnym tytule „London Journal”. Dziwicie się? Więc przestańcie, bo nie ma czym. Mam lat dziewiętnaście, trochę ponad rok temu skończyłam Hogwart i razem z przyjaciółmi chciałam wstąpić do Zakonu Feniksa – a oto, co kazali nam zrobić: zatrudnić się w mugolskiej redakcji, nauczyć się żyć z mugolami, nie ujawniać się, być… bezbarwnym.
I właśnie dlatego siedzimy w tym już od pół roku, podczas gdy każde z nas chciało walczyć. Walczyć o wolność, o dobro i prawdę.
Sentymentalnie, nie? Ale, szczerze mówiąc, już tak bardzo nie narzekamy. Może na początku tak. Takie „nicnierobienie” wcale nie było nam na rękę. Trwała wojna, a oni wysyłali nas do pracy, gdzie mieliśmy pisać głupie artykuły o mugolach? A podobno dorośli są tacy mądrzy!
Ale chyba już nam trochę przeszło. Rzecz jasna, wciąż rwiemy się do walki – hej, no bo po co kończyliśmy Hogwart! – ale przyzwyczailiśmy się do takiego życia. Do ponurej woźnej, która wita nas codziennie rano, do szesnastu schodów, które musimy pokonywać w drodze na pierwsze piętro redakcji, do naszych własnych tematycznych boksów, z własnymi biurkami, komputerami i całą tą resztą.
A, właśnie, nie wspomniałam jeszcze o tym aspekcie TAKIEGO życia. Wszyscy musieliśmy –praktycznie od podstaw – nauczyć się obsługiwać wynalazki mugoli: komputer, telefon, telewizję, faks. Niektórzy z nas mieli to ułatwione – chociażby taka Lily, której rodzice są mugolami. Ale powiem szczerze, że pomimo mojej pierwotnej awersji do wszystkiego, co mruga, piszczy i dzwoni, gdybym teraz musiała się tego wyrzec… cóż, mogłabym nawet zatęsknić.
Mugole to jednak sprytne bestie.
Truchtem przebiegłam pomiędzy boksami, machając siedzącej na swoim stanowisku Lily. Wciąż biegnąc, odwróciłam się tyłem, by dalej móc widzieć przyjaciółkę, i wskazałam na zegarek na swoim nadgarstku. Skinęła głową, a potem nagle uniosła rękę…
ŁUP.
Wpadłam na coś plecami, odbiłam się i bezwładnie osunęłam na podłogę.
- Cholera, Swallow, nic ci nie jest?
Sięgnęłam po szeleszczącą reklamówkę, która wypadła mi z dłoni podczas upadku, po czym chwiejnie podniosłam się na nogi, stając oko w oko z redaktorem naczelnym gazety. Młodym i piekielnie seksownym redaktorem naczelnym gazety.
- Nie, skąd – rzuciłam, a moja ręka samoistnie powędrowała w stronę włosów. Przygładziłam rozwianą brązową grzywkę i podrapałam się po policzku. – Emm… Przepraszam za to. Zagapiłam się.
- Tak, widziałem. – Scott, a raczej pan Dagger (był o kilka lat starszy, cóż, przy takiej małolacie jak ja każdy był starszy), błysnął śnieżnobiałym uśmiechem. – Prawdziwe wejście smoka, co nie?
- Hm, tak – mruknęłam, poprawiając zsuwający mi się z ramienia pasek torebki. – Mam trochę śliskie trampki.
Scott (pan Dagger!) opuścił wzrok na moje buty.
- Ale przynajmniej są ładne – stwierdził i mrugnął do mnie.
Rozpromieniłam się w uśmiechu.
- Spóźniłaś się – powiedział po chwili, a jego wesoły, wręcz zalotny wyraz twarzy zastąpiła powaga. – Znowu.
- Tak, wiem – powiedziałam, przygryzając wargę. Zerknęłam przez szybę na boks, przy którym staliśmy. „Sport, kultura, gwiazdy”. – Autobus mi uciekł.
- Jeździsz autobusem? – zapytał Scott, odgarniając z czoła lśniące, kasztanowe kosmyki. – Nie wiedziałem.
- Czasem – mruknęłam, czerwieniąc się lekko. Ten facet przedziwnie na mnie działał, przy nikim innym nigdy się nie rumieniłam. No, prawie nigdy. – Dziś na przykład jest trochę zimno i…
Równocześnie spojrzeliśmy na okno, przez które do redakcji wpadało jasne zimowe słońce.
- Mnie zawsze jest zimno – bąknęłam nieśmiało, wzruszając ramionami.
Scott zmrużył swoje cudowne, zielone oczy.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Tym razem – oznajmił i, wyminąwszy mnie, poszedł do siebie.
Wypuściłam powietrze, zwieszając głowę. Głupia sukienka, głupia!
Drzwiczki pobliskiego boksu otworzyły się i wybiegła ku mnie jak zawsze radosna Rachel Needle, dziennikarka z działu gwiazd.
- Caaam! Jesteś wreszcie. Nie uwierzysz, co się stało… – zaczęła, rzucając mi się na szyję i omal nie zwalając z nóg.
Ta drobna brunetka chyba urodziła się po to, by plotkować i pisać o Wielkim Świecie Gwiazd. W Hogwarcie to zawsze ona wiedziała najlepiej, kto z kim, gdzie i kiedy, a teraz… cóż, idealnie nadawała się na stanowisko, które przydzielił jej Zakon. Chyba ktoś musiał udzielić im szczegółowych informacji na jej temat, bo nim nasz wspólny pierwszy dzień w nowej pracy dobiegł końca – Rachel już kochała ją całym sercem i doskonale znała każdą osobę pracującą w redakcji.
- Co takiego? – zapytałam, śmiejąc się pod nosem. Jaką opowiastką uraczy mnie tym razem? – Musisz się streścić, bo Scott JUŻ zdążył mnie ochrzanić.
Rachel – w przeciwieństwie do mnie – nienawidziła „się streszczać”, dlatego zrobiła oburzoną minę.
- Jak nie chcesz, to wcale nie muszę ci mówić – powiedziała wyniośle.
- Och, Rach – westchnęłam, poprawiając torebkę. – No to mów, ale przy okazji odprowadź mnie do mojego boksu.
- Jasne! – Brunetka ożywiła się i pociągnęła mnie za sobą. – I tak miałam iść po kawę dla chłopaków.
- No nie – sapnęłam, zerkając przez ramię na boks, z którego dziewczyna wybiegła. Dwójka młodych chłopaków stała przy korkowej tablicy, pochylając głowy ku sobie i najwyraźniej szepcząc. Jakby ktoś mógłby ich usłyszeć! Jeden z nich, czarnowłosy, uniósł rękę i wskazywał palcem na jakiś wycinek przyczepiony do tablicy. – Znowu cię wyzyskują? – zapytałam.
Rachel posłała mi wesoły uśmiech.
- A skąd – rzuciła, kiedy przystanęłyśmy przy automacie. Sięgnęła do kieszeni dżinsów, szukając pieniędzy. – I tak miałam iść, co mi szkodzi przynieść także im?
- Ale Raaach – jęknęłam, przeciągając jej imię w sposób, którego nie znosiła. – To nie fair. To FACECI, my nie możemy im usługiwać. To oni powinni przynosić kawę TOBIE.
- Daj spokój. – Rachel machnęła ręką, posyłając mi znaczące spojrzenie. – A ty znowu o tym. Wiesz, że nigdy nie znajdziesz sobie faceta, jeśli będziesz mieć takie wymagania? Cholera – mruknęła – masz jakieś drobne?
- No nie, ty jeszcze za nich płacisz? – oburzyłam się, ale sięgnęłam do torebki po portfel. – To jest chore. Poza tym, kochanie, jak na razie świetnie radzę sobie bez faceta. Do czego niby miałby mi być potrzebny?
Rachel parsknęła śmiechem.
- Zgadnij – rzuciła lakonicznie, wrzucając monety do automatu i naciskając kolejne przyciski. Ja tam zawsze się w tym gubiłam i ta potworna maszyna pożerała moje oszczędności. – Ale na Scotta lecisz.
- Co? Nie żartuj sobie – żachnęłam się, krzyżując ręce na piersi.
- Caaam. – Teraz to ona zniekształciła moje imię. – Wszyscy to widzą.
- Nieprawda – zaprotestowałam.
- Prawda. I nie zaprzeczaj. – Rachel podała mi kubek z gorącym, parującym płynem. – Trzymaj, to Syriusza.
Wydałam z siebie ciche prychnięcie, ale skorzystałam z okazji i zaczęłam grzać sobie dłonie o plastikowy kubeczek.
- Hej, ale miałaś mi coś powiedzieć – przypomniałam, modląc się, by już nie wracała do tematu naszego redaktora naczelnego.
- A, tak. – Dziewczyna postawiła na półeczce pachnącą malinami herbatę – zapewne dla Remusa – i przygryzła wargę. – Latte czy espresso?
- Espresso, jest mniejsza – rzuciłam złośliwie, jako że byłam zagorzałą przeciwniczką wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z kawą. No, może oprócz cappuccino i rozpuszczalnej z dwoma łyżeczkami cukru. – O co chodzi? Bo wiesz, muszę dzisiaj napisać artykuł o walentynkach – dodałam z krzywym uśmiechem.
- No tak. – Rachel znów nacisnęła parę przycisków, a ja patrzyłam ze zgrozą, jak jej kubeczek wypełnia się śmierdzącym czarnym płynem.  – Więc słuchaj, słyszałam – obejrzała się przez ramię – jak nasza kochana sekretarka, wiesz, Stella, plotkuje przez telefon o… Nie zgadniesz, o kim! – Dziewczyna zwróciła nie mnie błyszczące z przejęcia oczy, ale nie pozwoliła mi spudłować. – O Scotcie!
- O Scotcie? – spytałam, przełykając ślinę.
- O naszym Scotcie – potwierdziła, nie zauważając zmiany w moim wyrazie twarzy. I prawidłowo. – Jeśli dobrze zrozumiałam, a na pewno dobrze zrozumiałam, Scott zaprosił ją na piątek do Eagle*. Do Eagle, rozumiesz?
- Jasne – mruknęłam markotnie. – Pewnie. Słuchaj, Rach, naprawdę muszę spadać do siebie. Patrz, James już pracuje. – Kiwnęłam głową w stronę boksu „Społeczeństwo: Kobieta & Mężczyzna”, który dzieliłam z Jamesem Potterem, radosnym okularnikiem. – Oboje musimy skończyć artykuły do dzisiaj, a ja swojego jeszcze nie zaczęłam…
- Jasne – powiedziała Rachel i chwyciła oba kubki, swój i remusowy. – Tylko odprowadź mnie z powrotem, bo trzech takich wrzątków nie uniosę.
Wywróciłam oczami.
- Jesteś okropna.
- Ty też. – Brunetka wyszczerzyła zęby w uśmiechu i obie ruszyłyśmy w stronę jej boksu.
Czy leciałam na Scotta? Nie byłam pewna. Podobał mi się, to chyba jasne – taki facet spodobałby się KAŻDEJ kobiecie. Ale żeby od razu na niego lecieć? No bez przesady.
Tylko… Zaprosił Stellę? No tak. Długonoga blondynka. Sekretareczka w obcisłej bluzeczce, jakże by inaczej.
Faceci nie mieli za grosz poczucia smaku.
- Ej – Rachel dała mi lekką sójkę w bok, przez co kawa w kubku, który niosłam, zachybotała niebezpiecznie – ale nie przejmuj się tą zdzirą. Zapewne mu się narzucała. On nic do niej nie ma, mówię ci.
Posłałam przyjaciółce wdzięczne spojrzenie. Naprawdę, pomimo wszelkich wad – nie można było jej nie kochać.
Dziewczyna otworzyła drzwiczki nogą i obie weszłyśmy do małego boksu. Stały w nim trzy biurka, na nich trzy komputery, trzy lampki, trzy obrotowe fotele i jeden kosz na śmieci w rogu. Zasiadający na swoich miejscach chłopcy uśmiechnęli się radośnie i skoczyli po swoje napoje.
- Cammie – powiedział wesoło Syriusz, odbierając ode mnie kawę – jak miło, że wpadłaś.
- A magiczne słówko? – zapytałam, mierząc go bezczelnym spojrzeniem. A jako że był wyższy ode mnie, musiałam dość wysoko zadzierać głowę.
- Abrakadabra – rzucił i opadł z westchnieniem na swój fotel.
Nie skomentowałam tego. Mogłam walczyć o prawa kobiet wśród kobiet – ale, tak naprawdę, kiedy przychodziło co do czego, nie potrafiłam się wywyższać. Chyba byłam na to zbyt… miła.
- Widziałem, że miałaś małą pogawędkę z Daggerem – zagadnął wysoki blondyn, Remus Lupin, popijając z lubością swoją malinową herbatę. Zwróciłam uwagę na to, że wciąż stoi, jakby dotrzymując mi towarzystwa. Takiego to nie trzeba było wychowywać!
Podczas gdy wszystkie kobiety w redakcji plotkując, poufale przechodziły z redaktorem naczelnym na „ty”, chłopcy niekulturalnie mówili o nim po nazwisku. Ale przecież nazwisko miał równie piękne, jak imię czy te szmaragdowe oczy…
- Cam? – Głos Remusa wyrwał mnie z marzeń o zieleni oczu naszego szefa. – O co mu chodziło, hm?
- Nic się nie bój – powiedziałam uspokajająco, próbując ukryć zmieszanie. – Po prostu na niego wpadłam.
- Zapewne specjalnie – rzucił Syriusz ze swojego miejsca.
Rachel zaśmiała się, układając swoje rozrzucone po całym biurku papiery.
- Nie, dlaczego? – zirytowałam się.
- Zgadnij – palnął Syriusz i wsadził nos w kubek z kawą.
- Nie wpadłam w niego specjalnie – ciągnęłam, pomimo że chłopak wyraźnie chciał skończyć ten temat. – Machałam do Lily i nie zauważyłam, że szedł…
- Jasne – sarknął brunet.
- Dajcie spokój – wtrącił się Remus. – Cam, może usiądziesz? – zaproponował mi swój fotel.
- Nie, dzięki, kochany – odparłam i znów skierowałam spojrzenia na Blacka, który wgapiał się teraz w ekran swojego komputera. – Syriusz. Słuchasz mnie w ogóle?
- Zaiste – rzucił i ostentacyjnie okręcił się w fotelu, obracając do mnie plecami i szukając czegoś w regale. – Co z tym Dagerrem?
- Scottem – poprawiłam butnie. – Nie wpadłam w niego specjalnie.
- To już wiemy – odparł Black, wyprostował się i spojrzał mi prosto w oczy. – Coś jeszcze? Chodzisz z nim?
- Łapo – mruknął Remus i usiadł na brzegu swojego biurka.
- Nie chodzę – stwierdziłam wyniośle. – Zresztą, tobie nic do tego. Przestań czepiać się Scotta.
- To nie ja się go czepiam! – zaśmiał się brunet. – To tylko ty jesteś ostatnio jakaś wrażliwa na jego punkcie. Jak się w nim kochasz, to po prostu idź i się z nim umów.
- Ludzie, ostrzeżenie od Blair – stwierdziła Rachel i usiadła wygodniej w swoim fotelu.
- Nadchodzi twój ukochany, Cammie – powiedział Syriusz konspiracyjnym szeptem, a na jego ustach błąkał się łobuzerski uśmieszek. – Lepiej już idź, bo znów będzie na ciebie zły.
Prychnęłam, poprawiając zsuwającą się torebkę i zakładając sobie rączkę reklamówki z sukienką na nadgarstek. A miałam pokazać ją dziewczynom!
- Skoro mnie wyganiasz, to już sobie idę – powiedziałam urażonym tonem.
- Ależ skąd, jak dla mnie możesz siedzieć tutaj całymi godzinami – usłyszałam jeszcze wesołą odpowiedź Syriusza, po czym wyszłam z boksu „Sport, kultura, gwiazdy” i pomaszerowałam dumnie do siebie, gdzie czekał już uśmiechnięty James.
___
* The Eagle – londyńska restauracja, taka w stylu wiktoriańskim, znalazłam w sieci. ^^

@

I co myślicie? Nadaje się to do czegoś? Starałam się tu jakoś w miarę wyjaśnić cały zamysł opowiadania – i wiem, wiem, że jest niedorzeczny. Ale chciałam spróbować czegoś innego, taki, wiecie, powiew świeżości. (;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz