Kobieca filozofia
Nie sądziłam, że
kiedykolwiek to zrobię. Naprawdę, nie podejrzewałam się o to.
Wiem, że inne dziewczyny – kobiety – robią takie rzeczy na
okrągło, ale ja? Jestem przecież normalną, spokojną i rozsądną dziewczyną.
No, powiedzmy.
Ale wydać całą styczniową pensję na głupią sukienkę? I to taką
totalnie w wersji mini?
Dobra, okej. Ta sukienka nie była głupia i wcale nie
żałowałam, że ją kupiłam. Stwierdziłam, że jest warta wszystkiego, nawet
miesięcznej głodówki.
Hej, najwyżej mogłam przez jakiś czas żerować na Mary.
Mówię wam, gdybyście – tak, jak ja – zobaczyły TAKĄ sukienkę
na wystawie, też bez wahania weszłybyście do sklepu i zapłaciły całe sto
funtów. BEZ WAHANIA.
I pomimo że byłam w całkowitym szoku, wcale nie chciałam
zawrócić i poprosić o zwrot pieniędzy. Wręcz przeciwnie, od razu jak na
skrzydłach poleciałam do pracy. Byłam już spóźniona.
Pchnęłam oszklone drzwi z zachwycającym napisem „WEJŚCIE” i
raźnym krokiem pomaszerowałam w stronę szatni. Woźna przywitała mnie burkliwym
„dzień dobry”, a ja oddałam jej płaszcz z szalikiem i rękawiczkami, torebkę i
reklamówkę z nowym nabytkiem zostawiając przy sobie i zabierając na górę.
Chyba należą wam się wyjaśnienia. A ja wyjaśnień szczerze nie
znoszę, więc nie obawiajcie się – wszystko streszczę do absolutnego minimum.
Jestem Cameron Swallow, niczym nie wyróżniająca się czarownica
z Newcastle, obecnie wynajmująca mieszkanie w Londynie i pracująca w redakcji
podrzędnego dziennika o ambitnym tytule „London Journal”. Dziwicie się? Więc
przestańcie, bo nie ma czym. Mam lat dziewiętnaście, trochę ponad rok temu
skończyłam Hogwart i razem z przyjaciółmi chciałam wstąpić do Zakonu Feniksa –
a oto, co kazali nam zrobić: zatrudnić się w mugolskiej redakcji, nauczyć się
żyć z mugolami, nie ujawniać się, być… bezbarwnym.
I właśnie dlatego siedzimy w tym już od pół roku, podczas gdy
każde z nas chciało walczyć. Walczyć o wolność, o dobro i prawdę.
Sentymentalnie, nie? Ale, szczerze mówiąc, już tak bardzo nie
narzekamy. Może na początku tak. Takie „nicnierobienie” wcale nie było nam na
rękę. Trwała wojna, a oni wysyłali nas do pracy, gdzie mieliśmy pisać głupie
artykuły o mugolach? A podobno dorośli są tacy mądrzy!
Ale chyba już nam trochę przeszło. Rzecz jasna, wciąż rwiemy
się do walki – hej, no bo po co kończyliśmy Hogwart! – ale przyzwyczailiśmy się
do takiego życia. Do ponurej woźnej, która wita nas codziennie rano, do
szesnastu schodów, które musimy pokonywać w drodze na pierwsze piętro redakcji,
do naszych własnych tematycznych boksów, z własnymi biurkami, komputerami i
całą tą resztą.
A, właśnie, nie wspomniałam jeszcze o tym aspekcie TAKIEGO
życia. Wszyscy musieliśmy –praktycznie od podstaw – nauczyć się obsługiwać
wynalazki mugoli: komputer, telefon, telewizję, faks. Niektórzy z nas mieli to
ułatwione – chociażby taka Lily, której rodzice są mugolami. Ale powiem
szczerze, że pomimo mojej pierwotnej awersji do wszystkiego, co mruga, piszczy
i dzwoni, gdybym teraz musiała się tego wyrzec… cóż, mogłabym nawet zatęsknić.
Mugole to jednak sprytne bestie.
Truchtem przebiegłam pomiędzy boksami, machając siedzącej na
swoim stanowisku Lily. Wciąż biegnąc, odwróciłam się tyłem, by dalej móc
widzieć przyjaciółkę, i wskazałam na zegarek na swoim nadgarstku. Skinęła
głową, a potem nagle uniosła rękę…
ŁUP.
Wpadłam na coś plecami, odbiłam się i bezwładnie osunęłam na
podłogę.
- Cholera, Swallow, nic ci nie jest?
Sięgnęłam po szeleszczącą reklamówkę, która wypadła mi z dłoni
podczas upadku, po czym chwiejnie podniosłam się na nogi, stając oko w oko z
redaktorem naczelnym gazety. Młodym i piekielnie seksownym redaktorem naczelnym
gazety.
- Nie, skąd – rzuciłam, a moja ręka samoistnie powędrowała w
stronę włosów. Przygładziłam rozwianą brązową grzywkę i podrapałam się po
policzku. – Emm… Przepraszam za to. Zagapiłam się.
- Tak, widziałem. – Scott, a raczej pan Dagger (był o kilka
lat starszy, cóż, przy takiej małolacie jak ja każdy był starszy), błysnął
śnieżnobiałym uśmiechem. – Prawdziwe wejście smoka, co nie?
- Hm, tak – mruknęłam, poprawiając zsuwający mi się z ramienia
pasek torebki. – Mam trochę śliskie trampki.
Scott (pan Dagger!) opuścił wzrok na moje buty.
- Ale przynajmniej są ładne – stwierdził i mrugnął do mnie.
Rozpromieniłam się w uśmiechu.
- Spóźniłaś się – powiedział po chwili, a jego wesoły, wręcz
zalotny wyraz twarzy zastąpiła powaga. – Znowu.
- Tak, wiem – powiedziałam, przygryzając wargę. Zerknęłam
przez szybę na boks, przy którym staliśmy. „Sport, kultura, gwiazdy”. – Autobus
mi uciekł.
- Jeździsz autobusem? – zapytał Scott, odgarniając z czoła
lśniące, kasztanowe kosmyki. – Nie wiedziałem.
- Czasem – mruknęłam, czerwieniąc się lekko. Ten facet przedziwnie
na mnie działał, przy nikim innym nigdy się nie rumieniłam. No, prawie nigdy. –
Dziś na przykład jest trochę zimno i…
Równocześnie spojrzeliśmy na okno, przez które do redakcji
wpadało jasne zimowe słońce.
- Mnie zawsze jest zimno – bąknęłam nieśmiało, wzruszając
ramionami.
Scott zmrużył swoje cudowne, zielone oczy.
Scott zmrużył swoje cudowne, zielone oczy.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Tym razem – oznajmił i, wyminąwszy
mnie, poszedł do siebie.
Wypuściłam powietrze, zwieszając głowę. Głupia sukienka,
głupia!
Drzwiczki pobliskiego boksu otworzyły się i wybiegła ku mnie
jak zawsze radosna Rachel Needle, dziennikarka z działu gwiazd.
- Caaam! Jesteś wreszcie. Nie uwierzysz, co się stało… –
zaczęła, rzucając mi się na szyję i omal nie zwalając z nóg.
Ta drobna brunetka chyba urodziła się po to, by plotkować i
pisać o Wielkim Świecie Gwiazd. W Hogwarcie to zawsze ona wiedziała najlepiej,
kto z kim, gdzie i kiedy, a teraz… cóż, idealnie nadawała się na stanowisko,
które przydzielił jej Zakon. Chyba ktoś musiał udzielić im szczegółowych
informacji na jej temat, bo nim nasz wspólny pierwszy dzień w nowej pracy
dobiegł końca – Rachel już kochała ją całym sercem i doskonale znała każdą
osobę pracującą w redakcji.
- Co takiego? – zapytałam, śmiejąc się pod nosem. Jaką
opowiastką uraczy mnie tym razem? – Musisz się streścić, bo Scott JUŻ zdążył
mnie ochrzanić.
Rachel – w przeciwieństwie do mnie – nienawidziła „się
streszczać”, dlatego zrobiła oburzoną minę.
- Jak nie chcesz, to wcale nie muszę ci mówić – powiedziała
wyniośle.
- Och, Rach – westchnęłam, poprawiając torebkę. – No to mów,
ale przy okazji odprowadź mnie do mojego boksu.
- Jasne! – Brunetka ożywiła się i pociągnęła mnie za sobą. – I
tak miałam iść po kawę dla chłopaków.
- No nie – sapnęłam, zerkając przez ramię na boks, z którego
dziewczyna wybiegła. Dwójka młodych chłopaków stała przy korkowej tablicy,
pochylając głowy ku sobie i najwyraźniej szepcząc. Jakby ktoś mógłby ich
usłyszeć! Jeden z nich, czarnowłosy, uniósł rękę i wskazywał palcem na jakiś
wycinek przyczepiony do tablicy. – Znowu cię wyzyskują? – zapytałam.
Rachel posłała mi wesoły uśmiech.
- A skąd – rzuciła, kiedy przystanęłyśmy przy automacie.
Sięgnęła do kieszeni dżinsów, szukając pieniędzy. – I tak miałam iść, co mi
szkodzi przynieść także im?
- Ale Raaach – jęknęłam, przeciągając jej imię w sposób,
którego nie znosiła. – To nie fair. To FACECI, my nie możemy im usługiwać. To
oni powinni przynosić kawę TOBIE.
- Daj spokój. – Rachel machnęła ręką, posyłając mi znaczące
spojrzenie. – A ty znowu o tym. Wiesz, że nigdy nie znajdziesz sobie faceta,
jeśli będziesz mieć takie wymagania? Cholera – mruknęła – masz jakieś drobne?
- No nie, ty jeszcze za nich płacisz? – oburzyłam się, ale
sięgnęłam do torebki po portfel. – To jest chore. Poza tym, kochanie, jak na
razie świetnie radzę sobie bez faceta. Do czego niby miałby mi być potrzebny?
Rachel parsknęła śmiechem.
- Zgadnij – rzuciła lakonicznie, wrzucając monety do automatu
i naciskając kolejne przyciski. Ja tam zawsze się w tym gubiłam i ta potworna
maszyna pożerała moje oszczędności. – Ale na Scotta lecisz.
- Co? Nie żartuj sobie – żachnęłam się, krzyżując ręce na
piersi.
- Caaam. – Teraz to ona zniekształciła moje imię. – Wszyscy to
widzą.
- Nieprawda – zaprotestowałam.
- Prawda. I nie zaprzeczaj. – Rachel podała mi kubek z
gorącym, parującym płynem. – Trzymaj, to Syriusza.
Wydałam z siebie ciche prychnięcie, ale skorzystałam z okazji
i zaczęłam grzać sobie dłonie o plastikowy kubeczek.
- Hej, ale miałaś mi coś powiedzieć – przypomniałam, modląc
się, by już nie wracała do tematu naszego redaktora naczelnego.
- A, tak. – Dziewczyna postawiła na półeczce pachnącą malinami
herbatę – zapewne dla Remusa – i przygryzła wargę. – Latte czy espresso?
- Espresso, jest mniejsza – rzuciłam złośliwie, jako że byłam
zagorzałą przeciwniczką wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z kawą. No,
może oprócz cappuccino i rozpuszczalnej z dwoma łyżeczkami cukru. – O co
chodzi? Bo wiesz, muszę dzisiaj napisać artykuł o walentynkach – dodałam z
krzywym uśmiechem.
- No tak. – Rachel znów nacisnęła parę przycisków, a ja
patrzyłam ze zgrozą, jak jej kubeczek wypełnia się śmierdzącym czarnym
płynem. – Więc słuchaj, słyszałam – obejrzała się przez ramię – jak nasza
kochana sekretarka, wiesz, Stella, plotkuje przez telefon o… Nie zgadniesz, o
kim! – Dziewczyna zwróciła nie mnie błyszczące z przejęcia oczy, ale nie
pozwoliła mi spudłować. – O Scotcie!
- O Scotcie? – spytałam, przełykając ślinę.
- O naszym Scotcie – potwierdziła, nie zauważając zmiany w
moim wyrazie twarzy. I prawidłowo. – Jeśli dobrze zrozumiałam, a na pewno
dobrze zrozumiałam, Scott zaprosił ją na piątek do Eagle*. Do Eagle, rozumiesz?
- Jasne – mruknęłam markotnie. – Pewnie. Słuchaj, Rach,
naprawdę muszę spadać do siebie. Patrz, James już pracuje. – Kiwnęłam głową w
stronę boksu „Społeczeństwo: Kobieta & Mężczyzna”, który dzieliłam z
Jamesem Potterem, radosnym okularnikiem. – Oboje musimy skończyć artykuły do
dzisiaj, a ja swojego jeszcze nie zaczęłam…
- Jasne – powiedziała Rachel i chwyciła oba kubki, swój i
remusowy. – Tylko odprowadź mnie z powrotem, bo trzech takich wrzątków nie
uniosę.
Wywróciłam oczami.
- Jesteś okropna.
- Ty też. – Brunetka wyszczerzyła zęby w uśmiechu i obie
ruszyłyśmy w stronę jej boksu.
Czy leciałam na Scotta? Nie byłam pewna. Podobał mi się, to
chyba jasne – taki facet spodobałby się KAŻDEJ kobiecie. Ale żeby od razu na
niego lecieć? No bez przesady.
Tylko… Zaprosił Stellę? No tak. Długonoga blondynka.
Sekretareczka w obcisłej bluzeczce, jakże by inaczej.
Faceci nie mieli za grosz poczucia smaku.
- Ej – Rachel dała mi lekką sójkę w bok, przez co kawa w
kubku, który niosłam, zachybotała niebezpiecznie – ale nie przejmuj się tą
zdzirą. Zapewne mu się narzucała. On nic do niej nie ma, mówię ci.
Posłałam przyjaciółce wdzięczne spojrzenie. Naprawdę, pomimo
wszelkich wad – nie można było jej nie kochać.
Dziewczyna otworzyła drzwiczki nogą i obie weszłyśmy do małego
boksu. Stały w nim trzy biurka, na nich trzy komputery, trzy lampki, trzy
obrotowe fotele i jeden kosz na śmieci w rogu. Zasiadający na swoich miejscach
chłopcy uśmiechnęli się radośnie i skoczyli po swoje napoje.
- Cammie – powiedział wesoło Syriusz, odbierając ode mnie kawę
– jak miło, że wpadłaś.
- A magiczne słówko? – zapytałam, mierząc go bezczelnym
spojrzeniem. A jako że był wyższy ode mnie, musiałam dość wysoko zadzierać
głowę.
- Abrakadabra – rzucił i opadł z westchnieniem na swój fotel.
Nie skomentowałam tego. Mogłam walczyć o prawa kobiet wśród
kobiet – ale, tak naprawdę, kiedy przychodziło co do czego, nie potrafiłam się
wywyższać. Chyba byłam na to zbyt… miła.
- Widziałem, że miałaś małą pogawędkę z Daggerem – zagadnął
wysoki blondyn, Remus Lupin, popijając z lubością swoją malinową herbatę.
Zwróciłam uwagę na to, że wciąż stoi, jakby dotrzymując mi towarzystwa. Takiego
to nie trzeba było wychowywać!
Podczas gdy wszystkie kobiety w redakcji plotkując, poufale
przechodziły z redaktorem naczelnym na „ty”, chłopcy niekulturalnie mówili o
nim po nazwisku. Ale przecież nazwisko miał równie piękne, jak imię czy te
szmaragdowe oczy…
- Cam? – Głos Remusa wyrwał mnie z marzeń o zieleni oczu
naszego szefa. – O co mu chodziło, hm?
- Nic się nie bój – powiedziałam uspokajająco, próbując ukryć
zmieszanie. – Po prostu na niego wpadłam.
- Zapewne specjalnie – rzucił Syriusz ze swojego miejsca.
Rachel zaśmiała się, układając swoje rozrzucone po całym
biurku papiery.
- Nie, dlaczego? – zirytowałam się.
- Zgadnij – palnął Syriusz i wsadził nos w kubek z kawą.
- Nie wpadłam w niego specjalnie – ciągnęłam, pomimo że
chłopak wyraźnie chciał skończyć ten temat. – Machałam do Lily i nie
zauważyłam, że szedł…
- Jasne – sarknął brunet.
- Dajcie spokój – wtrącił się Remus. – Cam, może usiądziesz? –
zaproponował mi swój fotel.
- Nie, dzięki, kochany – odparłam i znów skierowałam
spojrzenia na Blacka, który wgapiał się teraz w ekran swojego komputera. –
Syriusz. Słuchasz mnie w ogóle?
- Zaiste – rzucił i ostentacyjnie okręcił się w fotelu,
obracając do mnie plecami i szukając czegoś w regale. – Co z tym Dagerrem?
- Scottem – poprawiłam butnie. – Nie wpadłam w niego
specjalnie.
- To już wiemy – odparł Black, wyprostował się i spojrzał mi
prosto w oczy. – Coś jeszcze? Chodzisz z nim?
- Łapo – mruknął Remus i usiadł na brzegu swojego biurka.
- Nie chodzę – stwierdziłam wyniośle. – Zresztą, tobie nic do
tego. Przestań czepiać się Scotta.
- To nie ja się go czepiam! – zaśmiał się brunet. – To tylko
ty jesteś ostatnio jakaś wrażliwa na jego punkcie. Jak się w nim kochasz, to po
prostu idź i się z nim umów.
- Ludzie, ostrzeżenie od Blair – stwierdziła Rachel i usiadła
wygodniej w swoim fotelu.
- Nadchodzi twój ukochany, Cammie – powiedział Syriusz
konspiracyjnym szeptem, a na jego ustach błąkał się łobuzerski uśmieszek. –
Lepiej już idź, bo znów będzie na ciebie zły.
Prychnęłam, poprawiając zsuwającą się torebkę i zakładając
sobie rączkę reklamówki z sukienką na nadgarstek. A miałam pokazać ją
dziewczynom!
- Skoro mnie wyganiasz, to już sobie idę – powiedziałam
urażonym tonem.
- Ależ skąd, jak dla mnie możesz siedzieć tutaj całymi
godzinami – usłyszałam jeszcze wesołą odpowiedź Syriusza, po czym wyszłam z
boksu „Sport, kultura, gwiazdy” i pomaszerowałam dumnie do siebie, gdzie czekał
już uśmiechnięty James.
___
* The Eagle – londyńska restauracja, taka w stylu
wiktoriańskim, znalazłam w sieci. ^^
@
I co myślicie? Nadaje się to do czegoś? Starałam się tu jakoś w miarę wyjaśnić cały zamysł opowiadania – i wiem, wiem, że jest niedorzeczny. Ale chciałam spróbować czegoś innego, taki, wiecie, powiew świeżości. (;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz